Moja Europa - Dzięki córkom odkryłam swój potencjał

Moja Europa - Agnieszka Gawlińska fot. MALABAMA
Agnieszka Gawlińska, młoda, przedsiębiorcza kobieta dzięki dotacjom z Funduszy Europejskich stworzyła dla dzieci ze swojej wsi miejsce, gdzie mogą się rozwijać i nie czuć gorsze od rówieśników z miasta.
/ 02.08.2012 09:16
Moja Europa - Agnieszka Gawlińska fot. MALABAMA
Przyjemność? To chwila, kiedy mijam pokoje i słyszę, jak za drzwiami dzieci powtarzają angielskie i niemieckie słówka, spierają się o kolory na swoich pracach, kształty rzeźb z makulatury albo zadania z matematyki – mówi Agnieszka Gawlińska. A gdy wypowiada te słowa, w jej oczach pojawia się coś jeszcze – satysfakcja.

Bo przecież mogło się nie udać, mogła nie zostać zaakceptowana przez społeczność podwrocławskiej Lutyni,
a jej pomysł stworzenia szkoły językowej Multi-Kulti i klubu dziecięcego Chatka Małolatka mógł zostać uznany za fanaberię pani z miasta.

W gościnnym zawiesiliśmy tablicę

Zaczęło się od miłości nauczycielki języka niemieckiego z Wrocławia i nauczyciela muzyki, i plastyki na zastępstwie w tutejszej podstawówce. Później był ślub Agnieszki i Michała, i narodziny Hani.

– Gdy minęła euforia, przyszła pora, aby zastanowić się nad przyszłością. Haneczka miała cztery miesiące, a ja powinnam wrócić do pracy, lecz nie chciałam się z nią rozstawać ani powierzać mojego największego skarbu obcej osobie – opowiada Agnieszka. – Mąż nie mógł przejąć moich obowiązków, bo w tym czasie jego kabaret „Neo-Nówka” zaczął święcić sukcesy, a dziadkowie pracowali. Musiałam więc coś zrobić.

Pomyślała o szkole językowej dla dzieci, w której uczyłaby niemieckiego. Cała rodzina przyklasnęła jej pomysłowi. Teściowie oddali gościnny pokój, w którym Agnieszka i Michał urządzili klasę. Powiesili tablicę, rozstawili stoły i krzesła.

– I nic. Nikt się nie odezwał. Nie zadzwonił na podany na plakatach numer, nie zapukał do naszych drzwi – wspomina Agnieszka, która po dwóch tygodniach była bliska załamania.

Nie chcąc przeżywać porażki, nie poszła nawet na zebranie rodziców w pobliskiej podstawówce. Zamiast niej stawił się Michał i wrócił do domu z listą nazwisk.

– Do dzisiaj nie wiemy, co się stało, co przekonało ludzi do naszego pomysłu – mówią oboje. – Pani Asiu? Pani wie? – Michał pyta panią Joanną Smoniowską, sekretarkę, której dwójka dzieci uczy się w Multi-Kulti.
– Ja dowiedziałam się dopiero na zebraniu – odpowiada pani Asia. – Może rodzice musieli się spotkać i wspólnie zastanowić nad potrzebą powstania takiej szkoły?
– Najważniejsze, że się udało – kończy Agnieszka. – Otworzyliśmy szkołę i... przeszliśmy kontrolę Urzędu Skarbowego, bo ktoś życzliwy na nas doniósł. I dobrze się stało. Przynajmniej wiemy, że wszystkie dokumenty mamy w porządku – uśmiecha się.
A kiedy pierwsi jej podopieczni zdali testy gimnazjalne z najwyższymi notami, podwoiła się lista uczniów. Ciąg dalszy tej historii dopisało samo życie. Po Hani na świecie pojawiła się Zosia.

– Przybyło nam dzieci i pomieszczeń – żartuje Agnieszka, bo w miarę jak z domu teściów wyprowadzali się kolejni członkowie rodziny, jej przybywało pomieszczeń, a tym samym pomysłów. – Moja Haneczka nie była już słodkim maluszkiem, lecz całkiem dużą dziewczynką, musiałam więc znowu się zastanowić, co zrobić, by mieć obie córeczki na oku – wspomina.

Tak powstała Chatka Małolatka, czyli klub dziecięcy, w którym mogą przebywać zarówno półtoraroczne maluszki, jak i ich starsze rodzeństwo. Nad tymi najmłodszymi czuwa pani Dorota Nitecka, od której niejeden rodzic mógłby się uczyć czułości, oddania i cierpliwości. A trafiła tutaj z ogłoszenia, tyle że zamiast podania o pracę napisała list. Wyznała w nim, że przez całe życie była budowlańcem, ale nie pasjonowały ją cegły ani beton, lecz dzieci. Wychowała dwójkę własnych, które dzisiaj są już dorosłe, a ona tęskni za ich dzieciństwem i chciałaby wreszcie móc robić to, co kocha.

