W niewoli romantycznych mitów

W niewoli romantycznych mitów
Ten film na wiele lat zdominuje wyobrażenia o katyńskiej zbrodni.
/ 15.10.2007 13:04
W niewoli romantycznych mitów
Kampania wrześniowa – takim mianem można bez wątpienia określić zmasowane działania promocyjne towarzyszące wejściu na ekrany "Katynia" Andrzeja Wajdy. Film, który ma rekordową liczbę kopii (190), na uroczystej gali w warszawskim Teatrze Wielkim obejrzeli najpierw goście specjalni, na czele z prezydentem RP, który objął nad nim patronat. W szkołach trwa akcja edukacyjna, a na ulicach kampania społeczna pod hasłem "Pamiętam. Katyń 1940". Premierze towarzyszą liczne dyskusje i publikacje.

Wajda chodził wokół tematu od wielu lat (już w 1990 roku Marcel Łoziński nakręcił inspirowany przez Wajdę dokument "Las katyński"), nie mógł jednak znaleźć właściwego scenariusza. W 2003 roku reżyser odrzucił napisany dla niego tekst Włodzimierza Odojewskiego, ostatecznie inspirując się książką "Post Mortem" Andrzeja Mularczyka.
Równolegle nad filmem o Katyniu pracowali inni twórcy, scenarzysta Cezary Harasimowicz i reżyser Robert Gliński. Wajda zrealizował swój pomysł jako pierwszy. Pora odpowiedzieć na pytanie, czy jego "Katyń" jest wydarzeniem wyłącznie medialno-marketingowym, czy również artystycznym.

"Katyń" Andrzeja Wajdy nie jest filmem wybitnym, ani oryginalnym, ani odkrywczym. Jest za to filmem pożytecznym – sprawnie, klarownie i bez wchodzenia w szczegóły tłumaczącym okoliczności katyńskiego mordu i jego konsekwencje, trwające jeszcze całe lata po wojnie.
Stawiając na edukację, reżyser zrezygnował z wyboru jednego, pierwszoplanowego bohatera i w "Katyniu" prezentuje całą panoramę postaw – niestety, nie charakterów. Są tu więc idealiści i pragmatycy, ci, którzy nigdy nie zgodzą się na życie w kłamstwie, ci, których z powodu kłamstwa dręczy sumienie, i ci, którzy kłamią, bo nie mają nadziei. Po czyjej stronie jest racja? Widzowie nie będą raczej mieli wątpliwości, z kim sympatyzować, bo pozytywni bohaterowie mają tu twarze naszych serialowych i kinowych amantów, począwszy od Artura Żmijewskiego, Pawła Małaszyńskiego, Andrzeja Chyry, młodziutkiego Antoniego Pawlickiego, przez Maję Ostaszewską i Danutę Stenkę, po Magdalenę Cielecką, której bohaterkę, poza urodą, uwzniośla jeszcze zręcznie wprowadzone nawiązanie do Antygony.

Wajda, po raz pierwszy (no, może drugi, jeśli weźmiemy pod uwagę "Pannę Nikt"), postawił na kobiece bohaterki. Ale to nie jest film o kobietach z krwi i kości: matki, żony i siostry zamordowanych oficerów to wyraźnie zakorzenione w romantyzmie figury, cierpiące grottgerowskie wdowy, strażniczki pamięci i polskiej tradycji. "Nie przez rozprawianie o prawach kobiet, nie przez obwieszczanie urojonych teorii zdobędą kobiety znaczenie w społeczeństwie, ale przez ofiary" – pisał Adam Mickiewicz i dokładnie w tym duchu o kobietach opowiada nam niemal dwieście lat później Andrzej Wajda. Nie chcę, żeby ta recenzja zamieniła się w nudną lekcję polskiego, zdumiewająca jest jednak w "Katyniu" żywotność romantycznej symboliki, jakby o polskiej historii wciąż nie dało się opowiadać innym językiem. A przecież pół wieku temu kino szkoły polskiej miało odwagę podjąć się rewizji narodowej mitologii. Tymczasem dziś nie do pomyślenia wydaje się film taki jak "Krzyż walecznych" Kutza, w którym wdowa po dzielnym kapitanie salwuje się ucieczką z miasteczka, w którym chce się ją na zawsze zakonserwować w żałobie. (No, ale wtedy nie mógł powstać film o zbrodni katyńskiej, i o tym też trzeba pamiętać).

