"Wiadomość w butelce"

"Wiadomość w butelce"
Valérie Zenatti stworzyła fascynującą powieść o młodzieńczym uczuciu i problemie tolerancji.
/ 31.08.2007 13:44
"Wiadomość w butelce"

Siedemnastoletnia Tal mieszka w Izraelu i ma już dość niekończącej się wojny. W liście w butelce wrzuconej do morza pisze o swoim marzeniu – chce żyć normalnie jak każda nastolatka. Na list odpowiada muzułmanin Naim. – Czy taki związek może się udać?

Fragment "Wiadomości w butelce" Valérie Zenatti:
To dziwna gra. Kto jest kotem, a kto myszą? Piszemy do siebie już od przeszło dwóch miesięcy, a ja wciąż nie rozumiem, do czego ten chłopak zmierza. Zresztą także moje pobudki nie są zbyt jasne. Nie poznałam go na czacie, podczas pogawędki o czymś, co interesuje nas oboje - o kinie, muzyce, serialu telewizyjnym... Po prostu wbiłam sobie do głowy, że chcę korespondować z rówieśnicą z Palestyny, a trafiłam na Palestyńczyka, którego wieku nie znam, na migającego chłopaka, który zapala się i gaśnie, kiedy mu się podoba.
Pytania tłuką mi się po głowie, jak niedomknięta okiennica, którą miota wiatr. Nie dają mi spokoju. Czego się po nim spodziewam? Przyjaźni? Konfrontacji? Rozczarowania? Jaką rolę chciałabym dać mu w swoim życiu? Jak chciałabym być przez niego traktowana? Powiedziałam, że pytania nie nasuwałyby się, gdyby on nie był Palestyńczykiem, a ja Żydówką. Ale tak jest. Urodziliśmy się w miejscu, gdzie ziemia pali, gdzie młodzi bardzo wcześnie zaczynają czuć się jak starcy, gdzie z cudem graniczy dożycie naturalnej śmierci. A ja wciąż chcę wierzyć, że jeśli my dwoje zdołamy naprawdę ze sobą "rozmawiać", udowodnimy, że nasze narody nie są skazane na wieczną nienawiść bez możliwości złagodzenia wyroku.

