Dzieciństwo nie jest czasem wiecznej szczęśliwości. Małe dziecko dopiero oswaja świat. Waha się, jak postępować, przeżywa rozterki, chwile niepewności i załamania. Okresy lepszego funkcjonowania przeplatają się w jego życiu z gorszymi momentami. Potrzebuje dużego wsparcia i akceptacji, by mogło sobie lepiej radzić. Jest jednak coś, czego my, dorośli, zadrościmy maluchom. To umiejętność spontanicznego cieszenia się z drobiazgów.
Jak motylki
Do dziś pamiętam rymowany wpis jednej ze szkolnych koleżanek do mojego pamiętnika z dziecinnych lat: „Trzeba chwytać szczęścia chwilki, bo ulecą jak motylki”. Dla ośmiolatki brzmiał on jak życiowe przesłanie! Nagle wyobraziłam sobie, że szczęście jest jakimś ulotnym darem od losu, przypadkowym wydarzeniem, jak znalezienie na łące czterolistnej koniczynki. Ale, gdy już się ją ma, można być wiecznie szczęśliwym, nie przeżywać porażek, lęków, smutku.
Przez lata amerykańskie poradniki jako główną zasadę wychowania dziecka propagowały wzmacnianie jego poczucia wartości. Dziś psycholodzy podkreślają, że chronienie malucha przed porażkami, pocieszanie go mało przekonującymi pochwałami, zapewnianie o wyjątkowości nie prowadzi do osiągnięcia życiowego sukcesu. Przeciwnie – tłumienie smutku, lęku czy gniewu powoduje zagubienie, frustrację i sprzyja depresji. Trudne uczucia są równie potrzebne jak radość, bo ostrzegają nas przed niebezpieczeństwem i zwykłymi życiowymi niepowodzeniami. Dopiero gdy nauczymy się z nimi radzić, możemy bez strachu zaangażować się w jakieś działanie. Żyć pełnią życia i naprawdę cieszyć się każdą chwilą.
Co komu wypada
Gdy jemy lody, przytula nas ktoś bliski, biegniemy boso po łące, w naszym mózgu pobudza się obszar odpowiedzialny za odczucie przyjemności. Radość, podobnie jak inne emocje, powstaje w najstarszej części mózgu, którą odziedziczyliśmy po zwierzęcych przodkach. Jednak w przeciwieństwie do nich nie zawsze postępujemy zgodnie z emocjami. Dzięki nowej, rozumnej części mózgu umiemy analizować, wyciągać wnioski, ale także kontrolować nasze zachowanie i wyrażanie uczuć. Z wiekiem stajemy się bardziej racjonalni i wymagający. Zastanawiamy się, zanim odpowiemy na uśmiech nieznajomej osoby, mamy wątpliwości, czy wypada turlać się po piasku i krzyczeć z radości, szybko nudzimy się jedną czynnością. Jednocześnie marzymy o spontaniczności dziecka, któremu największą przyjemność sprawia samo zaangażowanie w działanie. Pasja, z jaką może się czemuś oddać.
Szczęśliwy maluch jest bez reszty pochłonięty tym, co robi. Jeśli zadanie, które wykonuje, odpowiada jego zainteresowaniom i zdolnościom, nie dba o to, czy coś w ten sposób osiągnie. Nie musi zaspokajać pragnienia posiadania, władzy, sukcesu. Zabawa z falami nad morzem i puszczanie własnoręcznie zrobionego latawca potrafi kilkulatka tak samo cieszyć (a może bardziej?) jak otrzymanie w prezencie długo oczekiwanej zabawki. Radość, jakiej przy tym doznaje, ogarnia całe jego ciało: jest rozluźniony, sprawniejszy. Nawet jego mózg funkcjonuje harmonijnie. Maluch, który często przeżywa przyjemności, dobrze radzi sobie z przeciwnościami losu, umie znosić niepowodzenia i wytrwale dąży do celu. Ale czy szczęśliwe dziecko lepiej się rozwija?
Szczęśliwy, więc pomysłowy
Jak pokazują ostatnie badania, pozytywne emocje prowadzą do poszukiwania nowych rozwiązań, a dzięki nim wzrasta zaradność malucha. Gdy coś mu wychodzi, odnosi sukcesy, jest z siebie bardziej zadowolony i czuje się szczęśliwszy. Może z łatwością odkrywać i rozwijać kolejne swoje zalety: ciekawość, pomysłowość, wytrwałość, uprzejmość, samokontrolę, humor i wiele innych.
Psycholodzy podkreślają: najważniejsze dla dziecka jest, by co najmniej do siódmego roku życia wzbudzać w nim pozytywne emocje. To one powiększają jego zasoby intelektualne, fizyczne i społeczne. Tworzą rezerwy, do których może sięgnąć, gdy pojawi się jakaś trudność albo szansa rozwoju. Dobre samopoczucie sprzyja twórczości, pomysłowości i rozwiązywaniu problemów. Udowodnił to m. in. eksperyment, w którym czterolatki, zanim przystąpiły do rozpoznawania różnych kształtów, miały przypomnieć sobie coś, co je szczególnie uszczęśliwiło. Wypadły lepiej od rówieśników, którym jedynie dano smaczne cukierki.
Ślad na całe życie
Choć wiele wskazuje na to, że dzieci mają podobne poczucie zadowolenia życiowego co ich rodzice, nic nie jest przesądzone. Umiejętności cieszenia się, bycia szczęśliwym można się nauczyć w każdym wieku. Wystarczy nie tłumić tego, co czujemy, poddać się uczuciom.
Spontaniczna, niczym nie skrępowana radość i szczery, zaraźliwy śmiech pojawia się już u niemowlęcia. Jest szczęśliwe, gdy tuż po obudzeniu zobaczy twarz mamy, cieszy się, gdy odpowie ona na jego bezsłowne zaczepki. Odczuwa błogość po zaspokojeniu głodu i kiedy przytulone do piersi może zasnąć w poczuciu bezpieczeństwa. Jednak nie tylko maluchy potrzebują pełnej miłości akceptacji. Przez całe życie pragniemy mieć blisko siebie kogoś, wobec kogo można pozostać sobą bez żadnych ograniczeń. Kto jest partnerem na dobre i na złe. Od jakości relacji z najbliższymi osobami zależy bowiem nasze poczucie szczęścia. Wspólnie przeżywane radości mają wyjątkową moc. Pamięta się je przez całe życie.
Nawet z pozoru zwyczajne wydarzenia mogą być źródłem tak ogromnej przyjemności, że chce się skakać ze szczęścia. Może tego lata Twoje dziecko zapamięta, jak zaśmiewało się z bratem, jedząc arbuza, z którego spływał słodki sok. Może przywiezie muszelki, które przywołają wspomnienie szalonych gonitw wzdłuż plaży... Z wiekiem drobne przyjemności urastają do rangi wielkiej sprawy. Dzięki nim nie tylko czujemy się szczęśliwsi, ale też żyjemy dłużej. I, nawet gdy nie opuszczają nas trudne przeżycia, wciąż mamy otwarte serca, potrafimy lepiej radzić sobie w życiu, osiągnąć większy sukces. Chyba jednak warto łapać te motylki...
Agata Teleżyńska