Krótko o książce
Wrażenie, jakie nam towarzyszy od pierwszej strony tej powieści, jest równie niesamowite jak jej treść. "Miłość Peonii", finezyjna niczym malarstwo na jedwabiu, jest tyleż piękna, co mądra i ponadczasowa, i trzyma w nieustannej uwadze.
Szesnastoletnia Peonia, urodziwa i majętna, za kilka miesięcy zostanie zaślubiona. Nie zna przyszłego męża, tradycyjnie wybranego przez ojca, a podczas urodzinowego przyjęcia poznaje młodego poetę Rena. Zakochana od pierwszego wejrzenia, nie chce już nikogo innego i zapada na "miłosną chorobę". Wiadomość, że to właśnie Ren został jej przeznaczony, przychodzi za późno. Ale w chińskiej tradycji świat żywych przenika się ze światem duchów i Peonia wciąż może zostać jego żoną... By tak się stało, musi pokierować wszystkim z zaświatów...
Fragment książki Lisy See, pt. "Miłość Peonii", przeł. Anna Dobrzańska-Gadowska, wydawnictwo Świat Książki, premiera - 02.10.2007 r.:
Nie byłam w stanie wyruszyć w dalszą drogę z Widokowego Tarasu, nie miałam więc żadnej szansy na przedstawienie swojej sprawy przed trybunałem piekielnych sędziów. Dni mijały, a ja odkrywałam, że nadal odczuwam wszystkie potrzeby i pragnienia osoby żywej. Śmierć nie przytłumiła moich uczuć, lecz jeszcze silniej je rozpaliła. Siedem Uczuć, o których mówimy na ziemi - radość, gniew, smutek, lęk, miłość, nienawiść i pożądanie - podążyło ze mną w zaświaty. Zorientowałam się, że te uczucia były bardziej wymagające i trwałe niż jakakolwiek siła istniejąca we wszechświecie - potężniejsze niż życie, bardziej niewzruszone niż śmierć, niepoddające się władzy bogów, otaczające nas bezustannie, pozbawione początku i końca. Cała byłam w nich zanurzona, a pod względem intensywności żadne nie mogło równać się z żalem i tęsknotą za straconym życiem.
Tęskniłam za rodzinnym domem. Brakowało mi aromatów imbiru, zielonej herbaty, jaśminu i letniego deszczu. Po tylu miesiącach bez cienia apetytu nagle miałam ogromną ochotę na korzenie lotosu duszone w słodkiej soi, kaczkę w marynacie, kraby z jeziora i kryształowe krewetki. Pragnęłam usłyszeć śpiew słowików, szmer rozmów kobiet w naszych izbach, plusk uderzających o brzeg fal jeziora. Chciałam poczuć delikatny dotyk jedwabiu na skórze i powiew ciepłego wiatru, wpadającego przez otwarte okno mojej sypialni. Brakowało mi zapachu papieru i tuszu, brakowało moich książek, możliwości otworzenia każdej z nich i przekroczenia granicy innego świata. Jednak najdotkliwiej tęskniłam za rodziną.
Codziennie przechylałam się przez balustradę, żeby na nich popatrzeć. Widziałam, jak Mama, stryjenki, kuzynki i konkubiny wracają do swoich normalnych zajęć. Cieszyłam się, kiedy Tata przyjeżdżał ze stolicy, popołudniami spotykał się w Sali Wielkiej Elegancji z młodymi mężczyznami w pięknych szatach, a wieczorami popijał herbatę z Mamą. Niestety, nigdy nie słyszałam, żeby o mnie rozmawiali. Mama nie wspomniała ani słowem, że nie postawiła kropki na mojej tabliczce, była bowiem pewna, że zrobił to Tata, on zaś nie poruszał tego tematu, ponieważ myślał, że zrobiła to Mama. Oznaczało to, że Tata nie poprosił powtórnie Rena o postawienie kropki. Ktoś musiał dopełnić rytuału, żebym mogła zaznać spoczynku, ale nikt nie miał pojęcia, że trzeba to uczynić, gdyż tabliczka została schowana. Gdyby stan taki miał trwać w nieskończoność, groziłoby mi spędzenie wieczności na Widokowym Tarasie Zagubionych Dusz. Kiedy na myśl o tym ogarniało mnie przerażenie, pocieszałam się wspomnieniem scen z opery - prefekt Du także wyjechał z domu zaraz po śmierci Liniang, aby objąć ważne stanowisko, i zapomniał postawić kropkę na tabliczce córki, podobnie jak mój ojciec. Liniang i mnie łączyło tyle podobieństw, że byłam pewna, iż ja również zostanę przywrócona do życia dzięki prawdziwej miłości.
Zaczęłam szukać domu Rena i w końcu, po niezliczonych nieudanych próbach, znalazłam drogę do niego, przemykając wzrokiem po powierzchni Zachodniego Jeziora, mijając Samotną Wyspę i docierając do północnego brzegu. Zlokalizowałam świątynię, przed którą w noc opery tak jasno płonęły pochodnie, a stamtąd trafiłam do domu Rena.
