„Przygarnęłam pod swój dach siostrę po rozwodzie. Najpierw czuła się jak w hotelu, a potem chciała uwieść mi męża”
„Baśka coraz częściej przesiadywała w kuchni, gdy akurat Tomek wracał zmęczony z pracy. Zasypywała go pytaniami, śmiała się z jego żartów, dziwnie przeciągając każdą rozmowę. Czasami dotykała jego ramienia niby przypadkiem. Innym razem żartowała, że gdyby miała takiego męża jak on, to jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej”.

Mam męża, dwójkę cudownych dzieci i trzypokojowe mieszkanie na kredyt, który jeszcze długo będziemy spłacać. Razem z Tomkiem od lat budowaliśmy nasze życie krok po kroku. Bez fajerwerków, za to solidnie. On jest dostawcą w dużej hurtowni budowlanej, ja pracuję w dziale HR firmy logistyczno-transportowej. Często biorę nadgodziny. Nie, nie. Wcale nie, dlatego że uwielbiam swoją pracę. Po prostu każda dodatkowa złotówka pomaga zmniejszyć liczbę rat, które co miesiąc obciążają nasze konto.
Dom był naszym azylem
Nie jest łatwo, ale przynajmniej, po latach wynajmu ciasnych kawalerek za przysłowiowy milion monet, czujemy, że mamy coś własnego. Bezpieczną przystań. Nasz własny dom, którego nikt nam nie odbierze, nie wypowie nagle umowy z dnia na dzień. I który mogliśmy przytulnie urządzić. Zgodnie z własnym gustem i potrzebami, a nie pomysłem właścicieli oszczędzających na każdym kroku. Eh, ile to razy męczyliśmy się z nieprzewidzianymi awariami, bo ktoś chciał zarobić na czynszu i wyposażał mieszkanie w najtańsze możliwe sprzęty.
Wreszcie czuliśmy, że jesteśmy u siebie i z nadzieją patrzyliśmy w przyszłość. Urządziliśmy funkcjonalną kuchnię i łazienkę, gdzie dodałam kilka dodatków w swoim ulubionym stylu retro. Na parapet trafiły kamienne donice i skrzynki z ziołami, stół przykryłam ręcznie haftowaną serwetą, w oknach zawiesiłam zasłonki w słoneczniki. Te drobne dodatki dodały naszej kuchni bardziej przytulnego klimatu.
Całe serce włożyłam też w urządzenie naszej sypialni i pokoi dziecięcych. Dzieci niemal piszczały z radości na myśl o własnym królestwie. Stworzyłam im kolorowe pokoiki zgodne z ich własnym gustem. Dzieci pomagały w wybieraniu łóżek, mebelków i dodatków. U Alicji na ścianę trafiła fototapeta z księżniczkami, a u Bartusia z czerwonym samochodem strażackim. Było dokładnie tak, jak moje pociechy chciały. A potem pojawiła się Baśka.
Siostra była roztrzepana
Baśka była ode mnie młodsza o trzy lata i od zawsze żyła według własnych zasad. Trzy razy zmieniała kierunek studiów, żadnego nie kończąc. Najpierw była ekonomia, później filologia angielska, a na końcu dziennikarstwo. Regularne chodzenie na zajęcia, przygotowywanie się do kolokwiów i zdawanie egzaminów jednak zawsze ją przerastało. Wolała bujne życie towarzyskie, a uczelnia zawsze pozostawała gdzieś na szarym końcu. Dla niej była raczej miejscem do nawiązywania ciekawych znajomości i umawiania się na imprezy. Robienie notatek, siedzenie w akademickiej czytelni i pilna nauka? Ona miała przecież ciekawsze zajęcia.
Basia nigdy nie lubiła się przemęczać. Praca? Owszem, ale tylko taka, która jej nie ograniczała. Zawsze czekała, aż los sam poda jej coś na tacy. Wczesne wstawanie, dawanie z siebie wszystkiego, żeby zdobyć przychylność szefa czy pisanie raportu po godzinach nie wchodziło w grę.
– Życie jest za krótkie, żeby spędzać je na przekładaniu papierów, odbieraniu telefonów i kiszeniu się w biurze – lubiła powtarzać.
Zdaje się, że było to przytykiem w moją stronę, bo w naszym domu to ja zawsze byłam ta ułożona, pilna i obowiązkowa.
Popełniła błąd
Kiedy oznajmiła rodzinie, że wychodzi za Kamila, wszyscy pukali się w czoło. Wysoki i wymuskany brunet – w markowych ciuchach, z modnie ułożoną fryzurą, pachnący drogimi perfumami. No, trzeba jej przyznać, że przystojniak to z niego był niezły. Ale co z tego, gdy charakter od razu odstręczał każdą poważnie myślącą o życiu kobietę? Cwaniaczek, wiecznie kombinujący, zamiast uczciwie zarabiać. Ale Baśka była zakochana. Nie chciała słuchać ostrzeżeń. Moich, rodziców, babci, ciotek, nawet swoich koleżanek.
I jak wszystko to się skończyło? Kamil zostawił ją z niczym i zwiał za granicę. Rozwód był formalnością. Baśka została bez mieszkania, bez pieniędzy i bez nadziei na szybkie ułożenie sobie życia.
Właśnie wtedy zadzwoniła do mnie z płaczem, że nie ma, gdzie się podziać. Na wynajem kawalerki nie było jej stać, a do rodziców na wieś nie miała najmniejszego zamiaru wracać.
– A co ja niby miałabym robić w tej dziurze? Iść do pracy w miejscowym spożywczym i uganiać się z pijakami przychodzącymi od szóstej rano na piwo? Chodzić grzecznie w niedzielę do kościoła i słuchać plotek wszystkich sąsiadek, obserwujących zza płotów, że córka N. wróciła do domu? Ich niedoczekanie – zakończyła z mocą w głosie.
No cóż, matka pewnie by ją przyjęła i najpewniej zaczepiłaby się gdzieś do pracy w pobliskim miasteczku. W końcu tam w marketach, pizzerii czy przetwórni owoców i warzyw zawsze poszukują rąk do pracy. Ale dla Barbary to byłby za duży upadek.
W końcu zgodziłam się, żeby, na jakiś czas, zamieszkała u mnie. Przecież to moja rodzona siostra. A rodzina powinna się wzajemnie wspierać. Bo niby kto inny to ma zrobić, gdy własna siostra nie pomoże? Otworzyłam więc przed nią drzwi naszego domu. I to był wielki błąd. Ale po kolei…
Zadomowiła się aż za bardzo
Początkowo wydawało się, że wszystko będzie dobrze. Baśka zamieszkała w pokoju dzieci, a maluchy przeniosłam razem do jednej sypialni. Tłumaczyłam sobie, że to tylko na chwilę. Byłam przekonana, że siostra po prostu stanie na nogi i znajdzie coś własnego, a u nas znowu wszystko wróci do normy.
Ale szybko okazało się, że ta obiecana chwila rozciąga się w nieskończoność. Baśka zadomowiła się aż za bardzo. Rachunki? Jakie rachunki? Przecież ona nie zużywa prądu i wody, nie korzysta z internetu i kablówki, prawda? Zakupy? Zero. Barbara zwyczajnie sięgała po to, co było w naszej lodówce i kuchennych szafkach. Ba, ona nie tylko jadła ugotowane przeze ze mnie obiady, robiła sobie kanapki z wędliną lub serem, które Tomek kupił, żeby zabrać do pracy, sięgała po nasze mleko, płatki, jogurty, słodycze. Ona nawet miała swoje własne wymagania.
– Kup mi po drodze z biura moją ulubioną kawę, wiesz którą. Bo tej taniej, którą wy parzycie na co dzień, po prostu nie da się pić – rzucała do telefonu, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. – I weź mi jeszcze kilka odtłuszczonych jogurtów. I może jakieś ciastka. Ale to w cukierni, bo te z marketu to sam cukier i tłuszcze – dodawała.
Na jej fanaberie kulinarne zaczęłam wydawać naprawdę duże pieniądze. Zwłaszcza, że nie krępowała się nawet, żeby zamówić na mój koszt pizzę czy inne jedzenie z dowozem do domu. Po prostu wołała mnie albo Tomka, żebyśmy zapłacili dostawcy.
Nic nie robiła
Sprzątanie? Śmiech na sali. Dla niej umycie kuchenki, wyszorowanie wanny czy odkurzenie sypialni, którą zajęła, nie istniało. Baśka wyjadała nam z lodówki, wszędzie zostawiała brudne naczynia, a ciuchy i bieliznę wrzucała po prostu do kosza na pranie. Do tego znikała na całe dnie. Zakupy w galerii, spotkania z koleżankami, imprezy – ona właśnie tym żyła. Praca? Niby jej szukała. Ale tylko teoretycznie. W praktyce nie widziałam, żeby chodziła na rozmowy i podejrzewam, że nie wysłała chyba żadnego CV.
