„Zięć burzył nasze rodzinne tradycje. Gdy wymyślił Kanary na święta, miałam ochotę zrobić z nim to, co z karpiem na Wigilię”
„– Odkąd wzięliście ślub, zaczęłaś się zmieniać. Oddalasz się od rodziny, córeczko. Nie tylko ja to dostrzegam. Wszyscy mówią, że nie jesteś już taka sama, jak kiedyś. Tolerowałam to, ale na wszystkie świętości, czy nawet w Boże Narodzenie nie możesz poświęcić nam chwili swojego cennego czasu?”.

Nie chcę być jedną z tych wrednych teściowych z kawałów, ale muszę uczciwie przyznać, że nie przepadam za moim zięciem. Moim zdaniem, Kacper to pospolity mąciwoda. Gdy Aneczka wyszła za niego, zaczęła zmieniać się nie do poznania. Niczym małolata bez rozumu i własnego zdania przyklaskuje każdemu durnemu pomysłowi, który on rzuca. Rodzina już się dla niej nie liczy. Za nic ma tradycje, w duchu których była wychowywana. Tolerowałam to, bo nie miałam innego wyjścia, ale tym razem miarka się przebrała. Gdy oświadczyli mi, że na Święta Bożego Narodzenia lecą na Kanary, musiałam powiedzieć, co o tym myślę.
Ania powiedziała, że chyba go kocha
Córka przedstawiła nam go cztery lata temu. Pewnego dnia zapowiedziała, że na obiad zaprosiła swojego chłopaka. Byłam tym zaskoczona, bo wcześniej nie przyprowadzała do domu chłopców, z którymi randkowała.
– Czy to coś poważnego, córeczko? – zapytałam.
– Sama nie wiem, mamo. Wydaje mi się, że trochę go kocham.
– Córciu, albo się kocha, albo nie. Tutaj nie ma stanów pośrednich.
– On jest wspaniały i jest mi z nim dobrze. Ale nie chcę się spieszyć z tak poważną deklaracją. Przecież zawsze powtarzałaś mi, że „co nagle to po diable”.
– Nawet nie wiesz jak się cieszę, że gdy ja mówię, ty słuchasz – powiedziałam i uściskałam Aneczkę. – Wychowałam mądrą, rozsądną kobietę. Posłuchaj matki i tym razem. Nie spiesz się. Spotykaj się z nim, a jeżeli jest tym jedynym, możesz mi wierzyć, będziesz o tym wiedziała.
– Dzięki, mamo. Zawsze wiesz, co powiedzieć.
– Taka moja rola. O której ma przyjść ten twój absztyfikant? Chętnie go poznam.
Nie wywarł na mnie dobrego wrażenia
Chłopak, którego przyprowadziła, był wysoki, przystojny i wygadany. Miał poukładane w głowie i potrafił się wysławiać, ale mimo to nie spodobał mi się. Zachowywał się jak pospolity fifarafa. Mówił, jakby miał się z ósmy cud świata i największy ze wszystkich bożych darów. Nie ufam ludziom, którzy nie mają w sobie za grosz pokory i są wobec siebie bezkrytyczni.
W mojej opinii, od takich należy trzymać się jak najdalej, ale nie powiedziałam o tym Aneczce. Musiałam przecież brać pod uwagę, że teraz młodzi ludzie są inni, niż kiedyś. Ja jestem z pokolenia dinozaurów, a świat przecież idzie do przodu. Poza tym to ona ma być z nim szczęśliwa, nie ja.
– I co o nim sądzisz, mamo? – zapytała, gdy pożegnałyśmy gościa.
– Wydaje się być rozsądnym młodym człowiekiem.
– Prawda? Jeszcze nigdy nie miałam takiego chłopaka. On poważnie myśli o życiu. No i traktuje mnie jak królową.
– Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Aneczko, ale pamiętaj, o czym sama mówiłaś. Nie spiesz się z żadnymi deklaracjami i decyzjami. Daj sobie czas.
– Oczywiście, mamo. Przecież nie jestem w ciemię bita.
Miałam cichą nadzieję, że córce odwidzi się ten chłopak. W mojej opinii nie był dobrym materiałem na męża, ale nie powiedziałam tego na głos.
