Nikt tak jak John Updike nie opisał amerykańskiej prowincji. Ma dzisiaj 75 lat i obok Saula Bellowa, Thomasa Pynchona, Philipa Rotha i jeszcze ze dwóch–trzech podobnej klasy twórców należy do absolutnej klasyki współczesnej prozy amerykańskiej. Ma zresztą porządnego fioła na punkcie Ameryki, z czym się nie kryje. Uważa swój kraj za najważniejszy eksperyment społeczny świata i uważnie śledzi jego fenomen, na który składają się zarówno Charlie Chaplin, McDonald’s, jak i Faulkner czy Mickey Mouse. Jak każdy szanujący się intelektualista amerykański nienawidzi oczywiście połowy przejawów amerykańskości i ma za złe swojej ojczyźnie równie wiele, ile ma za dobre. Przede wszystkim jednak ją opisywał, opisuje i zapewne póki życia opisywał będzie. To właśnie między innymi on stworzył mit współczesnej amerykańskiej prozy, która nie uległa europejskim szałom eksperymentatorskim i pozostała przy tradycyjnej, jeszcze XIX-wiecznej roli: opisywać rzeczywistość i wymierzać jej sprawiedliwość. Z realiów powieści i opowiadań Updike’a można by utkać dowolny scenariusz filmowy, którego akcja działaby się w średniej wielkości amerykańskim miasteczku między rokiem 1960 a 2007. Od awangardy Amerykanie mieli Faulknera. On jeden starczył za stu nowatorów.
Najsłynniejszym dziełem Updike’a jest powieściowy kwartet o Harrym "Króliku" Angstromie napisany w latach 1960–1990; wszystkie jego części – "Uciekaj, Króliku", "Przypomnij się, Króliku", "Jesteś bogaty, Króliku" i "Królik odpoczywa" – ukazały się także u nas. Niedawno Updike dopisał coś w rodzaju piątej części pod tytułem "Wspomnienie o Króliku", której towarzyszy 12 innych opowiadań. Po polsku całość nazywa się "Miłosne kawałki", właśnie wyszła.
Królik w tej piątej części już nie żyje. Updike opowiada o dalszych życiowych przygodach jego żony i jej aktualnego męża, a przede wszystkim jego syna oraz nieznanej Królikowi córki z dawnego, przygodnego związku. Kto zna dotychczasowe dzieje Królika, jednym tchem połknie to dziwne, "pośmiertne" zakończenie życiowych perypetii ekssportowca, uwodziciela, uczestnika paru rewolucji obyczajowych drugiej połowy XX wieku, biznesmena, popaprańca, naiwniaka i entuzjasty, prowincjusza, przez którego życie przetoczyła się współczesna historia Ameryki. Ale czy da się tak uwieść ktoś, kto cyklu nie zna? Trochę powątpiewam. Kiedy główny bohater przestał istnieć, jakby dusza wyszła z tego niezwykłego cyklu i piąta część już tak nie wciąga.
A opowiadania? Tu zgodnie z tytułem dostajemy solidne "miłosne kawałki". Seks w książkach Updike’a zawsze odgrywał ważną rolę, wcale nie dekoracyjno-komercyjną, jak to dziś w modzie. Był jednym z najważniejszych aspektów amerykańskiej obyczajowości ostatniego kilkudziesięciolecia. Od pewnego zaś momentu stał się wręcz stylem życia zainicjowanym przez bitników, potem przez ruch kontrkultury lat 60. Zaraził całą cywilizację zachodnią, a i wschodnią też, choć tu bariery polityczne często stawały na przeszkodzie. Updike, którego formacja stała u źródeł tej swoistej rewolucji, ma skądinąd sobie i własnemu pokoleniu za złe to rozbestwienie obyczajów. Zwłaszcza pogardę dla życia i śmierci, etyczny relatywizm i wmówienie wszystkim dookoła, że Ameryka jest okropna (wojna w Wietnamie była niezłym argumentem). Szczątki tej rewolucji walają się do dziś po amerykańskiej prowincji, a 12 opowiadań Updike’a jest doskonałym świadectwem tego, co stało się z dawnymi luzackimi kochankami, dziś babciami i dziadkami.
Zawsze marzył mi się jakiś polski a to Roth, a to Bellow, a to właśnie Updike. No, ale widać Polacy wstydzą się wejść na tyle głęboko w prawdę o swoim życiu, by móc stanąć w szranki z tak dobrymi wzorami.
Tadeusz Nyczek/ Przekrój
John Updike, "Miłosne kawałki", przeł. Barbara Cendrowska, Bellona, Warszawa 2007, s. 416, 37 zł
Królik uśmiercony
Updike mógłby udanie zainspirować co najmniej paru polskich pisarzy. Niestety, na razie to tylko pieśń przyszłości.