Tuż przed zrzuceniem przez Stany Zjednoczone bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki rząd japoński w zasadzie nie miał złudzeń, że wojna jest przegrana. Po długich naradach postanowiono się poddać. Pytanie było tylko jedno: jak to zrobić? Chodziło o to, by nie zaszkodzić toczącym się jednocześnie negocjacjom japońsko-rosyjskim. Na ultimatum aliantów postanowiono więc odpowiedzieć dyplomatycznie i wymijająco.
Stanowisko rządu japońskiego najlepiej oddawało stwierdzenie "mokusatsu". Po japońsku zapisuje się je za pomocą dwóch znaków. Jeden oznacza "milczenie", drugi – "zabijać". Całe wyrażenie można przetłumaczyć jako: "bez komentarza" (i taka była intencja Japończyków), ale także dosłownie: "zabić milczeniem", co można zrozumieć jako: "zignorować". I tak, niestety, zrozumieli je tłumacze aliantów. Ci zaś wpadli w prawdziwą wściekłość. Skutek? Dziesiątki tysięcy zabitych i rannych.
Opisana tu historia została przytoczona w książce "Mosty zamiast murów. O komunikowaniu się między ludźmi". Jej autor John Stewart tak ją komentuje: "Zdarzyło się to – pisze – częściowo z powodu nieporozumienia wynikłego z użycia słowa w dwóch różnych znaczeniach i zapomnienia, że słowo nie jest symbolizowaną przez nie rzeczą".
Owa wieloznaczność słów często bywa przyczyną trudności z porozumieniem. Ale czy tylko ona? Dlaczego tak trudno nam się porozumieć? I to wcale nie z przedstawicielami innych narodów czy kultur, ale także – a może przede wszystkim – z własnymi dziećmi, żoną, mężem, rodzicami, szefem? Czy jest jakiś sposób na to, żeby się skutecznie dogadać?
Kultura jest komunikacją, a komunikacja kulturą – powiedział w 1956 roku amerykański antropolog Edward T. Hall. Jak do tej pory jego słowa wciąż znajdują potwierdzenie.
Język, którym się posługujemy, zależy bowiem od kultury, w jakiej zostaliśmy wychowani. Dotyczy to kultury w szerokim rozumieniu tego słowa, zarówno przynależności etnicznej, jak i tożsamości płciowej, wiekowej oraz społecznej.
Kultura, w której żyjemy, określa sposób, w jaki się komunikujemy, ale też sposób komunikowania modyfikuje naszą kulturę. Dlatego kiedy spotykamy ludzi wychowanych w innych kulturach, nie jest nam łatwo się porozumieć. I jedynym chyba skutecznym sposobem zaradzenia temu jest otwartość i próba zrozumienia warunków, jakie stoją za sposobem komunikowania się naszych rozmówców.
Molestowany Europejczyk
Przykład? Weźmy bardzo prostą rzecz: emocje. Z badań, które w latach 70. ubiegłego wieku przeprowadził amerykański psycholog Paul Ekamn, wynika, że w każdej kulturze ludzie tak samo wyrażają i rozpoznają podstawowe emocje: strach, gniew, radość, zdziwienie, zmartwienie, obrzydzenie. Repertuar gestów i min, jakimi je wyrażamy, jest bardzo stary. Prawdopodobnie, o czym świadczą także badania niewidomych od urodzenia – wrodzony. To część naszego "wyposażenia genetycznego".
Wydawać by się zatem mogło, że osobie obdarzonej przeciętną bystrością dość łatwo przychodzi poruszanie się w świecie ludzkich emocji. Nic bardziej mylnego. To zwyczaje i wychowanie decydują bowiem o tym, które emocje wypada ujawniać, a których nie, i jakich do tego używać środków wyrazu. Pokazuje nam to podróż do kraju o odmiennej kulturze.
Na przykład Azjata zakłopotanie i smutek pokrywa miłym uśmiechem i nawet o pogrzebie matki będzie opowiadał obcej osobie z rozpromienioną twarzą. To zresztą powód, dla którego w świecie zachodnim Azjatów przyjęło się uważać za nieczułych i zimnych drani. Stereotypy biorą się często z nieznajomości odmiennych kultur. Z tej przyczyny o Latynosach myśli się powszechnie jako o krętaczach. W ich kulturze bowiem patrzenie podczas rozmowy prosto w oczy rozmówcy uważane jest za oznakę braku wychowania, podczas gdy u nas tylko kłamcy uciekają wzrokiem.
Kolejną przyczyną nieporozumień z przedstawicielami innych kultur może być problem przestrzeni osobistej. W Europie wynosi ona od 50 centymetrów do metra – w takiej odległości stoimy, rozmawiając z obcymi osobami. Gdy ktoś podchodzi bliżej, czujemy się niepewnie. To obszar zastrzeżony tylko dla bliskich nam osób.
"Na jednej z konferencji w USA zauważyłem – pisze Allan Pease, znany amerykański badacz ludzkiej "mowy ciała" – że gdy Amerykanie uczestniczą w spotkaniach i rozmowach, stoją w odległości 46–122 centymetrów od siebie. Gdy jednak Japończyk podejmował rozmowę z Amerykaninem, obaj zaczynali się powoli przesuwać dookoła pokoju, bowiem Azjata usiłował podejść bliżej do swego rozmówcy, ten zaś cofał się przed nim". Strefa intymna Japończyka wynosi bowiem zaledwie 25 centymetrów.
W wielu krajach azjatyckich nie jest też niczym zdrożnym, gdy mężczyźni podczas rozmowy obejmują się, podczas gdy nieprzyzwyczajony do takiego zachowania biały turysta może wziąć to za molestowanie.
Z mężczyzną jak z kosmitą
W poszukiwaniu problemów komunikacyjnych wcale zresztą nie musimy podróżować bardzo daleko. Wystarczy we własnym miejscu pracy, ba!, nawet mieszkaniu, posłuchać rozmów damsko-męskich. Każdy z nas z pewnością brał kiedyś udział w takiej wymianie zdań, z której jedyny wniosek jest taki, że kiedy kobieta usiłuje rozmawiać z mężczyzną, każde z nich wydaje się słyszeć coś, czego drugie nigdy nie powiedziało. Czasem nie słyszy nic. Jak się w takiej sytuacji porozumieć?
Jako jeden z pierwszych na to pytanie próbował odpowiedzieć amerykański psychoterapeuta John Gray. Komu choć raz nie obił się o uszy tytuł jego słynnej książki "Kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa"? Przez wiele lat nie schodziła ona ze światowych list bestsellerów.
Skąd wziął się pomysł "rozparcelowania" płci po osobnych planetach?
- Bardzo często spotykałem się z kobietami i mężczyznami, którzy prosili mnie o pomoc w znalezieniu kontaktu z partnerem czy partnerką – mówi Gray – Często ludzie ci skarżyli się: żona czy mąż mówi całkiem innym językiem. Moje wieloletnie badania faktycznie potwierdzają to, że sposób pojmowania świata przez obie płcie i – co za tym idzie – sposób komunikacji w dość zasadniczy sposób się różnią. Jeżeli nie będziemy świadomi tych różnic, nici z porozumienia. Dlatego często powtarzałem takim zdesperowanym osobom: próbujcie porozumiewać się ze swoimi mężami czy żonami tak, jakby byli istotami z innej planety. W ten sposób narodził się pomysł książki – wyjaśnia Gray.
Choć podzielenie nas na Marsjan i Wenusjanki to dość radykalny pomysł, jest wiele prawdy w tym, co mówi pisarz. Nasze kłopoty z dogadaniem się wynikają z tego, że różnimy się od siebie. Nie tylko fizycznie. Przede wszystkim psychicznie. Nasze mózgi są innej płci.
Słucha jednym uchem
Jeden z moich znajomych uważa, że jego żona ma w mózgu dwa ośrodki mowy. To oczywiście niemożliwe, ale naukowcy zaobserwowali, że kobiety w odróżnieniu od mężczyzn w proces mowy angażują dwie półkule mózgowe.
