Reklama

Kiedy wychodziłam za mąż, to razem z mężem ustaliliśmy, że chcemy mieć gromadkę dzieci. Niestety z naszych planów nic nie wyszło.

– Bardzo mi przykro, ale najprawdopodobniej nie będzie pani mogła mieć więcej dzieci – powiedział mi lekarz kilka dni po porodzie.

Przyjście na świat mojej córki nie obyło się bez komplikacji, co miało swoje konsekwencje.

– Może jednak uda się coś zrobić? – zapytałam z nadzieją.

Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że moje macierzyńskie plany właśnie się rozsypały jak domek z kart.

Zawsze trzeba mieć nadzieję – odpowiedział lekarz. Ale po jego minie i smutnym uśmiechu od razu można było się zorientować, że nie ma na to zbyt dużych szans. A ja musiałam to zaakceptować.

– Nie płacz kochanie. Mamy piękną córkę, którą powinniśmy kochać z całych sił – próbował pocieszyć mnie mąż. I chociaż oczywiście wiedziałam, że ma rację, to i tak trudno było mi się z tym pogodzić.

Jednak w końcu zaakceptowałam fakt, że będziemy rodzicami jedynaczki. Edytka dawała nam wiele radości i to na niej skupialiśmy całą rodzicielską uwagą.

Chciałam, żeby córka wyszła za mąż

Lata leciały jak szalone i ani się obróciliśmy, a nasza kochana jedynaczka poszła już na studia. I ku naszej radości uczyła się bardzo dobrze. Co więcej – jej promotor zaproponował jej posadę na uczelni, co jeszcze bardziej upewniło nas w tym, że mamy wyjątkowe dziecko. Jednak nie wszystko układało się po naszej myśli. Pomimo kręcących się wokół niej chłopaków, żaden nie wzbudził w niej zainteresowania na tyle, aby stać się kimś więcej niż tylko kolegą. A nasza córka przekroczyła magiczną trzydziestkę i wciąż była sama.

Zaczyna mnie to trochę martwić – żaliłam się mężowi. – A co będzie, jak nie pojawi się nikt, z kim nasza córka mogłaby ułożyć sobie życie? – pytałam. W głowie już pojawiła mi się niezbyt przyjemna myśl, że nigdy nie zostanę babcią.

Jednak Henryk nie wydawał się być tym faktem zaniepokojony.

– Dajmy jej czas – mówił spokojnie. – Na pewno kiedyś spotka tego jedynego – dodawał i jak gdyby nigdy nic wracał do czytania książki. I cały czas powtarzał, że nie ma się czym martwić. Szkoda tylko, że jakoś nie udawało mu się mnie przekonać.

Mijały kolejne miesiące, a córka wciąż była sama. A najgorsze było to, że wcale jej to nie przeszkadzało i nie robiła nic, aby to zmienić.

W dzisiejszych czasach kobiety nie potrzebują mężczyzn – mówiła, gdy delikatnie sugerowałam jej, że jest już w takim wieku, że powinna pomyśleć o założeniu rodziny. – Zresztą teraz najważniejszy jest doktorat. I to na nim się skupiam – dodawała. I faktycznie, byłam bardzo dumna z jej osiągnięć naukowych. Ale mimo wszystko uważałam, że powinna coś zrobić ze swoim życiem uczuciowym. Za chwilę mogło już być za późno na to, aby zostać matką.

Cieszyłam się, że kogoś ma

I kiedy już zaczęłam martwić się na poważnie, to w końcu nastąpił przełom. Pewnego wiosennego poranka zadzwoniła do mnie Edytka i powiedziała, że chciałaby do nas wpaść wieczorem.

Nie będę sama – powiedziała tajemniczo. A kiedy próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, to stwierdziła, że o wszystkim powie mi wieczorem.

A ja siedziałam jak na szpilkach. Przeczuwałam, że może to być jakiś mężczyzna. I nie myliłam się.

– Mamo, tato, poznajcie Adama – powiedziała córka z uśmiechem, gdy wieczorem stanęła w progu naszego mieszkania z przystojnym brunetem u boku. Okazało się, że Adam to jej kolega z uczelni, który razem z nią brał udział w jakimś ważnym projekcie. Ale nie tylko. Wyraźnie było widać, że kolega Edytki jest dla niej kimś zdecydowanie ważniejszym.

– Zapraszam do stołu – powiedziałam z uśmiechem. A w myślach już pojawiła mi się wizja ślubu. "Edytka będzie pięknie wyglądać w sukni ślubnej" – rozmarzyłam się.

Po kilku miesiącach stało się dokładnie to, co przewidziałam. Adam oświadczył się Edytce, a niecały rok później dowiedziałam się, że zostanę babcią.