Po raz pierwszy od dawna mam prawdziwy sekret. Coś, o czym nie wie ani Efrat, ani Ouri. Kiedy ma się chłopaka i najlepszą przyjaciółkę, zawsze można opowiedzieć jednemu z nich to, o czym nie chce się mówić drugiemu. Ale o korespondencji bez adresu nadawcy i odbiorcy, między Tal Levine a Gazamanem - cisza w eterze, to sprawa ściśle tajna. Właściwie nie zdecydowałam o tym świadomie, po prostu tak było trzeba. Najpierw bałam się, że nie pozwolą mi dać tej butelki Eytanowi, że uznają mnie za wariatkę, będą tłumaczyć, że to niebezpieczne. Myślałam, że zabronią mi wymieniać maile z młodym człowiekiem z Gazy. A przecież to nie jest zabronione. Nie tylko ja, ale wielu innych, choćby walczący o pokój, utrzymują kontakty z Palestyńczykami, a nawet jeżdżą na ich terytorium. Być może jednak tylko ja doświadczam czegoś takiego, jak prywatny i anonimowy kontakt. To niesamowite. Z kim w rzeczywistości mam do czynienia? Maile są takie łatwe, takie zwodnicze. Podobno każdy z nas jest jedyny i niepowtarzalny, ale przecież można mieć dziesiątki, setki, tysiące adresów, pseudonimów, można tworzyć sobie tożsamości, kłamać, dyskutować z ludźmi, którzy może też kłamią. Wszyscy ukrywają się za ekranami, nikt nie podejmuje ryzyka. Mówi się to, co się myśli, co się lubi, a czego nie znosi (kolory, kwiaty, zwierzęta, piosenkarze, aktorzy - czy to mówi naprawdę cokolwiek o nas samych?), ale nikt się nie angażuje, bo ma przed sobą kogoś, kto jest nikim, kto nie może spojrzeć nam w oczy i odgadnąć, czy mówimy prawdę, czy kłamiemy. Siedzimy zawsze przed ekranem. Przed odbiciem. To takie deprymujące.
Właśnie - od kilku dni na każdym kroku towarzyszy mi zniechęcenie. Jest cierpkie i gorzkie, aż drapie w gardle. Mam wrażenie, że ktoś ciągnie mnie za włosy, że coś nie daje mi iść tam, dokąd chcę. Przywiązałam się do cienia, który gra mi na nerwach, rozśmiesza i zadaje ból, i nikomu nie mogę o tym powiedzieć. Ouri kilka razy pytał, czy coś się stało. Powtarzałam z uporem, że wszystko jest w porządku. Efrat trochę się dąsała, bo nie cierpi, kiedy coś przed nią ukrywam, a ponieważ ma bardzo czułe anteny, wykryła, że okłamuję ją od tego dnia, kiedy przyłapała mnie na pisaniu listu na biologii. Wystarczyło, żeby nasze spojrzenia się spotkały, a już słyszałam "pi, pi, pi - kłamstwo wykryte!" i odwracałam oczy.
Czuję się, jakby ta drobna tajemnica utkała kokon, który mnie otoczył. A ja tkwię w nim i odsuwam się od innych, nie potrafię już zachowywać się wobec nich naturalnie. Jednocześnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego jestem taka skrępowana - przecież wysłałam tylko kilka maili do chłopaka, a on odpowiadał mi, kiedy miał na to ochotę. Nie mam przecież obowiązku publikować codziennego biuletynu informacyjnego dla całej Jerozolimy z wykazem moich połączeń internetowych i ich tematu! Mimo to coś nie gra i ludzie to wyczuwają. Chciałabym wynaleźć substancję, która zniwelowałaby to ciśnienie. Wtedy wszystko byłoby łatwe, magiczne jak doświadczenie w pracowni chemicznej.