Nie byłam zadowolona z ich zaręczyn
Niestety, nie odwidziało jej się. Jakieś dwa lata później odwiedzili mnie „z dobrą nowiną”.
– Musimy ci o czymś powiedzieć, mamo.
– Czyżbym wreszcie miała doczekać się wnuka lub wnuczki? – zapytałam, a w duchu żywiłam nadzieję, że Aneczka nie jest z nim w ciąży.
– Nie, przynajmniej na razie – odpowiedziała, a ja poczułam, jak z serca spada mi wielki kamień. Moja radość była jednak przedwczesna.
– Być może niedługo – powiedział Kacper – ale najpierw chcemy się pobrać.
– Wczoraj Kacper zapytał mnie, czy zostanę jego żoną, a ja przyjęłam oświadczyny – dodała Aneczka.
– Dzieci, to wspaniała informacja! – udałam radość. – To trzeba uczcić. Mam jeszcze butelkę nalewki jeżynowej od cioci Zosi, zaczekajcie tu na mnie chwilkę.
Zniknęłam w kuchni na pięć minut. Dobrze wiedziałam, gdzie stoi butelka ze swojskim napitkiem. Musiałam trochę ochłonąć po tej informacji, by nie dać po sobie poznać, że tylko udaję radość.
Aneczka zaczęła się zmieniać
Pobrali się niecały rok później. Przed ślubem robiłam wszystko, by przezwyciężyć niechęć do Kacpra. Niedługo mieli stworzyć rodzinę, a ja chciałam być jej częścią.
– Córciu, musisz przymierzyć sukienkę po babci. Jeżeli jest za duża, trzeba będzie zanieść ją do krawcowej – powiedziałam pewnego dnia, gdy odwiedziła mnie Aneczka.
– Nie założę jej, mamo.
– Ale jak to. Przecież w tej sukience i ja szłam do ołtarza, a babcia przed śmiercią zażyczyła sobie, żebyś kontynuowała tę tradycję.
– Nie weźmiemy ślubu kościelnego. Tylko cywilny.
– Ale jak to?
– Kacper na to nalega, a przecież to i tak nie robi żadnej różnicy. Ważne, że się kochamy.
– Oczywiście, córciu. To jest najważniejsze. Ale przecież możesz iść do urzędu w białej sukni. Żadne prawo tego nie zabrania.
– Tak, ale Kacper nie chce, żebyśmy robili z tego cyrk. Dla niego ślub jest zwykłą formalnością. Nie będę zakładać ślubnej kreacji.
Łamała tradycję za tradycją
To był dopiero początek zmian na gorsze. Kilka miesięcy po ślubie moja siostra obchodziła urodziny. Tradycją było, że tego dnia do Zosi zjeżdżała się cała rodzina, a zabawa trwała przez dwa dni. Tak było, odkąd tylko pamiętam. W tym roku na przyjęciu zabrakło Aneczki. Nie przyjechała, bo Kacper nie lubi tłumów. „Mamo, przecież świat się nie zawali, jeżeli nie przyjadę. Ciocia będzie miała wielu gości. Nawet nie zauważy, że mnie nie ma”.
Kolejny raz zaskoczyła mnie we Wszystkich Świętych. Każdego roku cała najbliższa rodzina spotykała się u mnie już z samego rana. Najpierw jechaliśmy na cmentarze, później wracaliśmy do mnie, jedliśmy obiad, przeglądaliśmy stare albumy i wspominaliśmy tych, których już nie ma z nami. Nie spodziewałam się, że Aneczka nie uszanuje tego zwyczaju.
– Halo – odebrała zaspanym głosem, gdy do niej zadzwoniłam.
– Córciu, ty jeszcze w łóżku? Przecież na cmentarze trzeba jechać!
– Pojedziemy z Kacprem dopiero wieczorem. Nie mówiłam ci?
– Nie. Najwyraźniej zapomniałaś. Przecież co roku jeździmy z samego rana.
– Po co mamy się spieszyć? Zmarli i tak nigdzie się nie wybierają.
