Reklama

Mój dzień zaczyna się od kawy – czarnej, mocnej, bez cukru – i śniadania dla dzieci. Zawozimy je do szkoły na zmianę, z Justyną. Ona we wtorki i czwartki, ja w pozostałe dni. Potem praca. Księgowość, raporty, tabele. Wychodzę o siedemnastej, wracam przed dziewiętnastą. Kolacje gotujemy na zmianę – jak wszystko u nas – równomiernie, sprawiedliwie, bez emocji.

Reklama

Dzieci zdrowe, dom zadbany, na weekendy jeździmy na działkę. Justyna lubi podlewać kwiaty, ja przycinam żywopłot. Czasem rozpalam grilla, nawet kiedy nikt nie jest głodny. Czasem tylko po to, żeby coś się działo. Śmiech dzieci miesza się z zapachem kiełbasy i dymem.

Z Justyną jesteśmy parą od prawie dwudziestu lat. Kiedyś była moją najlepszą przyjaciółką, potem kobietą, z którą chciałem się budzić codziennie. Teraz jest ciepła, uprzejma, przewidywalna. Przy niej czuję się bezpieczny, ale to bezpieczeństwo stało się klatką.

Moje życie to dobrze działający mechanizm. Każdy trybik na miejscu. Zero luzów, zero zgrzytów. A mimo to coś we mnie zgrzyta od środka. Jakby cała ta dobrze naoliwiona maszyna powoli się rozpadała.

Tamtego wieczoru jedliśmy kolację wszyscy razem. Dzieci trajkotały jedno przez drugie, opowiadając o szkole, o tym, kto kogo uderzył w szatni i co nowego wpadło do sklepiku. Justyna podgrzewała zupę, coś jeszcze kroiła, nalewała herbatę, jak zawsze z precyzją i uśmiechem. Ja siedziałem przy stole, słuchałem, kiwałem głową. Byłem obecny, ale tylko ciałem.

Została na noc

Przy stole siedziała też Agata, przyjaciółka Justyny jeszcze z czasów liceum. Ostatnio zaczęła się częściej pojawiać. To ona przyniosła ciasto. Miała na sobie sweter z szerokim dekoltem i ciemne spodnie, nogę założoną na nogę, dłoń z kieliszkiem wina trzymała lekko, pewnie. Śmiała się z żartów dzieci, wtrącała coś tu i tam, zupełnie jakby była domownikiem. Justyna wyglądała przy niej swobodnie, nawet pogodniej niż zwykle. Pomyślałem, że może dobrze jej ta przyjaźń robi. Przynajmniej ona potrafi jeszcze się śmiać.

Po kolacji dzieci poszły do siebie. Justyna zaproponowała, żeby Agata została na noc.

– Po winie – powiedziała tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu, ale też nie potrzebował aprobaty.

Zrobiłem jej łóżko w pokoju gościnnym, pościel, koc, wszystko jak trzeba. Kiedy podawałem jej poduszkę, nasze spojrzenia się spotkały. Krócej niż sekundę, ale wystarczająco długo. Ona nie uśmiechnęła się. Ja też nie.

– Michał, zgaś światło, dobrze? – rzuciła Justyna z łazienki, susząc włosy.

Zgasiłem. Posprzątałem stół, wyniosłem butelki, zamknąłem okno. W końcu położyłem się obok Justyny, w naszej sypialni. Pachniała szamponem do włosów i czymś jeszcze. Czymś słodkim, cięższym, dusznym. Wciągnąłem ten zapach i poczułem, jakby ktoś obcy wślizgnął się między nas.

Intrygowała mnie

Z czasem Agata zaczęła wpadać coraz częściej. Zawsze z czymś – z ciastem, winem, filmem do obejrzenia. Nie narzekałem. Nawet się uśmiechałem. Justyna była bardziej rozmowna, jakby lżejsza. Kiedyś, między jedną kolacją a zmywaniem naczyń, rzuciłem zdawkowo:

– Agata ostatnio często bywa. Fajnie, że się tak dogadujecie.

Justyna spojrzała na mnie z uśmiechem, który nic nie zdradzał.

– Tak, miło mieć kogoś, z kim można pogadać. Czasem brakuje mi kobiecej obecności.

Któregoś weekendu pojechaliśmy na działkę jak zawsze – w sobotę rano, z pełnym bagażnikiem, z dziećmi marudzącymi z tyłu. Na miejscu wszystko wyglądało jak z katalogu: słońce, śmiech, truskawki w misce i piłka kopana po trawie. Justyna była w dobrym humorze, biegała z dziećmi, potem usiadła z Agatą pod jabłonią. Śmiały się z czegoś, czego nie słyszałem. Grillowałem.

Wieczorem piliśmy wino we trójkę. Siedzieliśmy na tarasie. Justyna zawinęła się w koc, Agata miała bose stopy i kieliszek czerwonego wina, który obracała w dłoni bez pośpiechu.

– Dobrze tu – powiedziała cicho. – Cisza taka… inna.

– Cisza potrafi wiele ukryć – odparłem, nie patrząc na nią.

Na chwilę zapadło milczenie. Justyna poszła po koce. Zostaliśmy sami. Tego wieczoru Agata znów została na noc.

To był moment

Nie było żadnych wyjaśnień. Tylko gesty. Tylko powtarzalność, która dawała złudne poczucie kontroli. I nikt nie zadawał pytań. Bo może właśnie dzięki temu wszystko działało.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło naprawdę. Czy wtedy, gdy pierwszy raz podałem jej poduszkę i nasze dłonie zetknęły się na sekundę dłużej niż powinny? Czy dopiero później, gdy zasiedzieliśmy się w kuchni, rozmawiając do trzeciej w nocy, szeptem, żeby nie obudzić dzieci? A może wtedy, gdy pierwszy raz dotknęła mojej dłoni, a ja nie cofnąłem swojej?

Nie jestem z siebie dumny. Ale nie będę też udawał, że żałuję. Z Agatą wszystko działo się powoli, niezauważalnie. Krok po kroku, gest po geście. Bez wielkich słów, bez deklaracji. Byliśmy obok siebie, coraz bliżej. I w końcu przestaliśmy udawać, że chodzi tylko o rozmowę, o śmiech, o to, że dobrze się rozumiemy.

Jestem szczęśliwy

To nie jest miłość. Nie wiem, czym to jest. Może ucieczką, próbą udowodnienia sobie, że jeszcze coś czuję? Albo że wciąż mogę być dla kogoś ważny? Dla Justyny od dawna jestem tylko obecnością. Niezmienną, pewną, jak mebel w przedpokoju. Z Agatą czuję się żywy.

A jednak co rano parzę Justynie kawę, zawożę dzieci do szkoły, włączam zmywarkę, podlewam kwiaty na działce, śmieję się z żartów, opowiadam o pracy. Jestem przykładnym ojcem, dobrym mężem. Przynajmniej na zewnątrz.

Czasem myślę, że ta cisza, którą wybrałem, jest moją siłą. Czasem – że to czyste tchórzostwo. Że wolałem tkwić w tym wszystkim, zamiast coś zburzyć. Ale czy miałem co burzyć? To, co było między mną a Justyną, dawno już się wypaliło. Został tylko porządek.

Dzieci rosną. Dom działa. Justyna wciąż pachnie tymi samymi perfumami. A ja każdego dnia mówię sobie, że wszystko jest w porządku. Nawet kiedy nic nie jest.

Michał, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama