Lepszy niż Hemingway

10004256.jpg
Mistrzowskie żydowskie opowiadania Kornela Filipowicza. "Cienie", zbiór opowiadań o Żydach, zebrała jego wieloletnia towarzyszka życia Wisława Szymborska.
/ 30.07.2007 10:42
10004256.jpg
Każdy pretekst jest dobry, by wznawiać opowiadania Kornela Filipowicza. To przecież jeden z największych – jeśli nie największy – powojenny nowelista nieżyjący już od 17 lat. Zamiast zaliczać go do wielkich zapomnianych, warto przypominać tę krakowską postać na wszelkie sposoby. "Cienie", zbiór opowiadań o Żydach, zebrała jego wieloletnia towarzyszka życia Wisława Szymborska. Jednak to nie za sprawą tematu czy nowego spojrzenia na Zagładę te opowiadania działają magnetycznie. To charakterystyczny sposób opowiadania.

U Filipowicza zwykłe staje się niezwykłe i choć dzieje się naprawdę niewiele, mamy wrażenie ogromnego bogactwa zdarzeń. A jeśli dodamy do tego pieczołowite, niespieszne opisy, moralną wymowę i sympatię do łowienia ryb, nic dziwnego, że może przypomnieć się papa Hemingway. Filipowicz też nie bardzo wierzył w introspekcje i psychologizowanie, starał się docierać do wnętrza człowieka, opisując relacje i wzajemne oddziaływania między ludźmi, zwierzętami i nawet rzeczami. Zresztą, tak po prawdzie, napisał wiele opowiadań nawet lepszych od opowiadań Hemingwaya.

"Cienie" ilustrują rysunki Marii Jaremy, pierwszej żony Filipowicza, która pojawia się też w ostatnim "Opowiadaniu z epilogiem". To jedno z najliczniej tu obecnych opowiadań obozowo-wojennych. Filipowicz pisze też o ludziach bliskich, takich jak Jonasz Stern, którego historię poznajemy w opowiadaniu "Krajobraz, który przeżył śmierć". Oto przeznaczony do Zagłady ocalał, wydobył się spod stosu ciał, uciekł pod osłoną nocy. Za to jego żona, otoczona przyjaciółmi, z dużą szansą na przeżycie, pokonała drogę odwrotną – wycofała się z życia. Pozostał żal: "Można było ją uratować". W wielu opowiadaniach pojawia się to bezbrzeżne poczucie bezradności tych, którzy obserwowali Zagładę. Czasem udawało się kogoś ocalić, tak jak w "Opowiadaniu z epilogiem". Czytelnik się cieszy, czego pisarz jest świadomy: "Miejmy trochę litości dla czytelnika; on jest przecież nie tylko czytelnikiem, ale chce być także bohaterem. Na przykład kimś, kto pomógł Teresie, coś dla nie niej zrobił dobrego lub choćby tylko nie uczynił niczego złego".

Bezradność świadka pojawia się też w opowiadaniu "Śmiechu warte", ale jakże inaczej. Powraca po latach jako poczucie winy, że kiedyś, dawno, namówiło się Ryfkę na plasterek szynki. Syn pisarza Marcin Filipowicz napisał do mnie: "Ja lubię bardzo opowiadanie »Śmiechu warte«. Nie ma tam grozy wojny, jest za to kunszt pisarski i uśmiech". Dokładnie to samo można powiedzieć o innych opowiadaniach. Nie znajdziemy tu zimnych cięć grozy, obnażenia człowieka, jak choćby u Tadeusza Borowskiego. Chociaż uwadze Filipowicza nie umyka wcale łatwość, z jaką przeciwko Żydom, zawsze obcym, zwracała się ludzka niechęć.

Opowiadania uwodzą prostotą, a jednocześnie natychmiast widzimy całą ich precyzję. Filipowicz to przede wszystkim obserwator, jego uważne spojrzenie wyłuskuje z tła każdą postać z osobna. Wydobywa tęsknotę i niespełnione marzenia, choćby o poczuciu wspólnoty z ludźmi. Ba, nie tylko ludzi obejmuje to spojrzenie – wszak najważniejsze tajemnice życia pisarz złożył nie w ludzkie, lecz w kocie łapki. O czym, mam nadzieję, przypomnimy sobie przy okazji kolejnego zbioru opowiadań.

Justyna Sobolewska/ Przekrój

Kornel Filipowicz, "Cienie", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, 204 s., 27,50 zł

Redakcja poleca

REKLAMA