W "Katyniu" znajdziemy dużo więcej romantycznych tropów: figura Jezusa przykryta oficerskim płaszczem i strzaskany krucyfiks nie pozostawiają wątpliwości, że cierpiąca Polska stała się Chrystusem narodów. Oto pożegnanie z mężem i ojcem idącym w niewolę. Żona rotmistrza (Maja Ostaszewska) błaga męża, by uciekł z nią i córką, bo jeszcze jest na to szansa. Ten (Artur Żmijewski) odpowiada ostro: – Pamiętaj, że jesteś żoną polskiego oficera!
Lojalność wobec munduru ponad lojalność wobec rodziny (której przecież grozi niebezpieczeństwo) też tłumaczy się w ramach romantycznego paradygmatu. Dla oficerów wychowanych w II RP była to pewnie reakcja zwyczajna, ale dziś ten dialog bardzo w filmie zgrzyta. Z perspektywy współczesnych widzów (a mojej na pewno) wybór rotmistrza wcale nie wydaje się tak oczywisty, jak chce tego Wajda.

Zastanawia mnie, czy ta niemożność, tudzież niechęć do wyjścia z więzienia romantyzmu to problem wyłącznie Wajdy, czy w ogóle naszego języka patriotycznego zakleszczonego w pojęciach martyrologii, ofiary, heroizmu. W końcu≠ nad scenariuszem pracowali ludzie z zupełnie innych niż Andrzej Wajda tradycji i generacji, choćby Przemysław Nowakowski, autor scenariusza do perwersyjnych "Egoistów" Trelińskiego i "Ono" Szumowskiej. Dialogi do "Katynia" napisał zaś Władysław Pasikowski, ten sam, który w kontrowersyjnej scenie w "Psach" kazał ubekom niosącym pijanego kolegę śpiewać solidarnościową pieśń "Janek Wiśniewski padł". Jednak tekst, który wyszedł spod ich (i Wajdy) ręki, nie ma żadnych "zadrapań". Jest absolutnie poprawny. Być może twórca "Kanału" nie po to oparł się na młodych (dodajmy, że asystowała mu zdolna reżyserka teatralna Agnieszka Glińska), by posłużyć się ich spojrzeniem na historię, lecz by pomogli mu, na zupełnie powierzchownym poziomie – w dialogach, w rysunku sytuacji czy postaci – uzyskać efekt nowoczesności, który pozwoli młodej widowni odbierać "Katyń" nie jako ramotę, ale rzecz jak najbardziej współczesną.

I to się w pewnym stopniu udało: "Katyń" nakręcony jest sprawnie, lekką ręką. Sugestywne zdjęcia Pawła Edelmana tworzą klimat chłodu i skutecznie kreują nieprzyjazny, wrogi bohaterom świat. Nie brakuje w filmie dobrych pomysłów reżyserskich, na czele z kapitalnie pomyślanymi i nakręconymi finałowymi scenami zabójstwa polskich oficerów. Wajda postawił na szokującą dosłowność – być może mając w pamięci atak francuskiego "Le Monde" na "Korczaka", którego zakończył pamiętnym wyobrażeniem radosnych żydowskich dzieci razem z doktorem wybiegających z wagonów na łąkę. Tym razem nie ma żadnej metafory, a na tle emocjonalnie letniej całości finał jest jak uderzenie obuchem. Ta scena na pewno przejdzie do historii polskiego kina.

Pozostaje odpowiedzieć na jeszcze jedno pytanie: skoro reżyser poprzestał na zilustrowaniu sprawy katyńskiej, to czy jego film w ogóle ma osobisty ton? Przecież tyle mówiło się o szczególnym prawie tego właśnie reżysera do tego właśnie tematu? (Jego ojciec był więziony w Starobielsku, zamordowano go prawdopodobnie w Charkowie). W "Katyniu" pojawia się postać Tadzia (Pawlicki), młodego AK-owskiego partyzanta, który przyjeżdża do Krakowa rozpocząć studia na ASP – tak jak kiedyś Andrzej Wajda. Niepokorny, buntowniczy Tadzio nie godzi się jednak z nowym porządkiem, co będzie go kosztować życie. Losy Wajdy potoczyły się inaczej: – Tysiącom ludzi, którzy jak ja złożyli przysięgę w AK, jakoś się udawała adaptacja do nowej sytuacji – mówi reżyser w niedawnym wywiadzie dla miesięcznika "Film". Jego "Katyń" gloryfikuje jednak postawy heroiczne, poświęcenie, bezwzględną wierność ideałom, nawet jeśli ma znamiona szaleństwa. Czyżby więc wątek Tadzia miał być rodzajem korekty do własnej biografii? To ryzykowna teza, jeśli jednak prawdziwa, czyniłaby z poprawnego "Katynia" film nawet przejmujący.

Redakcja poleca

REKLAMA