Dowiedli tego między innymi neuropsycholodzy Sally i Bennett Shaywitzowie z Uniwersytetu w Yale. Za pomocą rezonansu magnetycznego badali oni aktywność mózgów mężczyzn i kobiet w czasie prostej zabawy polegającej na wymyślaniu rymujących się słów. Co się okazało? Gdy mężczyzna zastanawiał się nad słowem, na ekranie komputera widać było, że aktywne są pola językowe jedynie w jego lewej półkuli. Gdy rymowankę próbowała stworzyć kobieta, rozświetlały się obszary kory mózgowej w jej obu półkulach.
Inne badania wskazują, że kobiety nie tylko inaczej mówią, ale także inaczej słuchają. Naukowcy stwierdzili, że większość z nas wyławia słowa z szumu tła prawym uchem, a zatem przetwarza je w lewej półkuli mózgu (mózg zawsze działa "na krzyż"). Tu znajdują się ośrodki mowy. Okazuje się jednak, że przeważająca liczba kobiet ma tendencję do słuchania obojgiem uszu, a zatem to, co słyszy, analizowane jest w obu półkulach ich mózgów.
Jakby tego było mało, grupa anatomów, badając po śmierci mózgi kobiet i mężczyzn, odkryła, że panie mają gęstszą sieć komórek nerwowych w obszarach mózgu odpowiedzialnych za mowę niż panowie. Kobiece zdolności werbalne są zatem obsługiwane jakby przez komputer o większej mocy obliczeniowej.
Być może to jest powodem kłopotów z porozumieniem między kobietami i mężczyznami. A może winę ponosi funkcja, jaką dla obu płci pełni mowa?
Z badań psychologów wynika bowiem, że kobieca komunikacja to poszukiwanie bliskości, natomiast męska zmierza do ustalenia hierarchii, osiągnięcia i zademonstrowania pozycji.
Mężczyźni załatwiają sprawy, konfrontują poglądy, gdy tymczasem kobiety traktują rozmowę jako formę budowania i podtrzymywania relacji międzyludzkich. Rozmową wyrażają uczucia, choć nie mówią o nich wprost. Wystarczy im po prostu, że mówią.
Wkurzające? Owszem. Są jednak rozmowy wkurzające o wiele bardziej niż kobiece ploteczki. Każdy, kto kiedykolwiek usiłował przekonać do czegoś zbuntowanego nastolatka, będzie rozumiał, o co mi chodzi. Potocznie mówi się o tym: konflikt pokoleń. Czy jest jakieś naukowe wytłumaczenie tego zjawiska? Dlaczego młodym tak trudno dogadać się ze starymi?
Problem tkwi... w naszych głowach. Nie znaczy to jednak wcale, że jest wytworem imaginacji. Dowodzą tego coraz liczniejsze badania mózgu młodych ludzi.
Jeszcze zupełnie niedawno większość naukowców sądziła, że u 12-letniego dziecka rozwój tego organu właściwie się kończy. W tym wieku osiąga on bowiem normalne, "dorosłe" rozmiary. Tymczasem najnowsze badania dowodzą tego, o czym doskonale wie każdy rodzic nastolatka: mózg młodego człowieka jest daleki od dojrzałości i przechodzi rozległe zmiany strukturalne, które trwają jeszcze długo po okresie pokwitania. Na czym one polegają?
W głowie nastolatków
Gdy przychodzimy na świat, nasz mózg jest już wyposażony w większość komórek – neuronów – jakie kiedykolwiek będą nam potrzebne, ale to i tak mniej, niż mieliśmy w łonie matki. Największą gęstość komórek nerwowych w mózgu ludzie osiągają między trzecim a szóstym miesiącem rozwoju płodowego. To kulminacja gwałtownego rozwoju w prenatalnym okresie tworzenia się układu nerwowego. W ostatnim miesiącu przed narodzinami w mózgu człowieka zachodzi drastyczne przerzedzanie i niepotrzebne komórki nerwowe są usuwane. Pod koniec dzieciństwa następuje to po raz kolejny. Trzeci raz, co dramatycznie wpływa na najwyższe funkcje umysłowe, odbywa się to tuż przed dwudziestką.
