Ty też możesz uniknąć długów

oszczędzanie fot. K. Woyda
Małgorzata zarabia przeciętnie, a potrafi jeszcze zaoszczędzić. Dowiedz się, jak to robi.
/ 22.12.2016 11:16
oszczędzanie fot. K. Woyda

Zawsze wiem, ile pieniędzy mam  w portmonetce, a ile w banku. Wiem, na co mogę sobie pozwolić od razu, a na co muszę zaoszczędzić – mówi Małgorzata Rębiś, i dodaje, że takie wydatki, odłożone na jakiś czas, sprawiają więcej przyjemności i są dużo lepiej przemyślane.

– Jeśli ktoś żyje tylko z własnej, ciężkiej pracy, to zanim wyda choćby złotówkę, długo się jej przygląda i zastanawia, czy warto – potwierdza jej mąż Adam.

Rębisiowie, nawet wyrwani z najgłębszego snu, potrafią wyliczyć, na co przeznaczają każdy zarobiony grosz.
– Co miesiąc 400 zł idzie na stałe opłaty – podatki, ubezpieczenie, prąd, wodę, opłaty RTV, gaz do butli. Drugie tyle na kupno tego, czego sami nie zrobimy, na chleb, masło, wędliny, cukier. Pewną kwotę przeznaczamy na odzież i książki do szkoły. Dzieci rosną, ich potrzeby razem z nimi – wylicza pani Małgorzata.

– Cały czas pamiętamy, że to co wypracujemy, musi starczyć na zaspokojenie wszystkich potrzeb nas, dorosłych, i dzieci. Teraz mieszka z nami dwunastoletnia Agatka i jedenastoletni Michaś. Najstarszy syn, z mojego poprzedniego związku, niedawno się wyprowadził i teraz sam na siebie zarabia, ale jak żył z nami, też na wszystko musiało wystarczyć...

– Mamy hektar lasu, trochę łąk, kawał pola – Rębisiowie wyszczególniają stan posiadania. – Uprawiamy zboże, ziemniaki i warzywa. Hodujemy bydło, teraz trzy krowy i osiem byków, mamy też kury i kilka świń. Prawie wszystko zużywamy sami, bo na targ opłaca się jechać dopiero, jeśli są nadwyżki. Czyli rzadko...

Nigdy nie wydawałam na głupoty
– Gdybyśmy jechali z kilkoma jajkami, to cały zarobek poszedłby na paliwo – wzdycha pan Adam, bo na co dzień musi szukać dodatkowych sposobów na zarobienie paru groszy i łapie każdą dorywczą robotę, jaka się nadarzy. Tym bardziej, że pracy się nie boi i wszystko umie sam zrobić. – Takie fuchy nieczęsto się zdarzają, bo tu ludzie pracowici
i chętnych jest więcej – znowu wzdycha, ale zaraz się rozpogadza: – Każdy zarobek wpłacam na konto. Zanim na coś go przeznaczymy, trochę zaprocentuje.

Teraz na rachunek Rębisiów wpłynie też wynagrodzenie Małgorzaty, która od miesiąca pracuje w sklepie w Kozienicach.
– Już dawno myślałam, żeby podjąć jakąś dodatkową pracę i wspomóc rodzinny budżet, ale to nie było takie łatwe – wspomina. – Kiedyś poszłam do sklepu pytać o robotę, ale nie mieli wolnego etatu. Dowiedziałam się za to, że od czasu do czasu potrzebują ludzi na dochodne. Powiedziałam, żeby dawali mi znać, jak coś się nadarzy i zaczęłam chodzić a to na nocki, a to na zastępstwa. Chyba dobrze pracowałam, bo gdy wreszcie zwolniło się miejsce, zadzwonili do mnie i teraz, pierwszy raz od trzynastu lat będę miała stałą pensję – śmieje się pani Małgorzata.

Praca na etacie to dla niej nie pierwszyzna. Przez jedenaście lat samotnie wychowywała syna, łapała wtedy każdą robotę, w Ceramice Kozienice, w mleczarni. Zarabiała grosze, ale długów nie miała nigdy. Ba, trochę nawet zaoszczędziła.

– Jak mi się to udawało? Nie wydawałam na głupoty – mówi dobitnie, bo przez cały okres samotnego macierzyństwa ani razu nie skorzystała z pomocy opieki społecznej.

