Cóż, ciężko się z tym pogodzić, ale brutalność nie jest skutkiem ubocznym rozwoju cywilizacji. Ona tkwi w nas tak głęboko jak chęć przetrwania i przekazania swoich genów następnym pokoleniom. Czas spojrzeć prawdzie w oczy – z natury jesteśmy brutalami.
200 tysięcy lat na sawannie
Galopujące po sawannie stada antylop, lwy wylegujące się w słońcu i bawiące się obok słodkie lwiątka... – każdy z nas choć raz widział film przyrodniczy. Nie przypadkiem jednak punktem kulminacyjnym takich produkcji jest moment zetknięcia się świata agresorów ze światem ich ofiar. Odcinane od stada i bezwzględnie mordowane antylopy, lwy walczące ze sobą i z hienami o zdobycz, ociekające krwią pyski – tak to się zawsze kończy.
A teraz spróbujmy sobie wyobrazić tę samą sawannę, ale sprzed 200 tysięcy lat. Do hasających po niej zwierząt wystarczy dorzucić człowieka – nagiego, pozbawionego wielkich kłów i pazurów, no i dużo, dużo wolniejszego niż zagryziona antylopa. Jak miał nie podzielić jej losu? Musiał się bronić. I to przez setki tysięcy lat, bo sawanna, jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na ziemi, była domem naszych przodków od początku istnienia Homo sapiens.
Oczywiście nie próbuję nikogo przekonać, że praludzie byli Bogu ducha winnymi ofiarami. Dość szybko zrobiliśmy użytek ze swoich dużych mózgów, wynaleźliśmy broń i zaczęliśmy organizować polowania z nagonką. Wreszcie sami staliśmy się superagresorami. Bezlitośnie tępimy inne gatunki i toczymy między sobą wojny. W tym ostatnim nie jesteśmy jednak osamotnieni. "Spośród miliona gatunków żyjących stworzeń, włączając w to cztery tysiące gatunków ssaków – pisze David M. Buss w książce "Psychologia ewolucyjna" – tylko u dwóch gatunków zaobserwowano inicjowaną przez samce agresję terytorialną, w ramach której zawiera się przymierza, dokonuje napadów na sąsiednie tereny oraz zabija przedstawicieli własnego gatunku. Są to szympansy i ludzie".
Męska sprawa
To nie przypadek, że dwa najinteligentniejsze gatunki w ten właśnie sposób rozwiązują swoje problemy. Zachowania agresywne, mimo że wiążą się z dużym ryzykiem dla agresora, jednak muszą się nam opłacać. Pozwalają lepiej radzić sobie w walce o byt.
Dobór naturalny zawsze faworyzował brutali. W czasach jaskiniowych rachunek był prosty: przeżywają najsilniejsi, słabeusze nie mają szans. A i później nie było lepiej. Ludzie zawsze walczyli o dostęp do żyznej ziemi czy pożywienia, dlatego atakowali tych, którzy te dobra posiadali. Walczyli o dominację, broniąc się tym samym przed atakiem ze strony innych.
Ten mechanizm działa i w naszych czasach – wciąż toczą się wojny, na ulicach walczą gangi, a w szkole dzieci biją się o miano najsilniejszego w klasie. Wychowanie i kultura starają się łagodzić naszą brutalność, ale "z tych korzeni wyrastamy – na dobre, jak w przypadku zrozumienia i współpracy przy próbach pohamowania atawistycznej agresji, która jest naszym ewolucyjnym dziedzictwem, lub ku złu, jak w przypadku śmiercionośnej i ludobójczej przemocy mężczyzn. Nasz los leży w naszych rękach" – pisze Michael P. Ghiglieri w książce "Ciemna strona człowieka".
Ghiglieri dotyka tutaj sedna problemu. Agresja to zdecydowanie męska sprawa. Nietrudno zauważyć, że pod względem gwałtowności mężczyźni biją płeć piękną na głowę. We wszystkich przebadanych dotąd kulturach to oni zdecydowanie częściej zabijają i są zabijani (według różnych statystyk mężczyźni są sprawcami ponad 85 procent zabójstw i stanowią ponad 80 procent ofiar). Dlaczego?
