„Mąż nie chciał mnie ogrzać, więc ciepłe ramiona znalazłam u sąsiada. Niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie”
„Mówił mało, ale uważnie słuchał. A ja... ja się rozgadałam. O wszystkim. O dzieciach, które nie dzwonią. O mężu, który mnie nie widzi. O tej ciszy, której nie da się wytrzymać”.

Wszystko zaczęło się w styczniu, chociaż teraz mam wrażenie, że ta cisza narastała dużo wcześniej. Mój mąż przestał mówić cokolwiek więcej niż trzeba, dzieci dorosły i wyprowadziły się z domu, a ja… po prostu zostałam sama z tym wszystkim. Dni mijały powoli, każdy podobny do poprzedniego, i chociaż miałam dach nad głową, pełną lodówkę i wygodne łóżko, czegoś mi dramatycznie brakowało. Czułam się jak duch przemykający między kuchnią a sypialnią. A potem pojawił się on. Sąsiad z naprzeciwka. I wszystko zaczęło się zmieniać.
Samotność wśród ludzi
Zawsze byłam z tych, co nie narzekają. Cicha, opanowana, rozsądna. Dbałam o dom, dzieci, męża. Nikt nie mógł powiedzieć, że coś zawaliłam. A jednak pewnego dnia obudziłam się i poczułam, że moje życie jest kompletnie puste. Jakby wszyscy, którym poświęciłam lata, zapomnieli, że istnieję. Dzieci dzwoniły rzadko. Mąż po pracy siadał z gazetą albo włączał wiadomości i zaszywał się w fotelu. Gdy próbowałam coś powiedzieć, odpowiadał zdawkowo. Albo wcale.
– Wszystko w porządku? – zapytałam kiedyś, stawiając przed nim talerz z zupą.
– Mhm – mruknął, nie podnosząc nawet wzroku znad ekranu.
Tyle z rozmowy. Zaczęłam chodzić na długie spacery. Krążyłam po osiedlu, wchodziłam do sklepu, choć niczego nie potrzebowałam, tylko po to, by usłyszeć głosy innych ludzi. Czasem zagadywałam sprzedawczynię albo sąsiadkę spod czwórki. Z jedną rozmawiałam o pogodzie, z drugą o promocjach w dyskoncie. Nic, co naprawdę by mnie interesowało, ale przynajmniej mogłam się odezwać.
Któregoś dnia zatrzymałam się przy skrzynce na listy i kątem oka zauważyłam, że z mieszkania naprzeciwko ktoś mnie obserwuje. Szybko odwróciłam wzrok. Widziałam go wcześniej – nowy sąsiad. Samotny, z tych milczących. Zawsze w ciemnym płaszczu. Starszy ode mnie o kilka lat, z siwymi włosami i smutnymi oczami. Pomyślałam wtedy, że pewnie też wie, jak to jest milczeć całymi dniami. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo jego obecność zmieni moje życie.
Wcale nie taki obcy
Zaczęłam go spotykać coraz częściej. Rano przy śmietniku, po południu, gdy wracał z zakupami, wieczorem na klatce, gdy wychodził wyrzucić butelki. Przypadki, zbiegi okoliczności – tak sobie tłumaczyłam. Aż w końcu któregoś dnia wymieniliśmy zdanie. Jedno jedyne:
– Dzień dobry – powiedział spokojnie, patrząc mi prosto w oczy.
Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się ciepło. Odparłam to samo i poszłam dalej, ale przez resztę dnia czułam się dziwnie. Jakby ktoś przypomniał mi, że istnieję. Od tej chwili każde kolejne spotkanie niosło ze sobą coś więcej. Uśmiech. Kiwnięcie głową. Czasem jakiś komentarz:
– Chyba zaraz będzie padać – powiedział pewnego popołudnia, gdy mijaliśmy się przed klatką.
– Oby dopiero wieczorem – odparłam i spojrzeliśmy na siebie równocześnie.
