Gdzie się umówimy? W Między nogami – Witkowski używa ksywki modnej warszawskiej knajpy. Siedzi w wielkich okularach słonecznych, rozdygotany, bo już czwartą noc nie śpi z powodu nowej książki. Adrenalina. Na powitanie pyta, jaką stosuję dietę, bo chciałby schudnąć, potem chwilkę rozmawiamy o kłopotach mieszkaniowych: przeniósł się z Wrocławia do Warszawy, a tu drogo. – Ach, żeby tak domek wybudować – marzy. A po chwili wygłasza pochwałę dzikiej, brudnej Ukrainy. Żałuję, że ten wywiad nie jest w formie audio, bo Witkowski mówi z cudownie "przegiętą" intonacją. A to, do czego pisarze się nie przyznają, deklaruje z rozbrajającą szczerością: marzy o sukcesie – ciężko zresztą na niego zapracował – i zrobiłby wszystko, żeby zarobić dużo pieniędzy. Wszystko? Byle tylko nikogo nie krzywdzić, oczywiście.
"Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej" pokazuje polską szarą strefę lat 80. i 90. Ale już po chwili widać, że w tym monologu właściciela lombardu nazywanego Barbarą Radziwiłłówną najważniejszy jest język. To koktajl, w którym wszystko się miesza – od staropolszczyzny, przez gwarę śląską i cinkciarski slang, aż po język reklamy.
– Barbara Radziwiłłówna przechwytuje języki i je przedrzeźnia. On jest mówieniem samym, nie ma co wnikać, czy to realistyczna postać. Traktuję język nie jako środek przekazu, ale jako coś, co jest rzeczywistością samą w sobie. Starczy spojrzeć na to, co się dzieje w polityce – takie dyskursy jak staropolski wspaniale istnieją w prawicowej magmie. Mamy przecież rozpad państwa narodowego, dlaczego więc taki siermiężny nacjonalizm albo dyskurs spod znaku Radia Maryja są w stanie porwać ludzi? Bo to są nasze jedyne korzenie. Do czego może odwołać się Polak, który się wzbogacił? Tylko do wzorców ziemiańskich. Z drugiej strony pamiętam, jak w latach 90. moje koleżanki z liceum rzucały naukę przed samą maturą i zakładały firmy reklamowe za sprzedane obrączki rodziców. Na drugi dzień podjeżdżały pod szkołę otwartym ferrari, a na trzeci plajtowały. One po prostu brały wzór z serialu "Dynastia". Dzisiaj też ile po ulicach chodzi naśladowczyń Magdy M.? Polska to kraj, który nie ma wzorców, więc każdy usiłuje udowodnić, że jest kimś innym, niż jest. I to mnie fascynuje, to wykrzywienie, tu się zaczyna moja literatura. Mój sejsmograf jest nastawiony na to, co odstaje od normy.
Na przykład na homoseksualizm?
– Nie jestem pisarzem homoseksualnym, jestem pisarzem po prostu. Homoseksualiści dzisiaj niczym się nie różnią od reszty, są wśród nich i intelektualiści, i złodzieje. Jestem, jak wiadomo, skłócony z całą kulturą gejowską. W nowej książce chyba udało mi się udowodnić, że w XXI wieku można opisać ukryte pożądanie, inaczej niż w "Lubiewie", bo tu mamy bohatera, który jako dewotka (udaje się nawet na pielgrzymkę do Lichenia) nigdy by się do niego nie przyznał. Jego homoseksualizm nie jest najważniejszy. Barbara składa się z rozmaitych elementów, jest trochę wszechpolska, kłamie przed Matką Boską, fascynuje się postacią prawdziwego luja ukraińskiego.
I mówi literackim językiem – co zdanie, to cytat z wiersza.
– To już ja nad jej głową puszczam oko. Bohater nie musi wiedzieć, że używa języka literackiego, wystarczy, że ja i czytelnicy wiedzą. Nie chodzi o realistyczny obraz świata. Niektórzy chcieliby czytać literaturę przypominającą serial, w którym występuje normalna rodzina, on jedzie na truskawki do Norwegii, matka się nie zgadza. Nie muszę takich rzeczy pisać.
W porównaniu z „Lubiewem” napisałeś bardzo polską książkę.
– W tym sensie jestem artystą bezkompromisowym, straciłem wiele pieniędzy, bo to jest rzecz nieprzetłumaczalna. Gwara śląska, historia Barbary Radziwiłłówny, polska poezja. To jest dowód, że nie robię wszystkiego dla kasy.