W końcu poprosiłam ją, żeby odbierała dzieci z przedszkola. Wtedy moglibyśmy zrezygnować z opłacanej niani i trochę zaoszczędzić. Siostra oczywiście zgodziła się, ale zawsze w ostatniej chwili "coś jej wypadało". Albo spotkanie, albo fryzjer, albo potworny ból głowy. Tak naprawdę nigdy nie można było na nią liczyć, dlatego w końcu odpuściłam i wszystko zostało po staremu.
Dzieciaki odbierała pani Zosia i zajmowała się nimi do mojego powrotu. Za to wszystko liczyła sobie sowitą stawkę godzinną. Tymczasem ich ciocia często w tym samym czasie po prostu spała, żeby nabrać sił na wieczorną imprezę, malowała paznokcie, oglądała jakieś seriale w necie albo snuła się po mieszkaniu, plotkując przez telefon z jakimiś swoimi przyjaciółkami.
To były niepokojące sygnały
Na początku przymykałam na to wszystko oko. Przecież była w trudnej sytuacji, bez pracy, po rozwodzie. Ale z czasem zaczęłam zauważać dziwne rzeczy.
Baśka coraz częściej przesiadywała w kuchni, gdy akurat Tomek wracał zmęczony z pracy. Zasypywała go pytaniami, śmiała się z jego żartów, dziwnie przeciągając każdą rozmowę. Czasami dotykała jego ramienia niby przypadkiem. Innym razem żartowała, że gdyby miała takiego męża jak on, to jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
Zaniepokoiło mnie to. Rozmawiałam z Tomkiem, ale on początkowo tylko wzruszał ramionami. Aż pewnego wieczoru nie wytrzymał i powiedział mi wprost.
– Anka... Twoja siostra chyba myśli, że mogłaby... zastąpić ciebie.
Serce mi zamarło. Nie chciałam w to uwierzyć, ale z drugiej strony… Te wszystkie sygnały, te spojrzenia, te dotknięcia, te nachalne rozmowy. Teraz ułożył mi się z tego jasny obraz.
Kiedy wieczorem zapytałam Baśkę o to wprost, nie zrobiła nawet miny skruchy. Przeciwnie – wybuchła gromkim śmiechem.
– A co? Boli cię, że ktoś wreszcie widzi, jak dobrze sobie żyjesz? Zawsze miałaś wszystko podane na tacy, Anka! Mieszkanie, męża, fajną pracę. A ja? Ja zawsze musiałam o wszystko walczyć. Może teraz też mi się coś od życia należy, nie sądzisz
Patrzyłam na nią, jakby zamieniła się w kogoś obcego. Jakiegoś kosmitę. Ona naprawdę nie widziała w tym nic złego. Naprawdę myślała, że może zająć moje miejsce u boku Tomasza. Zupełnie jakby życie było jakąś grą komputerową, w której pierwszy lepszy może odebrać komuś wszystko.
Koniec złudzeń
Jeszcze tego samego dnia powiedziałam siostrze, że ma się wyprowadzić. Dałam jej tydzień, chociaż najchętniej wystawiłabym jej walizki za drzwi od razu. Oczywiście zrobiła z siebie ofiarę. Twierdziła, że ją wyrzucam na bruk. Że jestem niewdzięczna. Że rodzina powinna sobie pomagać. Ale byłam nieugięta. Chroniłam siebie, męża, dzieci, mój dom.
Długo nie mogłam dojść do siebie po całej tej historii. Czułam gniew, żal, rozczarowanie. Jak mogłam jej tak ślepo zaufać? Jak mogłam nie widzieć, że dla Baśki wszystko zawsze było tylko zabawą i że nigdy nie potrafiła naprawdę wziąć odpowiedzialności za swoje życie?
Teraz nauczyłam się, że nie każdemu warto pomagać kosztem własnego szczęścia. Czasami trzeba stanowczo powiedzieć "nie", nawet jeśli to boli. Rodzina to ważna rzecz. Ale najważniejsza jest rodzina, którą tworzysz sama: mąż, dzieci, własny dom. I nikt nie ma prawa ci tego odebrać.
Anna, 35 lat
Czytaj także:
- „Mąż traktował mnie jak powietrze. Gamoń nawet nie widział, że od dawna mam kogoś na boku, a ja się nie kryłam”
- „Zarezerwowałem apartament dla zakochanych, a wzięli nas za matkę z synem. To dało mi do myślenia”
- „Gdy urodziłam dziecko, mąż zaczął często znikać z domu. Byłam w szoku, gdy odkryłam, co i z kim robi”