Potem zaczęły się dłuższe rozmowy. Pod sklepem, przy skrzynkach, na schodach. Okazało się, że nazywa się Wiktor. Emerytowany nauczyciel, wdowiec. Bez dzieci. Mówił mało, ale uważnie słuchał. A ja... ja się rozgadałam. O wszystkim. O dzieciach, które nie dzwonią. O mężu, który mnie nie widzi. O tej ciszy, której nie da się wytrzymać. Nie oceniał. Nie pocieszał na siłę. Po prostu był.
– Ludzie potrafią być samotni nawet we własnym domu – rzucił kiedyś. – Ale nie wszyscy się do tego przyznają.
Zaczęłam czekać na te spotkania. Malowałam się lekko przed wyjściem po chleb. Wybierałam ładniejszy szalik. I mówiłam sobie, że przecież to nic takiego. Że przecież nic się nie dzieje. A jednak czułam, że wreszcie żyję.
Nie znaliśmy swoich intencji
Któregoś dnia zaproponował, żebyśmy usiedli razem na ławce pod blokiem. Było zimno, ale nie odmówiłam. Przyniósł herbatę w termosie. Pachniała cynamonem i goździkami. Siedzieliśmy obok siebie w milczeniu, które nie było niezręczne. Po prostu... spokojne.
– Zawsze robię tę herbatę, kiedy czuję, że dzień jest zbyt smutny – powiedział.
Uśmiechnęłam się, trzymając w dłoniach kubek, który grzał mnie bardziej niż kurtka. Poczułam coś dziwnego. I przerażającego. Zaczęłam czuć się winna. Wiktor nie robił nic złego. Ja – też nie. Rozmawialiśmy. Spędzaliśmy razem chwile. Ale wiedziałam, że mój mąż nie miałby o tym dobrego zdania. On nawet nie zauważyłby, że mnie nie ma. I może właśnie to było najgorsze. Że Wiktor zauważał. Mówił „dobrze dziś wyglądasz”, a ja nie słyszałam takiego zdania od męża od... nawet nie wiem, od kiedy.
Któregoś dnia zaprosił mnie do siebie. Zadrżałam.
– Na kawę – dodał szybko. – Mam ciasto. Upiekłem wczoraj. Sam, bez gotowców.
Powiedziałam, że nie mogę. Że może innym razem. I uciekłam. Ale potem stałam w kuchni i płakałam, trzymając się blatu, jakby ziemia się pode mną chwiała. Bo chciałam pójść. I bałam się tego, co by się stało, gdyby drzwi jego mieszkania się za mną zamknęły.
Wszystko się sypie
Od tamtego dnia unikałam go. Wychodziłam z domu o innych porach, przemykałam jak cień. Nie odzywał się – nie przyszedł, nie zadzwonił, nie zostawił kartki, chociaż mógł. Ale nie zrobił tego. Jakby zrozumiał, że przekroczył granicę. A może to ja ją sobie wymyśliłam? W domu było jeszcze ciszej niż zwykle. Mąż siedział godzinami przed telewizorem. Gdy zapytałam, czy chce kolacji, wzruszył ramionami.
– Rób, jak uważasz – rzucił i przerzucił kanał.
Chciałam wrócić do tamtych rozmów z Wiktorem. Do tego ciepła, do tej uważności. Ale nie wiedziałam jak. Wstydziłam się. Przede wszystkim sama przed sobą. Przecież to był tylko sąsiad, prawda? Nic się nie wydarzyło. A jednak miałam wrażenie, że zdradziłam. Tylko nie męża. Siebie. Że pozwoliłam sobie pomyśleć, że mogę chcieć więcej niż zupę na stole i wiadomości w tle.
Któregoś wieczoru postanowiłam z nim porozmawiać. Z mężem. Usiadłam naprzeciwko niego, wyłączyłam telewizor.
– Czesiek, powiedz mi… czy ty mnie jeszcze widzisz?
Zamilkł. Spojrzał na mnie, jakby widział mnie pierwszy raz.
– O co ci chodzi?
– O to, że tu jestem. Że się mijamy jak obcy ludzie. Że nie wiem, czy mnie jeszcze kochasz, czy tylko tolerujesz.
– No przecież jestem. Chodzę do pracy, nie piję, nie biję. Czego ty ode mnie chcesz?
