Brytyjscy fani Prince’a muszą być wniebowzięci. Ten premierowy materiał Księcia kosztował ich tylko tyle, co ostatnie wydanie niedzielnej gazety "Mail On Sunday", do której został dołączony jako bezpłatny dodatek. Gdyby tego było mało, egzemplarz "Planet Earth" dostanie w prezencie każdy, kto kupił bilet na jeden z serii 21 koncertów, które amerykański muzyk zagra tego lata w Londynie. Czyżby kolejna fanaberia artysty znanego nie od dziś z niekonwencjonalnych działań wbrew regułom rynku? A może po prostu akt desperacji upadłej gwiazdy, która lata największej świetności dawno już ma za sobą? Najważniejsze, że dzięki rewolucyjnemu pomysłowi na dystrybucję o 49-letnim geniuszu z Minneapolis znów jest głośno.
Reszta świata może i ma czego zazdrościć Brytyjczykom, ale na pewno nie pożałuje wydanych pieniędzy. Oto bowiem kolejny etap powrotu Amerykanina do wysokiej formy artystycznej zapoczątkowanego w 2004 roku albumem "Musicology", a przypieczętowanego przed rokiem płytą "3121".
"Planet Earth" to propozycja nie tylko jeszcze lepsza od swoich poprzedniczek, ale także wyraźnie od nich inna. Prince, zamiast ostatecznie przejąć schedę po zmarłym niedawno Jamesie Brownie, do czego aspiracje można było wyczuć na wspomnianych płytach, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów powraca tutaj do brzmień i rozwiązań charakterystycznych dla jego najlepszych dokonań z lat 80., z pamiętnymi "Purple Rain" i "Sing ‘O’ The Times" na czele. "Kocham cię, ale nie tak, jak kocham moją gitarę" – śpiewa w singlowym "Guitar". I częściej niż kiedykolwiek ostatnio chwyta za ukochany instrument. Odrzuca plastikowy funk i ckliwy soul, by jak dawniej zagrać kawał solidnego rocka.
"Planet Earth" to pod każdym względem płyta powrotów. W zespole Prince’a znów grają Wendy Melvoin i Lisa Coleman, dawne członkinie legendarnego, towarzyszącego mu The Revolution, u boku lidera niewidziane od 20 lat. A Prince na nowo błyszczy jako wybitny kompozytor przebojowych piosenek tak wyczekiwanych na jego poprzednich albumach. O najlepszy czas antenowy może bić się niemal każda z dziesięciu kompozycji. Pod warunkiem że dla współczesnego słuchacza mały książę (dosłownie i w przenośni) popu nie jest już tylko reliktem poprzedniej muzycznej epoki.
Bartek Winczewski/ Przekrój
Prince "Planet Earth", Columbia, 45’09’’, 60 zł
Wielki mały książę
Prince robi rewolucję w dystrybucji, a muzycznie wraca do swoich korzeni.