Jest mi smutno, bo przygnębia suma minorowych nastrojów, które wylewają się z tej płyty – przede wszystkim wyjątkowo osobistych tekstów wywołanych bolesnymi dla obojga autorów (teksty pisze swojej żonie jak zwykle Marcin Kydryński) odejściami najbliższych osób. Ale z dwóch rzeczy jestem zadowolony.
Po pierwsze, udało mi się skończyć ten tekst – a wszystkie czynności wykonywane podczas słuchania dość monotonnej "ID" ulegają nienaturalnemu spowolnieniu. Po drugie, już parę lat temu błagałem o choć lekką zmianę muzycznego kierunku AMJ, a tu widać cień takiej zmiany. To cień pochodzący ze studia Real World, w którym album nagrywano, duch etniczno-jazzowego grania, już nie w polsko-romantycznych, lecz raczej międzynarodowych klimatach.
Nie demonizowałbym zbytnio tego, że etniczną stylistykę przynoszą tu instrumentaliści z zagranicy. W Polsce też znalazłoby się paru dobrych. Robienie fetyszu z długiej listy gwiazd z Branfordem Marsalisem na czele to wyraz zupełnie niepotrzebnych kompleksów. Raz są bardzo ważni – bo Mino Cinelu, a szczególnie Manu Katché w dużej mierze decydują o brzmieniu całej płyty. Innym razem to miejscowa siła w postaci Leszka Możdżera deklasuje importowanego pianistę Torda Gustavsena. Ale odczytuję intencje – chodziło o pokazanie, że można ściągnąć tyle nazwisk, i o przyjemność ze spotkania z nimi. I to się udało.
"ID" znajdzie swoich amatorów, ale jest przykładem płyty okresu przejściowego (także wydawniczo – to pierwszy album, który Jopek i Kydryński wydają na własny rachunek), gdy w jednej dziedzinie artysta idzie do przodu, a inną zaniedbuje. Ci, którzy kochają smaczki, zasłuchają się w nim. Ja uparcie szukałem raczej dobrych piosenek, ale tu – bardziej niż na poprzednich płytach Jopek – ogon merda psem, warstwa naddatków, jakkolwiek by one były wyrafinowane, przeciąża całość. Z wyjątkami, które zarazem stanowią najlepsze fragmenty: "Nagle" i "Spróbuj mówić kocham".
Nie chcę już ruszać dość rozbuchanej otoczki reklamowej, jaka towarzyszy ostatnio autorom "ID", ale jednej refleksji nie mogę się oprzeć – ich działania mają dzięki niej głęboki wymiar edukacyjny. Tuż obok mojego bloku stoi bowiem nowy apartamentowiec, z którego właściciele czarnych limuzyn zwykli wyjeżdżać prosto na przechodniów, hamując w ostatniej chwili. Dziś jeżdżą jakby spokojniej. Być może to właśnie sympatycy BMW Jazz Club, który wspierał cały ten drogi w realizacji projekt, doznali tak potrzebnego w życiu wyciszenia.
Bartek Chaciński/ Przekrój
Fot. UNIVERSAL