Nauka wzajemnego szacunku

mama z córką fot. Panthermedia
Ubóstwiamy nasze dzieci tak, że wskoczylibyśmy za nie w ogień. Dajemy im wszystko, co najlepsze. Ale czy je szanujemy?
/ 06.06.2012 15:22
mama z córką fot. Panthermedia

Dziecko, które jest szanowane przez najbliższych, uczy się szacunku do innych i do samego siebie. No dobrze, tylko co to właściwie znaczy? Skąd dziecko wie, że jest szanowane? I jak to pogodzić z wychowywaniem?

Ja to ja

Każdy człowiek od dnia narodzin ma prawo do bycia sobą. Ma prawo rozwijać się we własnym tempie i iść własną drogą. Nie musi spełniać niczyich ambicji. Niby to wszystko wiemy, ale... Tak bardzo chcemy, by nasze dzieci były najwspanialsze. Gorzej, gdy bez ustanku porównujemy je do innych. Nie można na przykład oczekiwać, że skoro starsza siostra malca była „taka spokojna”, on także taki będzie, bo przecież jest... inną osobą.

Ty mnie nie słuchasz!

Jednym z najbardziej elementarnych wyrazów szacunku jest uwaga, jaką obdarza się inną osobę. Bądźmy szczerzy: gdy się jest mamą malca, który zaczyna mówić, zanim na dobre otworzy rano oczy, i nie zamyka buzi do późnego wieczoru, po prostu nie da się słuchać go cały czas z uwagą. Warto jednak się starać: dużo z nim rozmawiać i uczciwie stawiać sprawę („Teraz jestem zajęta, pogadamy o tym później”).

Prawo do uczuć

Szacunek to także liczenie się z czyimiś uczuciami. Każdy może wstać lewą nogą, czuć do kogoś lub czegoś kompletnie nieuzasadnioną niechęć, bać się, złościć, wstydzić albo nie mieć na coś ochoty. Dziecko także! Czasem odmawiamy mu tego prawa („Uspokój się natychmiast!”, „Nie ma się czego bać”, „Nie bucz, przecież to nie boli”), choć przecież im człowiek młodszy, tym trudniej mu się kontrolować. Oczywiście nie można pozwolić na to, by dziecko zachowywało się w sposób, który rani innych. Rzecz jednak nie w tym, by tłumiło uczucia, ale uczyło się wyrażać je w sposób, który jest do zaakceptowania dla innych ludzi.

Prywatność

Nawet całkiem mały człowiek ma prawo do odrobiny prywatności. Publiczne roztrząsanie kłopotów z siusianiem w majtki może sprawić, że malec poczuje się upokorzony. To przecież jego osobiste sprawy, podobnie jak przedszkolne problemy czy kłopoty z zachowaniem.


„Nie, bo nie”

Każda mama wie, że nie można dziecku pozwalać na wszystko, bo mogłoby się to dla niego źle skończyć. Między „nie, bo nie”, a „nie, bo...” jest jednak ogromna różnica. To, że wytłumaczysz malcowi, dlaczego nie może czegoś zrobić, nie gwarantuje oczywiście, że zdołasz go przekonać do swoich racji. Jednak na dłuższą metę taka metoda jest skuteczniejsza. W końcu dziecko ma szansę zrozumieć, dlaczego czegoś nie może. Słysząc „nie, bo nie”, nie uczy się niczego.

Obiecaaałaś!

Miało być zoo, jest zapalenie oskrzeli/szef każe przyjść do pracy w sobotę/przyjeżdża niezapowiedziana ciocia. Wiadomo, że słowa trzeba dotrzymywać, ale co zrobić, gdy to niemożliwe? Pozostaje przeprosić malca i starać się nie zawieść go kolejnym razem. Nie wolno także dawać obietnic bez pokrycia. Notorycznie zwodzone dziecko („Pobawię się z tobą później”) może przestać wierzyć w cokolwiek i o cokolwiek prosić.

Nie będzie bolało

O ile z dotrzymywaniem obietnic sprawa jest jasna (słowa trzeba dotrzymać i już), różnie bywa z oszukiwaniem. Rodzice robią to często w dobrej wierze, po to by nie straszyć dziecka albo uniknąć kłopotów. Mówią np., że szczepienie czy badanie trzeciego migdałka nie będzie bolało, choć wiedzą, że będzie. Nie ma sensu opowiadać malcowi ze szczegółami, jaki horror go czeka, nie można jednak go okłamywać.

Proszę, dziękuję, przepraszam

Wszyscy rodzice chcą, by ich dzieci znały te słowa i grzecznie odnosiły się do innych.  Maluch nie będzie miał z nimi kłopotów, jeśli będzie je słyszał na co dzień. Twój maluch podał ci piłkę? Uśmiechnij się szeroko i powiedz „dziękuję”, a oddając mu ją, powiedz „proszę”. Gdy maluch nauczy się mówić, nie będzie musiał wbijać sobie tych słów do głowy – używanie ich będzie dla niego czymś zupełnie oczywistym.

Redakcja poleca

REKLAMA