– Pani Dorota nie jest moim pracownikiem, lecz dobrą duszą – mówi Agnieszka. – O każdym dziecku może opowiadać godzinami. Kocha je jak własne i cieszy się każdym spędzonym z nimi dniem.

– To prawda – do rozmowy włącza się Jana Haniecka, mama Fabiana. – Dopóki w Lutyni nie było „Chatki”, nasze życie płynęło spokojnie. W sobotę, synkowi, który budził się o świcie, włączaliśmy bajki i mieliśmy z mężem czas dla siebie. Teraz w weekendy Fabian ani myśli siedzieć w domu, bo chce do pani i kolegów. My się już nie liczymy – wybucha śmiechem.

Starsze dzieci lubią „Chatkę” za domową atmosferę. W kameralnych salach zawsze czekają na nie napoje, herbata, której wspólne picie stało się już rytuałem. A po posiłkach biegną na zajęcia – informatyczne, plastyczne, matematyczno-przyrodnicze, muzyczne, krawieckie, językowe, sportowe. A także na warsztaty psychologiczne i pedagogiczne. Wszystkie są bezpłatne, bo Agnieszce na ich organizację udało się pozyskać dotacje z Funduszy Europejskich.


Starsi mieszkańcy poczuli się docenieni

– Nasze dzieci nie siedzą w salach i nie oglądają książek, tylko poznają świat – mówi Aleksandra Nakierniczna-Stasik, mama Agnieszki i Kasi.
– Na zajęciach z przyrody z GPS w ręku przemierzały całą Lutynię, opisując położenie każdego ważniejszego budynku. Uczyły się bogatej historii rodzinnej wsi, a na lekcjach muzyki do utraty tchu grały na perkusji pod okiem prawdziwego muzyka z kapeli heavy metalowej – dodaje Ewa Matusiak, mama Kuby.

Krawcowa Ewelina Gawlińska, mama Patrycji i Piotra, pokazała dzieciom jak przyszywać guziki i szyć zabawki ze skrawków materiału. – Dawno się tak nie denerwowałam – wspomina.

– Myślałam, że dzieci szybko się znudzą, a musiałam wydłużyć zajęcia, bo nie wystarczyło nam 45 minut!
Dzisiaj, po czterech latach istnienia szkoły językowej i roku działania klubu dziecięcego, można powiedzieć, że dzieciaki z Lutyni nie mają kompleksów z powodu swojego wiejskiego pochodzenia.

– Są otwarte, chętne do działania, znają języki i to jest ich wiano na przyszłość – twierdzą zgodnie ich rodzice.
– Zaprzyjaźniły się dzieci, ich rodzice i mieszkańcy – dodaje pani Aleksandra. – Na spotkania w „Chatce” zapraszamy  lokalnych artystów i działaczy. Trzeba było widzieć, jak z naszymi dziećmi bawił się sołtys albo zobaczyć łzy w oczach starszych mieszkańców, gdy z zapartym tchem słuchaliśmy ich historii. Bo przecież każdy w Lutyni pochodzi z innej części kraju. Niektórzy to powojenni repatrianci, inny przyjechali tutaj za chlebem i przez lata nie czuli się u siebie.

„Chatka” to początek historii zmian w Lutyni i życiu Agnieszki, która już zastanawia się nad rozszerzeniem swojej działalności, bo córeczki rosną, a każdy jej pomysł zaczyna się od nich.

– Odkąd otworzyłam szkołę, a potem punkt opieki, namawiam wszystkie koleżanki, które chcą prowadzić biznes, żeby zrobiły to samo. Myślę, że w nas, kobietach, drzemie ogromny potencjał, który warto wykorzystać.

Warto wiedzieć
Projekt Agnieszki „Chatka Małolatka – organizacja świetlicy edukacyjnej w Lutyni” finansowany jest ze środków budżetu państwa oraz Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach Priorytetu IX. Rozwój wykształcenia i kompetencji w regionach Działania 9.5. Oddolne inicjatywy edukacyjne na obszarach wiejskich Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. O zrealizowanych już projektach można przeczytać na: www.mapadotacji.gov.pl

Informację na temat dotacji z Funduszy Europejskich można uzyskać w każdym z ponad 100 Punktów Informacyjnych znajdujących się na terenie całej Polski (adresy na stronie www.funduszeeuropejskie.gov.pl)  lub w Centralnym punkcie Informacyjnym: Warszawa, ul. Żurawia 3/5, tel. (22) 626 06 32 lub 626 06 33,  e-mail: punktinformacyjny@cpe.gov.pl

Cykl „Moja Europa” powstał w ramach konkursu dotacji organizowanego przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna

Redakcja poleca

REKLAMA