Samce i hormony
Mężczyźni od najdawniejszych czasów skazani byli na walkę: o najlepsze partnerki w grupie, o pożywienie dla siebie i swoich rodzin. Im byli brutalniejsi, tym więcej udawało im się zgromadzić dóbr. W tym zachowaniu od zawsze wspomagał panów testosteron, męski hormon płciowy sterujący zarówno zachowaniami seksualnymi, jak i agresywnymi. O tym, jak wpływa on na organizm, świadczą obyczaje hien, u których poziom tego hormonu jest równie wysoki u obu płci (płeć, nawiasem mówiąc, trudno jest u tych zwierząt rozróżnić, bo łechtaczka u samic przybiera kształt prącia). Od pierwszych dni swojego życia hieny wykazują tak silną agresję, że najmocniejsze z młodych w miocie zazwyczaj zagryza swoich współbraci.
Ale to nie koniec męskich kłopotów z hormonami i samokontrolą. Natura nie lubi niedopowiedzeń i wygląda na to, że chciała mieć całkowitą pewność, iż samiec Homo sapiens będzie stuprocentowo agresywny. Dlatego już na starcie obdarowała panów o 20–30 procent niższym niż u kobiet poziomem serotoniny, hormonu szczęścia. Zdawałoby się, że brak zadowolenia to jedno, a stosowanie przemocy – drugie. Otóż niekoniecznie.
Okazało się, że niedostatek serotoniny może być znacznie bardziej niebezpieczny, niż się wydaje. Zauważono to w latach 70., kiedy u wyjątkowo agresywnych weteranów wojny wietnamskiej naukowcy wykryli niski poziom tego hormonu, co zdawało się znosić u nich zahamowania psychiczne i prowokować destrukcyjne zachowania. Potwierdzają to późniejsze badania prowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Medycznego w Wiedniu, które dowiodły znacznie gorszej kontroli agresywnych zachowań u mężczyzn cierpiących na depresję.
Urodzeni mordercy
Czy właśnie z powodu depresji i niskiego poziomu serotoniny 24-latek z Korei zastrzelił w kwietniu tego roku 32 studentów i wykładowców Uniwersytetu Wirginia? Przecieki policyjne ujawniły, że był rozgoryczony, bo zdradziła go dziewczyna. Na zdrowy rozum nie jest to powód do spowodowania największej tego typu masakry w historii Stanów Zjednoczonych. Być może nieco światła na ten przypadek rzuca inna tragiczna historia rodem z Ameryki.
W 1991 roku 25-letni Stephen Mobley wszedł z pistoletem w ręku do lokalu Domino’s Pizza i po obrabowaniu kasy z zimną krwią zastrzelił kierownika restauracji. Sąd nie znalazł okoliczności łagodzących – Mobley wychował się w szczęśliwej, zamożnej rodzinie, nie był molestowany seksualnie, nie żył na skraju nędzy. Jego wina była tak oczywista, że skazano go na karę śmierci.
Jednak dociekliwy obrońca doszukał się w rodzinie zabójcy podobnych incydentów aż cztery pokolenia wstecz. Męscy przodkowie Mobleya z niejasnych powodów dopuszczali się rozbojów, podpaleń, gwałtów, dokonywali też samookaleczeń. Podobny przypadek opisał magazyn naukowy "Science" w 1993 roku. Naukowcy prześledzili losy holenderskiej rodziny od pokoleń przejawiającej wyjątkową skłonność do przemocy. Analizy DNA jej członków wykazały istnienie "genu agresji", dziedzicznej wady wpływającej na metabolizm serotoniny, dopaminy i noradrenaliny, neurotransmiterów od dawna znanych ze swojego wpływu na regulację ludzkich zachowań.
To przełomowe odkrycie nie zdjęło ciężaru win z Mobleya, na którym wyrok śmierci wykonano w 2005 roku.
Niebezpieczny mózg
Nakierowana na agresję ewolucja Homo sapiens odcisnęła piętno również na mózgach samców naszego gatunku. Badacze z Uniwersytetu Wisconsin w Madison postawili sobie za cel znalezienie zarzewia brutalnych zachowań w męskiej głowie, dlatego postanowili przebadać ponad 500 osób: więźniów odsiadujących wyroki za morderstwo oraz ludzi z uszkodzeniami mózgu i cierpiących na schorzenia psychiczne przejawiające się wybuchami złości.
