Żółty już dźwiga fioletowego i zielonego, a co za dużo, to niezdrowo. Zresztą, jakie są żółwie, każdy widzi. Te mocno rozleniwione stworzenia mają ochotę szybciej nóżkami przebierać, jednak ich ospała natura ciągle daje o sobie znać. Pomalutku, to przystając, to się cofając, wszystkie żółwie, zamiast gnać, truchtają nieśpiesznie w kierunku grządki z sałatą. Oczywiście, zwycięża ten, co pierwszy z pola o nazwie „start” dotrze do mety. Proste?
Gra „Pędzące żółwie. Wyścig do sałaty” wygrała w kategorii Najlepsza Dziecięca Gra Roku w Czechach, ale w wielu innych krajach Europy także cieszy się olbrzymią popularnością. Powód? Dobrze się przy niej można bawić. Nie wiemy, kto nam najbardziej zagraża. Nie znamy kart naszych przeciwników. Wciąż się zastanawiamy, który ruch wykorzystać. Co nam się bardziej opłaca? Cofnąć naszą konkurencję, czy też nieco wyprzedzić pozostałych zawodników? A może na grzbiecie sami przeniesiemy największe zagrożenie? Krok w przód, dwa kroki w tył, więc chociaż czujemy już w powietrzu zapach świeżutkiej sałaty, wizja jej schrupania wciąż się od nas oddala. Jesteśmy tak blisko, a jednak daleko. Już prawie mamy jedzonko w łapkach, ale nasz żółwik albo musi nieco przyśpieszyć, albo… uzbroić się w cierpliwość i poczekać na darmowy transport.
Ta gra zachwyca przede wszystkim prostotą. Nie ma tu wymyślnych reguł, za to można, bez względu na wiek, miło spędzić czas. Szkoda, że producent nie wziął pod uwagę, że grać będą najczęściej najmłodsi. Kartoniki są z cienkiego papieru, więc łatwo je przez nieuwagę zniszczyć (tekturowy żółw zaczął się nam rozklejać już przy trzeciej rundce!). Za to ozdobione są uroczymi rysunkami, co z miejsca poprawia nam nastrój. 3… 2… 1… start! i już żółwie, wolnym pędem, zmierzają ku zielonym grządkom. My zaś obmyślamy taktykę, jak tu, zbytnio się nie przemęczając, wyprzedzić kilku głodomorów.
Pomysł prosty, a tyle wszyscy mają radości i zabawy. Polecam!
zdj. materiały prasowe Egmontu
Anna Curyło
Anna Curyło