9.
— Andżela, wybacz, miałam spotkanie.
Andżela mówiła, jakby miała zatkany nos.
— Nie słyszę cię! Zaczekaj, tylko wyjdę.
Pchnęłam drzwi.
— Maszka nie żyje.
— Co? — byłam pewna, że się przesłyszałam.
— Maszka.
Pierwsza myśl: "Przecież wczoraj do mnie dzwoniła. To niemożliwe".
— Wczoraj do mnie dzwoniła.
— Do mnie też. Ale nie odebrałam. Wyobrażasz sobie? — Andżela cicho zaszlochała, po czym znienacka wybuchnła płaczem.
"Ja też nie odebrałam" — przeleciało mi przez głowę.
Miałam wrażenie, że rozmawiamy o czymś nieistotnym. Co można naprawić. Jakbyśmy na przykład nie zaprosiły Maszki do restauracji i teraz trzeba było szybko do niej zadzwonić. Albo nie powiedziały jej, że do "Słowiańskiego" przywieźli nową kolekcję.
— Umarła... — chlipała Andżela — rozumiesz?
Przed oczami stanęła mi twarz Maszki. Roześmiana...
— Proszę cię, przyjedź do mnie — wyjęczała Andżela. Kiwnęłam głową i się rozłączyłam.
Chciałam dokądś biec, coś robić. Nagle zrobiło mi się bardzo żal Maszki. Umarła. Wsiadłam do samochodu i rozpłakałam się. To były łzy smutku. Nie rozpaczy i nie histerii. Ciągle widziałam jej twarz. Dlaczego umarła? Wykręciłam numer Andżeli.
— Dlaczego umarła?
Na pewno Andżela powie mi coś takiego, że się roześmieję i powiem: "Głuptasie, przecież to nie śmierć. Rozchorowała się, ale wyzdrowieje". Jeszcze chwila i bym się uśmiechnęła.
— Przedawkowanie. Pewnie heroina. Mówiłam ci. Rano znalazła ją gosposia. Wezwała pogotowie. Maszka zostawiła list. Pożegnalny. Chyba czuła, że jest z nią źle. A może zrobiła to celowo...
Obie płakałyśmy do słuchawki.
Z jakiegoś powodu wszystkie barwy wokół mnie stały się bardziej jaskrawe. Liście — bardziej zielone, niebo w bocznym lusterku — bardziej błękitne. Napis ŻYRANDOLE przede mną raził krzyczącą czerwienią.
Chciałam być przy Maszce, objąć ją i uspokoić.
Próbowałam wyobrazić ją sobie w kostnicy. Sztywną. Nie udało się.
Siną.
Poczułam strach.
— Andżela, jadę do ciebie. Zatrzymałam wzrok na nieforemnym kapeluszu staruszki przechodzącej przez ulicę.
Ludzie szli, palili, nosili niegustowne kapelusze — robili dokładnie to samo, co przed śmiercią Maszki. Ta śmierć niczego nie zmieniła. Nawet we mnie.
Pogrzeb był trzy dni później. Przyleciała Lenka z Mediolanu. Jej siostra. Przyjechała mama z Kryłatskoje. Z mężem. Ludzie przekazywali sobie z rąk do rąk jej list. Kartkę z kołonotatnika.
Pierwsze dwie linijki były napisane równym pismem. "Mamusiu, wybacz mi. Lenka, ty też mi wybacz".
Następna linijka skręcała w górę, litery wyglądały,jakby krnąbrnie skakały po papierze i nie chciały układać się w słowa. Były różnej wielkości, a ostatnie przeszły w pismo drukowane.
"Bardzo Was kocham. Nie myślcie o mnie...". Zdanie najwyraźniej się urywało. Wszyscy snuli domysły, co Maszka chciała dopisać: "źle"? A może "więcej"? Albo "niesprawiedliwie"?
Słychać było krakanie wron.
Pochowali ją w sukni ślubnej.
Trzy lata wcześniej Maszka planowała wyjść za mąż. Kupiła suknię. Ale do ślubu nie doszło.
Podeszłam do jej mamy. Stała nad grobem, z nieobecnym spojrzeniem.
Uśmiechałam się.
Patrzyła na wskroś mnie, pod ziemię.
Chciałam spalić się ze wstydu za mój uśmiech, ale im bardziej byłam spięta, tym szerzej się uśmiechałam.
Równie dobrze mogłam wybuchnąć śmiechem.
Mam to od dzieciństwa.
Pierwszy raz mi się to przydarzyło, kiedy na obozie pionierskim zdechło pisklę. Od tamtej pory zawsze się uśmiecham. Kiedy inni płaczą.
Kiedyś rozstawałam się z chłopakiem. Zdradził mnie. Uśmiechałam się od ucha do ucha. Mimo że chciało mi się ryczeć. A on patrzył na mój uśmiech i czuł się jak śmieć. Myślał, że jest mi obojętny. Gdyby choć trochę bardziej był mi obojętny, ryczałabym. I jego ambicja tak bardzo by nie ucierpiała. Dzwonił do mnie jeszcze przez kilka lat.
Zaskoczyła mnie obecność Ilii. Skąd się dowiedział? Pewnie od sekretarki.
Tym razem nie wydał mi się taki przystojny. W dodatku fatalnie się ubrał. Przyszedł w czarnym golfie, chociaż był środek maja. Przed kim chciał się popisać?
Wszyscy pewnie myśleli, że to jakiś krewny. Ubogi. Podeszłam do niego.
Wyglądał na przestraszonego.
— Pojadę już. Mieszkamy w Reutowo — powiedział tonem usprawiedliwienia.
Co ma do rzeczy Reutowo? Po prostu chce jak najszybciej się stąd wyrwać. To po co w ogóle przyjechał?
— A my na Rublowce — Nie wiem, po co to powiedziałam. Jakbym ogłaszała wyrok.
— Nikita, jak to się stało, że razem zaczęłyście organizować tę agencję? — spytała Lenka. Wzruszyłam ramionami:
— Nie wiem.
— Widziałaś, co się z nią działo?
— Widziałam.
— To dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? — Głos drżał jej z oburzenia — Dlaczego?
— Była moją przyjaciółką. Miałaby mi to za złe. Lenka popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym nienawiści.
Miałam ochotę powiedzieć: "Twoja młodsza siostra do mnie dzwoniła. W nocy. A ja nie odebrałam, bo bałam się, że mnie poprosi o pieniądze. A może chciała prosić o pomoc".
Maszka zmarła o czwartej nad ranem. Telefon wyłączyłam wcześniej.
Lena jeszcze raz spojrzała na mnie i szybko odeszła. Na pewno wykreśliła mnie ze swojego życia. Straciła i Maszkę, i mnie.
Stypa odbywała się w Centrum Handlu Zagranicznego. Maszka nie znosiła tego miejsca. Mówiła, że jest "obciachowe".
Myślałam o tym w łazience i płakałam.
Umarły przypomina noworodka. Decydują za niego inni. Dlatego że nie potrafi im niczego wyjaśnić. Ani przekazać swoich myśli. Tyle że ma mniej perspektyw. Chociaż kto wie? Usypałam cienką kreskę.
"Kocham cię, Maszka".
Oksana Robski, "Szczęście nadejdzie jutro", z języka rosyjskiego przełożyła: Katarzyna Maria Janowska, premiera: 5 lipca 2007, Wydawnictwo Literackie.