Rozwój mózgu przebiega, najogólniej mówiąc, od tyłu ku przodowi. Obszary, które najwcześniej osiągają stadium dojrzałości w procesach zagęszczania i przerzedzania, to te znajdujące się z tyłu mózgu. Odpowiadają one za takie funkcje jak wzrok, słuch, dotyk i orientacja przestrzenna. Potem rozwijają się obszary koordynujące te funkcje – to ta część mózgu, która pomaga znaleźć wyłącznik światła w łazience nawet w środku nocy. Ostatnim rejonem mózgu przechodzącym zagęszczanie i przerzedzanie jest kora przedczołowa, gdzie mieszczą się tak zwane funkcje sterujące: planowanie, ustalanie priorytetów, zbieranie myśli, poskramianie impulsów czy rozważanie konsekwencji takich, a nie innych czynów. Innymi słowy, jako ostatnia dojrzewa ta część mózgu, która odpowiada za podejmowanie decyzji: najpierw odrobię pracę domową i wyniosę śmieci, a dopiero potem wyślę SMS do znajomych na temat filmu.
– Naukowcy i wszyscy inni przypisywali błędy decyzyjne nastolatków zmianom hormonalnym – mówi Elizabeth Sowell, neurolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, która bada rozwój mózgu za pomocą rezonansu magnetycznego – Ale kiedy zaczęliśmy określać, gdzie i kiedy zachodzą zmiany w tym organie, mogliśmy sobie powiedzieć: aha, obszar mózgu, który sprawia, że nastolatki są bardziej odpowiedzialne, jeszcze się do końca nie rozwinął.
Według najlepszych szacunków nasz mózg dojrzewa w pełni dopiero około 30. roku życia. A wcześniej?
To, co dzieje się "pod sufitem", ma ogromny wpływ na sposób myślenia i komunikowania się młodych ludzi – w dużym stopniu odmienny od sposobu charakteryzującego ich rodziców.
Nastolatki wskutek zmian zachodzących w ich mózgach zyskują zdolność tak zwanego myślenia operacyjno-formalnego. W przeciwieństwie do myślenia konkretnego, które cechuje umysły młodszych dzieci, odnoszącego się tylko do tu i teraz, myślenie formalne pozwala analizować to, co jest możliwe.
Skutek: w umysłach młodych ludzi powstają idealne, nieprzystające do rzeczywistości obrazy świata. Ich konfrontacja ze światem dorosłych wypada zwykle niekorzystnie dla tego drugiego. Do tego typową cechą umysłów młodzieńczych jest rozumowanie bardzo precyzyjne, dokładne, według zasad logiki klasycznej. Dlatego młodzi są tak kategoryczni w sądach. Świat jawi im się jako czarno-biały. Kompromis to pojęcie im nieznane.
Dopiero około 30. roku życia wraz z dojrzewaniem czołowej kory mózgowej zyskujemy zdolność rozumowania dialektycznego. Zaczynamy dostrzegać przeciwieństwa, ale nie burzą one naszego obrazu świata, widzimy w nich sens i logikę. Nagle okazuje się, że człowiek nie jest ani dobry, ani zły, wszystko ma dwa bieguny. Dostrzegamy i akceptujemy różne punkty widzenia innych osób. Jesteśmy w stanie przyjąć cudzy punkt widzenia, co dla nastolatków jest naprawdę niemal niewykonalne. W racjonalnym, obiektywnym rozumowaniu nie pomaga im także hormonalna burza, która szaleje w ich organizmach.
Oto przyczyny konfliktu. Młodzi inaczej patrzą na świat, dlatego mówią innym językiem. Trudno ich za to winić. Wystarczy przeczekać – prędzej czy później z tego wyrosną.
Żyrafa z szakalem
Skoro jednak wszyscy na pewnym etapie rozwoju zyskujemy dojrzałość umysłu, dlaczego nasza komunikacja z innymi ludźmi nie staje się nagle prosta i zrozumiała? Skąd biorą się konflikty?