– Miałam o tyle łatwiej, że mieszkałam z rodzicami i wspólnie z mamusią gotowałam. Ale uczciwie dokładałam się do wspólnej kuchni – zastrzega. – Bo oszczędność wyniosłam z domu rodzinnego właśnie.

U nas kupowało się tylko to, co było na bieżąco potrzebne. Pilnowało się, żeby woda bez sensu nie kapała, prąd się nie marnował. Mamusia i tatuś tłumaczyli nam, dzieciom: masz tyle i tyle, musi ci na wszystko wystarczyć. Teraz ja tego samego moje dzieci uczę. Z jakim skutkiem? – Małgorzata wybucha śmiechem, bo Michaś zrobił się tak oszczędny, że ojcu na procent pożycza.


Żyjemy tak, żeby nie trzeba było pożyczać
Adam Rębiś kiwa z uśmiechem głową. Fakt, czasem pożycza od jedenastolatka. Kiedy jemu samemu zabraknie na... papierosy. Bo oni wszystkie pieniądze na koncie trzymają i żadnej gotówki w domu nie mają. Tylko Michał ma brzęczącą monetę w swojej skarbonce.

– Ja też zawsze coś tam staram się zachomikować, ale to na wszelki wypadek. Na czarną godzinę, nie na papierosy – potwierdza pani Małgorzata i też się śmieje, bo mężowskie palenie to jej jedyna porażka wychowawcza. W małżeństwie nauczył się nawet światło za sobą gasić i teraz taki dobry przykład dzieciom daje, że nie trzeba za nimi krzyczeć: „gaś światło, bo to pieniądze!”

Nic, tylko ministrem powinna zostać
Pieniądze Rębisiowie trzymają w dwóch bankach. Jeden narzuciła im mleczarnia, drugi rzeźnia, do której raz do roku odstawiają byki. Mogli przenieść pieniądze gdzie indziej, ale nie zrobili tego, bo jak się zastanowili, to doszli do wniosku, że się nie opłaca. Akurat te banki mają swoje bankomaty blisko nich, w Kozienicach, więc w każdej chwili, bez dodatkowych opłat, mogą z nich wypłacać, ile potrzebują. A jak się da, to i tak kartą płacą. Kiedy banki im zaproponowały założenie sald debetowych, skorzystali z tego, na wszelki wypadek, ale swoich sald jeszcze nie uaktywnili.

– Żyjemy tak, żeby nie pożyczać – mówią zgodnie. – Na jednym koncie trzymamy pieniądze przeznaczone na poważne wydatki, na nawozy, cielęta, paliwo. Z drugiego wyjmujemy gotówkę, gdy jedziemy na pocztę albo po zakupy. Część pieniędzy trzymamy na lokatach, żeby zabezpieczyć przyszłość naszych dzieci – mówi pani Małgorzata.
– Konta internetowego jeszcze nie mamy, bo internet założyliśmy dopiero niedawno, jak uznaliśmy, że przyda się dzieciom do nauki – dodaje jej mąż.

– Teraz się zastanawiamy, czy niektórych zakupów nie robić właśnie przez internet, bo podobno dzięki temu za wszystko płaci się taniej?... – zastanawia się kobieta. Na razie wykorzystuje okazje dostępne w realnym świecie i jak trzeba coś kupić, poluje na promocje i wyprzedaże.

– No i nigdy nie jeżdżę do miasta tylko po jedną rzecz – zastrzega. – Kiedy muszę coś kupić, staram się wszystko załatwić za jednym zamachem. I sprawy urzędowe, i zakupy.

Jakiś czas temu pani Małgorzata razem z kilkunastoma kobietami ze Stanisławic wzięła udział w szkoleniu poświęconym planowaniu domowego budżetu.

– Bardzo nam na tym kursie zależało, więc żeby mieć go za darmo, wzięłyśmy udział w konkursie Fundacji Wspierania Wsi. Wygrałyśmy – mówi dumna z kobiecej zapobiegliwości i z siebie samej, bo po kilku zajęciach przekonała się, że intuicyjnie robi wszystko, jak trzeba.

– Nic, tylko ministrem powinna zostać – śmieje się pan Adam. – Tylko kto wtedy rządziłby naszymi finansami? Bo ja wolę, jak zajmuje się tym żona.

Projekt dofinansowany ze środków NBP
NBP