Nie odpowiedziałam. Wstałam i poszłam do łazienki. W lustrze zobaczyłam twarz kobiety, która już wie, że nie ma czego ratować.
Za zamkniętymi drzwiami
Minęły dwa tygodnie, zanim zebrałam się na odwagę. Pomyślałam, że pójdę do Wiktora, powiem mu wszystko, albo chociaż cokolwiek. Przeproszę za to, że zniknęłam. Albo po prostu usiądę z nim przy herbacie. Tak jak kiedyś. Chciałam go zobaczyć. Sprawdzić, czy wciąż tam jest, czy czekał. A może tylko ja za dużo sobie wyobraziłam?
Ubrałam się starannie. Zbyt starannie. Ale już nie mogłam się cofnąć. Przeszłam przez klatkę, stanęłam pod jego drzwiami i zapukałam. Raz. Drugi. Cisza. Nacisnęłam dzwonek. Nic. Zeszłam na dół, zajrzałam przez okno na parking. Jego samochodu nie było. Może wyszedł. Może wyjechał. Może… może się wyprowadził?
Wróciłam do siebie. Zdjęłam buty, usiadłam w kuchni i po prostu patrzyłam w przestrzeń. Tego wieczoru zadzwoniła moja córka. Pierwszy raz od wielu tygodni. Mówiła, że mają z mężem kłopot, że się kłócą, że nie wie, co robić.
– A co ty byś zrobiła, mamo? – zapytała nagle.
– Ja? – parsknęłam z goryczą. – Ja przez lata nic nie robiłam. I to był mój największy błąd.
Następnego dnia znowu zapukałam do Wiktora. Tym razem usłyszałam kroki. Drzwi się uchyliły.
– Myślałem, że już nie przyjdziesz – powiedział cicho.
– Też tak myślałam – odparłam. – Ale jestem. Jeśli jeszcze jest na to miejsce…
Otworzył szerzej drzwi. I wtedy poczułam, że coś się zmieniło. Na zawsze.
Za późno na prawdę
Byłam u niego może dziesięć minut. Może piętnaście. Wystarczyło, by dowiedzieć się, że to już koniec. Nie naszej historii – tej, której nigdy nie zaczęliśmy. Koniec złudzeń, że można coś zbudować na chwilowych ucieczkach. Wiktor był spakowany. Walizka stała przy drzwiach. Powiedział tylko:
– Sprzedaję mieszkanie. Wracam na wieś, do siostry. Nie chcę już więcej siedzieć w betonowym bloku.
Chciałam coś powiedzieć. Zatrzymać go. Ale co miałam mu powiedzieć? Że nie umiem żyć bez tych krótkich rozmów przy skrzynce na listy? Że przez te kilka tygodni dał mi więcej ciepła niż mąż przez ostatnią dekadę? Zamiast tego zapytałam:
– Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
Wzruszył ramionami. Przez moment widziałam w jego oczach coś, co wyglądało jak zawód.
– Bo nie miałaś odwagi nawet powiedzieć „dzień dobry”, kiedy cię mijałem przez dwa tygodnie – powiedział spokojnie. – A ja już nie chcę nikogo gonić.
Odprowadziłam go wzrokiem, gdy wychodził z klatki z walizką. Nie odwrócił się. Nie machnął ręką. Po prostu poszedł. Wróciłam do mieszkania. Czesiek siedział w fotelu, jak zawsze. Nawet nie zauważył, że mnie nie było. Tego wieczoru wzięłam kartkę i długopis. Napisałam: „Wyprowadzam się. Dziękuję za wszystkie lata, ale nie chcę już milczeć”. Zostawiłam ją na stole. Nie wiem, czy przeczytał. Może tylko przesunął, by położyć gazetę.
Iwona, 58 lat
Czytaj także:
- „Po rozwodzie zostałam z 2 dzieci bez kasy, a mój eks bawił się w tropikach. W pewnym momencie coś we mnie pękło”
- „Teść narzeka sąsiadom, że jego syn się zmienił, odkąd mnie poznał. Ma rację, ale oddałam im wszystkim przysługę”
- „Nie mamy dzieci, ale kłótni u nas i tak nie brakuje. Irytuje mnie, że mąż nie opuszcza deski sedesowej”