Barbara jest nieudacznikiem. W przeciwieństwie do człowieka sukcesu, czyli Szejka Amala, ona ma tylko swoje pisanie.
– Nie tylko, prowadzi różne interesy, ale kłóci się w niej racjonalizm z romantyzmem. To Polka! [Witkowski wymawia to słowo mięciutko – przyp. J.S.]. Szejk z kolei to prawdziwa postać, biznesmen z pierwszej setki najbogatszych ludzi, a opowiada w książce o pierwszej dziesiątce. I rzeczywiście to są dawni cinkciarze, tacy, który potrafili za dolara panienkę ruchnąć w pięciu, a teraz to same szczyty i moralne autorytety. No i ten osobnik zażyczył sobie, żebym napisał jego sarmacki portret. Rzuć to – mówi – ja ci więcej zapłacę. Napisz książkę o mnie i dopisz mi kilka innych wyczynów. Prawdopodobnie, jeśli nie chcę być rozstrzelany, muszę to kiedyś popełnić. On mnie umówił z takim jednym w więzieniu. Pojechałem do Jaworzna, rozmawiałem z taksówkarzami, górnikami. Robiłem zdjęcia w Szczakowej i tysiąc razy w nocy oglądałem slajdy. Łaziłem i notowałem: "kiwać na klęczkach", czyli siedzieć w więzieniu na Klęczkowskiej. Albo skojarzenie wotów wokół obrazu Matki Boskiej z lombardem.
W jednym z opowiadań w "Fototapecie" opisywałeś swoją dziecięcą fascynację religijną.
– Na mnie strasznie działał katolicyzm, jak na wszystkie cioturzyce. Te brylanty, sukienki, fiolety w adwencie, dymy. Odbierałem go wyłącznie zmysłowo. Natomiast kiedy na religii okazało się, że Bóg jest w trzech osobach, to już nie było to. Barbara Radziwiłłówna jest wyczulony na każdy mistycyzm, pociągają go horoskopy, karty, wróżby, a w dodatku to są lata 90., kiedy ten mistycyzm podszyty był pokazem garnków.
A wiesz, że ja byłem w Amwayu? W 1994 roku. I modliliśmy się do płynu do czyszczenia dywanów. To był okres, kiedy wszystkie wiary dotychczasowe upadły i została pustka. I kto pierwszy nas zdobył, ten lepszy. Pojawiła się wiara, która wszystko wypełniała. Bo skoro dbasz o siebie, używasz genialnych kosmetyków, to już wiesz, że musisz zdrowo żyć. Masz nowych znajomych, nowy świat, pachnący i na kredowym papierze. I jest to świat zamknięty i niebezpieczny jak każdy ideologiczny dyskurs. W książce mamy ten czas upadku wszystkich wiar, nadlatuje kometa, Kaszpirowski, Tymiński z teczką. Symbolem tej rzeczywistości w powieści jest słup ogłoszeniowy, na którym zdzierane są kolejne warstwy: pod płynem do dywanów wisi guru, pod nim ogłoszenie o tanich kredytach, Bohdan Smoleń i otwory, przez które bohater podgląda świat. To kraj palimpsest – złożony z wielu warstw. W Rosji to jest jeszcze bardziej widoczne, a w takiej Szwecji wygląda to zupełnie inaczej. Jest segregacja śmieci, ekologia i wiatraki, ale w literaturze brakuje tematów.
Sam, kiedy miałeś 13 lat, z tęsknoty za kolorowym i sterylnym światem uciekłeś z domu do Wiednia. A teraz pochwalasz nasz polski syf.
– To już nie jest tajemnica, że wtedy normalnie uprawiałem prostytucję i bardzo sobie to chwaliłem. Nie dość, że wielu z tych facetów było niesłychanie miłych, to jeszcze brali mnie na jacht i żyłem w luksusie. Nie mogłem przypuszczać, że doświadczenia z ciężkiej pracy prostytutki przydadzą mi się po latach w świecie medialnym. Na przykład, jak się odmłodzić na 15 minut? Tylko te kraje były straszne na dłuższą metę. A poza tym dłużej niż rok na Zachodzie nie mogę wytrzymać.
To było jak wskoczenie do serialu?
– Chłopiec, który nie miał nigdy żadnych pieniędzy, nie zacznie zbierać na mieszkanie, tylko kupi sobie roleksa, bo to jest dla niego synonim luksusu, i będzie głodował. A na drugi dzień go zgubi albo mu go ukradną, albo wrzuci go jako napiwek do kieliszka, bo tak zrobiła Alexis. To było takie "playboystwo", z którego nic nie zostało poza ładnymi wspomnieniami. Ale o tym nie mówmy, bo fajne wytniecie, a to zostawicie.