Nazywano mnie Nefrytową Panną, która ma poślubić Złotego Młodzieńca - oznaczało to, że pozycje naszych rodzin i ich majątki są porównywalne - ale na rezydencję rodziny Wu składało się tylko parę dziedzińców, garść pawilonów i zaledwie sto dwadzieścia palców. Starszy brat Rena przeprowadził się na placówkę w odległej prowincji, gdzie mieszkał razem z żoną i córką, więc w domu Wu został tylko Ren, jego matka oraz dziesięcioro służących. Czy miałam co do tego jakieś zastrzeżenia? Nie. Byłam chora z miłości i widziałam tylko to, co chciałam widzieć, czyli małą, ale gustowną rezydencję. Główne drzwi pomalowane były na kolor cynamonu, zielona dachówka pięknie komponowała się z otaczającymi posiadłość wierzbami. Śliwa, o której opowiadał mi Ren, rosła na głównym dziedzińcu, lecz teraz była odarta z liści. Najważniejszy był jednak Ren, który w dzień pisał w bibliotece, zasiadał do posiłków z owdowiałą matką, a w nocy przechadzał się ogrodowymi ścieżkami i długimi korytarzami w domu. Obserwowałam go bezustannie i zupełnie zapomniałam o własnej rodzinie. Właśnie dlatego pojawienie się Shao w domu rodziny Wu całkowicie mnie zaskoczyło.
Moja dawna piastunka została zaprowadzona do jednej z sal, do której po pewnym czasie przyszli powiadomieni przez służącą Ren i jego matka. Pani Wu trwała we wdowieństwie od wielu lat i ubierała się w odpowiednie dla swego stanu surowe barwy. We włosach miała siwe pasma, a jej twarz nosiła ślady cierpienia po stracie męża. Shao skłoniła się kilka razy, ale ponieważ była tylko służącą, gospodarze nie wymienili z nią uprzejmości, a pani Wu nie zaproponowała jej herbaty.
- Kiedy Mała Panienka umierała, dała mi kilka rzeczy z prośbą o przekazanie rodzinie Wu - powiedziała Shao. - Przede wszystkim...
Odwinęła rogi jedwabnej chustki, którą wyłożony był koszyk, i wyjęła także zawinięty w jedwab malutki pakunek. Położyła go na swoich dłoniach i pochyliła głowę.
- Mała Panienka przeznaczyła je dla ciebie, pani, w dowód szacunku, jakim synowa winna darzyć teściową... - dokończyła.
Pani Wu wzięła paczuszkę i otworzyła ją powoli. Podniosła jeden z pantofelków, które dla niej zrobiłam, i przyjrzała mu się bystrymi oczami teściowej. Wyhaftowane przeze mnie peonie wyraźnie odcinały się od ciemnoniebieskiego tła. Pani Wu odwróciła się do syna.
- Twoja żona była bardzo utalentowana - pochwaliła.
Ciekawe, czy powiedziałaby mi to samo, gdybym żyła, czy też raczej skrytykowałaby moją pracę, jak przystało teściowej...
Następnie Shao wyjęła z koszyka mój egzemplarz "Pawilonu Peonii".
Oto jedna z prawd na temat śmierci - czasami zmarli zapominają o sprawach, które za życia wydawały im się ogromnie ważne. Poprosiłam Shao, żeby trzy dni po moim ślubie przyniosła tom pierwszy do mojego nowego domu. Piastunka nie zrobiła tego z oczywistych powodów, ja zaś zapomniałam o jej obietnicy. Nie przypomniałam sobie o tym nawet wtedy, kiedy widziałam, jak córka Shao chowa wzory swoich haftów w mojej książce.
Gdy Shao wyjaśniła, że w ostatnich tygodniach życia codziennie do późnej nocy czytałam i pisałam, że Mama spaliła moje książki i że udało mi się ukryć ten tom w pościeli, Ren wziął "Pawilon Peonii" do rąk i otworzył go.
- Mój syn widział operę, a potem w całym mieście szukał tego wydania - rzekła pani Wu. - Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli moja synowa podaruje tekst waszej Peonii... Ale to jest tylko pierwsza część, co stało się z drugą?
- Spaliła ją matka dziewczyny, jak już mówiłam - powtórzyła Shao.
Pani Wu westchnęła i z dezaprobatą wydęła wargi. Ren przeglądał książkę, zatrzymując się na niektórych stronach.
- Widzisz? - zagadnął, wskazując rozmazane znaki w miejscach, gdzie spadły moje łzy. - Jej esencja błyszczy na papierze...
Zaczął czytać i podniósł głowę dopiero po paru chwilach.
- Widzę jej twarz w każdym słowie - powiedział. – Tusz wygląda na zupełnie świeży... Na tych kartach można wyczuć wilgoć obecną w porach skóry jej dłoni, matko...
Pani Wu obrzuciła syna pełnym współczucia spojrzeniem.
Byłam pewna, że Ren przeczyta moje przemyślenia na temat opery i odgadnie, co powinien zrobić. Sądziłam też, że Shao pomoże mu, przypominając, iż ma postawić kropkę na mojej tabliczce.
Jednak Shao nie wspomniała ani słowem o brakującej kropce, a Ren nie sprawiał wrażenia człowieka natchnionego czy pełnego nadziei. Wręcz odwrotnie, jego twarz była smutna i przygnębiona. Ogarnął mnie tak głęboki ból, że serce mało mi nie pękło na tysiąc kawałków.
- Jesteśmy ci wdzięczni - przemówiła pani Wu do Shao. - W pociągnięciach pędzla twojej pani mój syn widzi swoją małżonkę. Dzięki temu wasza Peonia nadal żyje...
(...)