Nieco później
Miałam szczęście. Wielkie szczęście. Tata nie poszedł dziś do pracy. Zauważył, że raz po raz wchodzę do łazienki opłukać twarz wodą, że połykam dwie tabletki paracetamolu, ale nie zapytał: "Coś ci jest, Tal? Może boli cię głowa?". Takie rozsądne zdania są w stylu mamy, ale nie na wiele mogą się zdać, bo nie otwierają żadnych drzwi. Przeważnie odpowiada się na nie: "Nie, wszystko w porządku". A potem człowiek jeszcze bardziej zamyka się w sobie.
Ojciec wie, kiedy trzeba mówić, a kiedy lepiej milczeć. I dokładnie wie, co powiedzieć. W kilku słowach potrafi przywrócić ład, kiedy neurony w mojej głowie szaleją i płyną we wszystkie strony.
Zapukał do drzwi mojego pokoju i czekał, aż powiem, że może wejść.
Spojrzał mi prosto w oczy, a jego zielone tęczówki pojaśniały w uśmiechu, który pomarszczył jego skronie.
- Nie przeszkadzam ci, Tal?
Pokręciłam głową i zamknęłam zeszyt, właśnie ten zeszyt, w którym piszę. Patrzył na mnie, jakby niczego nie zauważył.
- Wiem, że jesteś bardzo zajęta, że w tym roku zdajesz maturę. Poza tym, masz Ouriego i przyjaciół... Ale chciałem cię o coś prosić. Wyświadczysz mi przysługę, a sama zajmiesz się czymś, co może cię zainteresować... Paradoksalne, prawda?
- Co to takiego?
- Już mówię. Brytyjska telewizja zamierza nakręcić dokument o Jerozolimie. Poproszono mnie o zebranie materiału, zanim przyjedzie tu ekipa. Chodzi o ukazanie różnych twarzy miasta i jego mieszkańców. To nie ma być nic rewolucyjnego, takie rzeczy robiono tysiące razy, zmieniają się tylko tytuły. Parę ujęć Ściany Płaczu, bazaru, Mea Szearim, nabożnych Żydów ubranych na czarno, muzułmanów w dżelabach, kiedy palą nargile, zakonnice, które ze spuszczonymi oczyma podążają Via Dolorosa, prawosławnego kapłana, grupę młodzieży w dyskotece albo w kawiarni przy ulicy Ben-Jehuda, żołnierzy z karabinami na ramieniu, pijących sok pomarańczowy, a w tle zachód słońca nad Starym Miastem... Ludzie, którzy się do mnie zwrócili, nie chcą serii kart pocztowych. Ich ambicją, podobnie jak wielu innych przed nimi, jest pokazanie Jerozolimy inaczej, chcą Jerozolimy prawdziwej. Powiedziałem im, że to równie trudne, jak napisanie dobrego romansu - powstaje ich tak dużo, a uczucie jest tak nieuchwytne! A potem pomyślałem o tobie... i zgodziłem się.
- Pomyślałeś o mnie! A co ja mam wspólnego z tym dokumentem, tato?
- Jesteś młoda. Urodziłaś w się w Tel Awiwie tylko przypadkiem, twoim miastem jest Jerozolima. Patrzysz na nią, żyjesz nią jak człowiek, którego większa część życia przypadnie na trzecie tysiąclecie. Potrzebuję twojego spojrzenia. Chcę zobaczyć miasto twoimi oczyma. Jeżeli zgodzisz się tym zająć, pożyczę ci kamerę. Będziesz się nią posługiwała jak notesem, filmując wszystkie miejsca, które są ci bliskie, które opisują twoje miasto, a nie miasto ludzi, którzy nigdy tu nie byli i tylko wyobrażają sobie twoje życie. Nawiasem mówiąc, wiem, że bieganie z kamerą nie sprawia ci przykrości...
Zawisłam mu na szyi. Nie zdarza mi się to zbyt często, odkąd niemal zrównałam się z nim wzrostem, teraz jednak zrobiłam to bez chwili namysłu. Powiedziałam mu, że to będzie cudowne, chociaż nie jestem pewna, czy sprostam zadaniu, bo nigdy jeszcze tego nie robiłam, a poza tym to przecież on jest "Kochankiem Jerozolimy", jak nazwała go w uniesieniu Efrat. Odparł, że proponuje mi to, bo jest przekonany, że sobie poradzę. On sam zajmie się bardziej "klasycznymi" poszukiwaniami.
- Oczywiście, dostaniesz za to pieniądze - dodał.
Spojrzałam na niego, szeroko otwierając oczy.
- Ktoś miałby mi płacić tylko za to, że powłóczę się po moim mieście? W dodatku z twoją kamerą?
- Cóż z tego? To, co będziesz robiła, nazywa się pracą. Świetnie, jeżeli przy okazji stanie się dla ciebie przyjemnością. Jednak to przede wszystkim praca.
- Na kiedy twoi Anglicy potrzebują moich zdjęć?
- Masz dwa miesiące. Czy mogę uznać, że się zgadzasz?
- Jasne, że tak!
- Dziękuję ci, Tal. Wiesz, gdzie leży kamera, jestem pewien, że będziesz się z nią obchodziła delikatnie.
I wyszedł z pokoju.
Pomyślałam wtedy, że mam fantastycznego ojca - dziękuje mi, chociaż wie, że to on wyświadcza mi przysługę! Będę mogła używać jego kamery! Będę mogła filmować coś poza ślubami kuzynek i wyjazdem Eytana do wojska. Podobno całkiem nieźle sobie z tym poradziłam. Robiłam zbliżenia dłoni wszystkich obecnych, a mamę filmowałam głównie od tyłu: miała łzy w oczach. Uważam za nieludzkie pokazywać kogoś, kto płacze, a wbrew pozorom plecy są bardzo wymowne.
Może zamieszczą moje nazwisko?
Może zarobię sporo kasy?
Nie miałam odwagi zapytać.
(...)

Valérie Zenatti, "Wiadomość w butelce" , wyd. Świat Książki, Warszawa 2007 r.