Nie spodziewałam się tego. Aneczka nigdy nie była sarkastyczna.
– Przyjedziecie chociaż na obiad? – zapytałam, ale nie robiłam sobie większej nadziei.
– Nie, zjemy na mieście. Zarezerwowaliśmy stolik w nowej wegańskiej restauracji.
– Cóż, więc bawcie się dobrze – powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Oznajmiła, że nie spędzimy razem świąt
Widziałam, że z moją córeczką dzieje się coś niedobrego, ale tłumaczyłam sobie, że wciąż jeszcze jest podekscytowana zmianą stanu cywilnego. „Młoda jest, to i chce mieć coś z życia. Ale niedługo święta. Wtedy przypomni sobie, jak ważna jest rodzina” – tłumaczyłam sobie. Zaprosiłam ich na obiad w niedzielę pierwszego grudnia. Gdy zjedliśmy, przeszłam do rzeczy.
– Dzieci moje kochane, musimy poczynić ustalenia odnośnie świąt. Co roku jeździmy do Zosieńki, ale tym razem to ciocia Marysia zobowiązała się zorganizować Wigilię – zapowiedziałam. – Więc byłoby dobrze, gdybyśmy wyjechali jeszcze przed...
– W tym roku nie spędzimy razem Wigilii, mamo – przerwała mi.
– Rozumiem, rodzice Kacpra już was zaprosili. Dobrze, ale w pierwszy dzień świąt przyjedziecie?
– Nie rozumiesz, mamo. Zarezerwowaliśmy wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie. wrócimy dopiero w styczniu.
– Co ty mówisz, córciu? Przecież młodzi jesteście. Jeszcze się nazwiedzacie świata. Święta są dla rodziny – próbowałam ją przekonać.
– Niech mama nie dramatyzuje – wtrącił się Kacper. – Dla nas to żadna szczególna okazja.
Tego było za wiele. Ten mąciwoda powiedział to z takim przekąsem, że aż przeszły mnie ciarki. Starałam się nie wtrącać w ich życie, ale w takiej sytuacji nie mogłam dłużej milczeć.
– Dla was, czy dla ciebie, Kacperku?
– To nasza wspólna decyzja, mamo – powiedziała Aneczka.
– A ja sądzę, że jest inaczej. Odkąd wzięliście ślub, zaczęłaś się zmieniać. Oddalasz się od rodziny, córeczko. Nie tylko ja to dostrzegam. Wszyscy mówią, że nie jesteś już taka sama, jak kiedyś. Tolerowałam to, ale na wszystkie świętości, czy nawet w Boże Narodzenie nie możesz poświęcić nam chwili swojego cennego czasu?
– A nie bierze mama pod uwagę, że Ania przejrzała na oczy i zrozumiała, że żyje dla siebie, nie dla wszystkich dookoła?
– Nie z tobą rozmawiam, cwaniaczku za dwa grosze! Tolerowałam cię tylko dlatego, że moja córka cię kocha, ale tego już za wiele! Nie wiem, co Aneczka widzi w takim kimś, ale dla mnie oczywiste jest, że podburzasz ją i próbujesz skłócić z rodziną! Chcesz lecieć na Kanary? Proszę bardzo, ale Aneczka spędzi święta z rodziną!
– Mamo, jak możesz mówić tak do swojego zięcia? Nie spodziewałam się tego po tobie.
Wstali od stołu i wyszli. Chyba trochę przesadziłam, bo od tamtej rozmowy Ania nie odzywa się do mnie. A to wszystko przez tego mąciwodę. Pozostaje mi mieć nadzieję, że jeszcze przejrzy na oczy.
Kornelia, 63 lata
Czytaj także:
„Teściowa pluła moim rosołem, a teść podsuwał mężowi panienki pod nos. Zagrałam w ich grę, nie dam oskubać się z godności”
„Mam zająć się starą matką, bo jestem jej to winna? Mam w nosie jej los, pamiętam, co zrobiła mi w dzieciństwie”
„Myślałam, że poślubiłam dorosłego faceta, a mąż równie dobrze mógłby nadal nosić pieluchy. Żona to dla niego kula u nogi”