Naukowcy przebadali trzy newralgiczne obszary w ich mózgach odpowiedzialne za regulację emocji. Dwa z nich – fragment kory czołowej i kresomózgowia – pełnią funkcję strażników utrzymujących w ryzach ciało migdałowate, obszar odpowiedzialny za powstawanie negatywnych emocji i agresji. To dość delikatny mechanizm i łatwo go rozregulować, a właśnie to następuje w mózgach ludzi mających problemy z samokontrolą. Naukowcy odkryli, że u takich osób obszary mózgu odgrywające rolę strażników są mało aktywne lub całkiem niesprawne, dlatego ciało migdałowate wymyka się spod kontroli i produkuje tyle złości, ile się da.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. U kobiet rejony mózgu odpowiedzialne za hamowanie agresji są znacznie lepiej rozwinięte niż u panów. Właśnie tym naukowcy tłumaczą skłonność płci pięknej do cenzurowania impulsywnych reakcji i zachowań.
Nie prowokuj kobiety
Jednak paniom również zdarzają się napady agresji, a są tym większe, im wyższy jest u nich poziom estrogenów. A zwłaszcza dwóch – estronu i estradiolu, które znacząco wpływają na samopoczucie, poprzez wahania poziomu wywołując huśtawkę nastrojów. Najnowsze amerykańskie badania dowodzą również, że skłonność kobiet do agresji czy złości może mieć podłoże genetyczne i zależy między innymi od wariantów jednego z genów regulujących poziom serotoniny w organizmie. Jak wiemy, niedostatek tego hormonu wywołuje złość i brutalizację zachowania.
– To prawda, że mężczyźni reagują agresją szybciej i częściej – dowodzi Zeynep Benderlioglu prowadząca badania nad agresją na Uniwersytecie Stanowym Ohio. – Jednak podczas gdy niesprowokowani panowie są zwykle bardziej agresywni niż kobiety, to przy prowokacji panie często reagują gwałtowniej.
Przemoc w wydaniu kobiecym wyraża się jednak w słowach, nie w czynach. Badania prowadzone w latach 90. w brytyjskich szkołach pokazały, że dziewczęta zdecydowanie dominują nad chłopcami pod względem rzucania wyzwisk i rozsiewania plotek, zwłaszcza dotyczących innych uczennic. Aż 74 procent z nich doświadczyło przezywania, a 30 procent obgadywania. To więcej niż u chłopców, którzy z kolei trzy razy częściej padali ofiarą przemocy fizycznej ze strony kolegów.
Ta odmienność form agresji ujawnia się już około trzeciego roku życia. Badania prowadzone w kilku krajach europejskich wykazały, że chłopcy, którzy mają silne poczucie przynależności do swojej płci, bardzo wcześnie zaczynają przejmować typowe męskie zachowania, z agresją fizyczną na czele. Dla odmiany u kobieco zorientowanych dziewczynek w podobnym okresie zaczyna się ujawniać skłonność do plotkarstwa, czyli agresji werbalnej. Naukowcy dowiedli też, że istnieje złoty środek. Dzieci obydwu płci, które nie wchodzą w swoje tradycyjne role – zarówno chętnie grają w piłkę, jak i bawią się lalkami – nie są w żaden sposób "programowane" na jeden z dwóch związanych z płcią wzorców agresji.
To pokazuje, jak ważne w procesie kształtowania się ludzkiej gwałtowności jest wychowanie. W skrajnym przypadku może ono doprowadzić nawet do zamiany ról. Dowodzi tego przykład indonezyjskiego plemienia Minangkabau z wyspy Sumatra, w którym to panie rządzą twardą ręką: porywają sobie mężów z ich domów rodzinnych i surowo ich karcą w razie potrzeby.
Jak widać, przemoc jest zachowaniem naturalnym, ewolucyjnie korzystnym i pobudzającym układ nagrody, a więc przynoszącym satysfakcję. Nie sądźmy jednak, że wybuch agresji przyniesie nam ulgę i oczyszczenie. "Badania na ludziach wykazały, że wytworzenie zachowań agresywnych powoduje ich stałe wzmaganie się" – pisze profesor Jerzy Vetulani z Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. Granica, której przekroczyć nie wolno, jest niezwykle cienka.
Aleksandra Kowalczyk/ Przekrój Nauki