Odpowiedzi na to pytanie próbuje udzielić amerykański psycholog Marshall Rosenberg, autor książki "Porozumienie bez przemocy".
Uważa on, że wiele byśmy zyskali w kontaktach z innymi ludźmi, gdybyśmy zmienili sposób porozumiewania się z nimi. Swoje obserwacje wynosi z rozmaitych podróży i doświadczeń. Rosenberg bywał bowiem mediatorem między wojującymi ze sobą szczepami w Afryce. Na Zachodnim Brzegu Jordanu uczestniczył w dialogu między Żydami a Palestyńczykami. W Szwecji prowadził szkolenia dla personelu tamtejszych więzień. W wielu krajach organizuje treningi psychologiczne dla zwyczajnych ludzi. Centrum działania Rosenberga to szwajcarski Ośrodek Komunikowania się bez Przemocy. Czego tam uczy?
Podczas warsztatów i szkoleń posługuje się stworzoną przez siebie teorią, którą zbudował na podstawie rozróżnienia dwóch stylów porozumiewania się ludzi: jeden jest empatyczny – psycholog nazywa go obrazowo "językiem żyrafy", drugi – agresywny – to "język szakala". Czym się różnią?
– Żyrafa ma ogromne serce, a ten sposób porozumiewania się wypływa z serca – mówi Rosenberg. W języku żyrafy, zamiast kogoś krytykować, mówi się o własnych uczuciach i potrzebach – Oczywiście, najpierw trzeba je rozpoznać, co wcale nie jest takie proste – tłumaczy "|Przekrojowi" psycholog. – Kiedy już jednak umiemy to zrobić i wiemy, jak je wyrażać, możemy zacząć tłumaczyć komunikaty z języka szakala na język żyrafy.
Przykład? Proszę bardzo: wracamy do domu z pracy, a tam bałagan, że nie ma gdzie postawić nogi. Na środku siedzi nasz syn i jakby nigdy nic ogląda telewizję. Zamiast mówić do niego: "Jesteś leniwy, nigdy po sobie nie posprzątasz!", możemy na przykład powiedzieć: "Jestem zmęczona, potrzebuję twojej pomocy". Zamiast mówić do męża: "Jesteś bez serca, nigdy nie okazujesz mi miłości" – powiedz po prostu: "Potrzebuję twojej czułości" – radzi specjalista.
Język szakala opiera się na ocenianiu i osądzaniu drugiego człowieka. Zamieniając go na język żyrafy, zyskujemy bardzo wiele, przede wszystkim unikamy nieporozumień i konfliktów, kreujemy sytuacje, w których ludzie łatwiej nas rozumieją i o wiele chętniej dają nam to, czego potrzebujemy. Te drobne na pozór zmiany wymagają jednak opanowania bardzo ważnej umiejętności: oddzielenia obserwacji od emocji.
– Rozwiązywanie konfliktów polega na poszukiwaniu różnych możliwości – wyjaśnia psycholog – Jeśli obie strony wykazują dobrą wolę, łatwo je znaleźć. Problemy zaczynają się, gdy jedna strona próbuje drugą do czegoś zmusić. Nie staraj się kontrolować zachowania innych. To niemożliwe. Szanuj cudze decyzje. Im bardziej szanujesz cudze prawo wyboru, tym chętniej ta osoba weźmie pod uwagę to, czego pragniesz.
Mówienie językiem szakala to stawianie barier komunikacyjnych. Krytykowanie, nadawanie etykietek, rozkazywanie. Tymczasem w prawdziwej rozmowie – jak mawiał słynny amerykański psycholog Carl Rogers – chodzi o to, "by słyszeć dźwięki i wyczuwać kształt wewnętrznego świata drugiej osoby".
Czy to potrafisz? Warto spróbować, zamiast zżymać się na niemożność porozumienia. Może okaże się, że dogadać się wcale nie jest tak trudno.
Olga Woźniak/ Przekrój Nauki