Nie chodzi przecież o to, czy Wallace, wynalazca i strażnik porządku, zdobędzie serce dystyngowanej panny Tottington, ani o to, czy królicza bestia przeszkodzi w organizacji dorocznego święta i konkursu na warzywo największe i najpiękniejsze. Zabawa jest bardziej finezyjna, bo dla filmowo wtajemniczonych. Czyż podłączany do głowy przyrząd Wallace’a, który ma zniechęcić króliki do jedzenia marchewki, nie przypomina maszynerii z „Frankensteina”? Czy włochate królicze monstrum nie kojarzy się wyraźnie z King Kongiem? Ależ oczywiście, bo film spółki Nick Park i Steve Box, odpowiedzialnej też za „Uciekające kurczaki”, to w istocie pastisz Hollywood. Zamiast pożerać ludzi i wysysać krew, filmowa bestia rzuca się na warzywa. Gdy trwa w najlepsze pościg samolotów zabawek, niespodziewanie maszyny się zatrzymują, a akcja wraz z nimi – trzeba jednak wrzucić monetę i... wszystko ruszy dalej.
„Klątwa królika” aż kipi od tego rodzaju aluzji. Film zmienia się więc co chwila z thrillera w horror, z romansu w kino policyjne i brawurowo wygrywa kinowe schematy – a to widzimy na ekranie wielką demolkę niczym w „Szklanej pułapce”, a to zwierzęce instynkty okażą się zabarwione erotycznie jak w „Wilku” Nicholsa. I paradoksalnie dlatego właśnie, że wszystko jest na niby, nawet śmiech widza podszyty jest ironią. Czy to nie z hollywoodzkiej dosłowności śmiejemy się najbardziej?
Dość ekscentrycznego i niespecjalnie atrakcyjnego miłośnika sera Wallace’a oraz jego wiecznie milczącego psa Gromita z nieodłączną miną istoty zdziwionej światem Park wymyślił już na potrzeby „Wściekłych gaci” i „Golenia owiec”, za które dostał zresztą Oscara. Kolejnego – czwartego już w kolekcji – ma prawie jak w banku. W „Klątwie królika” plastyczna twarz Wallace’a wydaje się giętka niczym u Bustera Keatona i Charliego Chaplina razem wziętych, ale intrygujących postaci jest więcej. Choćby pastor, który odprawia modły nad warzywami, a w wolnych chwilach ogląda pismo pod znaczącym tytułem „Zapasy zakonnic”, czy wreszcie groźny pies lorda Victora rozbrajający widownię swoją transwestycką niemal portmonetką.
W dziedzinie animacji film nie jest żadną rewolucją, choć na tle banalnych produktów Disneya to połączenie komputerów, techniki tradycyjnej i plasteliny robi wrażenie. Cieszy też, że nareszcie ktoś – a ściślej Joanna Serafińska – popracował nad błyskotliwością polskich dialogów. I chociaż humor niepotrzebnie brnął czasem torami Benny’ego Hilla, miło było patrzeć, jak dorośli widzowie przestają się w pewnym momencie kontrolować i budzą w sobie dziecko. Czy to nie dla nich tak nieważne w istocie produkcje powstają?
Paweł T. Felis
„Wallace i Gromit: Klątwa królika”, reż. Nick Park i Steve Box, Wielka Brytania 2005, UIP