To ty sam wtedy uwierzyłeś w fototapetę i oddałeś się temu marzeniu w całości – jak twoi bohaterowie, którzy wszyscy szukają substytutów raju.
– Kiedy jechałem do Lichenia, przesiadałem się w Koninie. Siedzę w ohydnym barku dworcowym, gdzie dają kawę w plastikowym kubku, i patrzę, jak się ten bar nazywa: Laguna! Ktoś to wymyślił, ktoś za tą laguną w tym polskim błocie zatęsknił. Ludzie, których nie stać na życie wśród rzeczy solidnych i drogich, nawet to, co jest za darmo, czyli marzenia, mają podrobione. Błoto polskie do tej laguny potrafi zatęsknić. A ja po powrocie z Zachodu zobaczyłem, że polski las, zapach ściętej sosny, to jest jedyne, co może mnie zachwycić, a cała reszta to jest tandeta.
Powiedziałeś gdzieś, że lepsza jest dorosłość niż dzieciństwo.
– Moje życie zaczęło się po trzydziestce, bo wtedy wyszło "Lubiewo", i ja, przez 30 lat biczowany przez los, mogłem sobie troszkę pogwiazdować. Gdyby nie "Lubiewo", do głowy by mi nie przyszło przenosić się do Warszawy albo jeździć na Kubę. To, co wydawało się odległe, stało się zwykłe i muszę sobie przypominać: ceń to, ceń, bo nie każdy to ma.
A może to też jest fototapeta?
– No co ty, za fototapetę nikt na Kubę nie jeździ. Ja mam o szczęściu bardzo konkretne wyobrażenie: zdrowie plus kasa plus sukces literacki. Nigdy nie marzyłem o związkach i takich rzeczach. Z moją wyobraźnią wymyślam sobie rozmaite gierki gombrowiczowskie. W dzieciństwie zawsze potrafiłem wymyślić coś twórczego, nawet jak bawiłem się lalkami, projektowałem im takie kreacje, że niech się Arkadius schowa. Malowałem też Najświętszą Panienkę w albumie "Skarb Jasnej Góry", usta jej domalowywałem czerwonym flamastrem. To była moja lalka, bo tam było napisane, że ma zmieniane sukienki.
Ale w Licheniu to już ten twój zachwyt dawno wyparował.
– W dzieciństwie działał na mnie kameralny klimat, jakiś wiejski kościółek, w którym pachniało drewnem, a tutaj Matka Boska jest jak dywan wielkości 10 metrów na 10, to już nie działa, to jest estrada. A obok pensjonat Zdrożony pielgrzym, figura Maksymiliana Kolbego machającego ręką i napisy dla niemieckich turystów. Polska centralna wygląda, jakby ją ktoś pijany zaprojektował. Nawet Warszawa sprawia wrażenie miasta, które było zburzone i postawiono je od nowa w polu. Domy krzywo, bo to wypadkowa gigantycznych łapówek. Ale to jest piękne, w takich Brukselach ludzie pracują, a w weekend piją piwo i jak zapytać, czy o coś więcej jeszcze w życiu chodzi, to nie wiedzą.
A ty wiesz, o co chodzi?
– Ale mam chociaż pewien niedosyt. Społeczeństwa zachodnie, protestanckie, nigdy nie miały takiej przerwy w kulturze. U nich jest tak samo jak w wieku XVIII. Jedni warzą piwo, inni pracują. A potem się odpoczywa po bożemu, a Polska ma słabe korzenie mieszczańskie i dzięki temu jest wariacka.
I może bliższa Ameryki, choćby ci selfmade mani tacy jak Szejk Amal, którzy od ścierki do fortuny dochodzą.
– Bliższa Rosji i Ameryce, bo wbrew pozorom są one podobne. Protestancka Europa jest może jedynym miejscem, w którym panuje porządek. Ale ekologię popieram i cały jestem za segregacją śmieci. Z drugiej strony uwielbiam jeździć na Ukrainę i nurzać się w lujostwie, nożach sprężynowych, bazarze i Cyganach. Ale mieszkać chcę na Kabatach. Muszę odpocząć po tym syfie i vichy sobie wklepać. Jestem z dwóch światów, ale w tamtym jestem tylko turystą. Pozachwycam się i wrócę.
Rozmawiała Justyna Sobolewska/ Przekrój
Michał Witkowski, "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej", W.A.B, Warszawa 2007, s. 256, 34,90 zł