– Jestem taka szczęśliwa – powiedziałam do męża. – W końcu spełniło się moje marzenie – uśmiechnęłam się. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że przyszłość wcale nie rysuje się tak różowo, a ja będę żałować, że Adam został moim zięciem.

Małżeństwo córki nie było szczęśliwe

Przez kolejne miesiące nic nie wskazywało na to, że w małżeństwie córki nie do końca dobrze się dzieje. Początkowo córka bardzo chętnie opowiadała o Adamie. Z równie wielkim zaangażowaniem wysłała nam zdjęcia męża, który opiekował się naszą wnusią.

Zobacz, jak pięknie razem wyglądają – zachwycałam się, pokazując zdjęcia Henrykowi, na których nasz zięć obejmował Edytkę i trzymał na rękach malutką Martusię.

Jednak potem coś zaczęło się psuć. Edytka coraz rzadziej do nas dzwoniła, a kiedy ją prosiłam, aby przyjechała w odwiedziny, to mówiła, że nie ma czasu.

– Ale ja chciałabym zobaczyć wnuczkę – mówiłam za każdym razem. Jednak Edytka nie reagowała na to i powtarzała, że jeszcze będzie okazja.

A ja się coraz bardziej martwiłam. Coraz częściej odnosiłam wrażenie, że Edytka nie jest szczęśliwa. I chociaż za każdym razem zaprzeczała, to moja matczyna intuicja mówiła coś zupełnie innego. A ja nie mogłam pozbyć się przekonania, że w małżeństwie mojej córki nie dzieje się najlepiej. Próbowałam z nią o tym rozmawiać.

Czy wszystko w porządku? – pytałam, gdy tylko udawało mi się do niej dodzwonić. I za każdym razem słyszałam, że nie muszę się martwić.

Aż któregoś dnia doszłam do wniosku, że chyba faktycznie przesadzałam. Tego dnia Edytka wpadła do nas wieczorem i zakomunikowała, że spodziewa się kolejnego dziecka.

– To będzie chłopczyk – powiedziała. A ja pomyślałam, że przecież skoro zdecydowali się na kolejne dziecko, to między nimi nie może być źle. I chociaż odniosłam wrażenie, że Edytka jest smutna, to szybko odsunęłam od siebie ponure myśli.

Zięć wprowadził zakaz

Wnusio urodził się za wcześnie i kilka tygodni po porodzie przebywał w szpitalu. I chociaż było mi smutno, że nie mogę go wziąć w ramiona, to byłam w stanie to zaakceptować. Jednak potem wcale nie było lepiej.

Gdy córka wyszła z synkiem ze szpitala, to od razu chciałam do niej pojechać.

Może innym razem – usłyszałam. – Jesteśmy bardzo zmęczone – powiedziała Edytka. A ja jakoś przełknęłam tę gorzką pigułkę.

Jednak po kilku tygodniach wciąż nie widziałam wnuka. I tak szczerze powiedziawszy, to zaczynało mnie to irytować.

– Dzisiaj jadę do nich bez zapowiedzi – poinformowałam Henryka. I tak zrobiłam.

Drzwi otworzył mi Adam. I jakie było moje zdziwienie, gdy powiedział mi, że nie mogę zobaczyć się z córką i wnukami.

– Ale dlaczego? – dopytywałam się.

– Po prostu nie – powiedział i zamknął mi drzwi przed nosem.

I chociaż jeszcze wielokrotnie pukałam do drzwi, to zięć pozostawał nieugięty. W kolejnych miesiącach wcale nie było lepiej. Córka przyjechała do nas tylko raz.

Adam nie chce, żebyście widywali się z wnukami – zakomunikowała. A potem powiedziała, że nic nie może na to poradzić.

Próbowałam coś z niej wyciągnąć, ale milczała jak zaklęta. W końcu Henryk nie wytrzymał.

– Czy mam porozmawiać z Adamem? – zapytał.

Edytka zaprzeczyła i dla świętego spokoju powiedziała, że postara się jakoś to załatwić. Jednak jej się nie udało. Adam nadal nie pozwala mi widywać się z wnukami. Jedyne chwile, jakie mamy dla siebie, to wtedy gdy córka w tajemnicy przed nim przyjeżdża do nas w odwiedziny. Ale to jest zdecydowanie za mało.

– Przecież tak nie może być – mówię córce za każdym razem, gdy się widzimy. Jednak ona jak mantrę powtarza, że chce mieć święty spokój.

Sama nie wiem, co mam robić. Z jednej strony nie potrafię zaakceptować tego, że prawie w ogóle nie widuję wnuków. Ale z drugiej – nie chcę iść na wojnę z zięciem, bo wiem, że mogłabym zaszkodzić Edytce. Ale to nie jest normalne. I jeżeli to się nie zmieni, to razem z mężem będziemy musieli podjąć jakieś kroki.

Halina, 62 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama