Reklama

Podobno przeciwieństwa się przyciągają, ale zasada ta jakoś nie znajduje odniesienia do mnie i Igora. Kłócimy się non stop – czasami już sama się w tym gubię i nie wiem, co tym razem podziałało niczym zapalnik. Stanowimy idealny dowód na to, że para wcale nie musi mieć dzieci, żeby drzeć ze sobą koty.

Żoną Igora jestem od 4 lat. Poznaliśmy się na stoku narciarskim w Zakopanem. Od razu zaiskrzyło. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po roku podjęliśmy decyzję o zamieszkaniu razem, a kilka miesięcy później wzięliśmy ślub. Nic wtedy nie zapowiadało problemów, z którymi musimy się teraz borykać. Zdarzały się co prawda drobne sprzeczki, ale szybko puszczaliśmy sprawę w niepamięć. Nie było żadnych cichych dni, potrafiliśmy się dogadać.

Wychodząc za mąż za Igora, miałam świadomość różnic pomiędzy nami, niemniej nie sądziłam, że mogłyby one nam przeszkadzać. Zawsze twierdziłam, że jeśli ludzie się kochają, to się dotrą i dogadają. Tymczasem obecnie nasz dom to istne pole bitwy. Praktycznie nie ma opcji, żeby nie nadepnąć na minę. Przestałam nawet lubić weekendy, na które kiedyś czekałam z niecierpliwością.

Dzień bez kłótni to dzień stracony

Mówi się, że jaki poniedziałek, taka reszta tygodnia. Jeżeli dawać wiarę takim mądrościom, to nie ma się co dziwić, że u nas jest beznadziejnie. Rano w kuchni są przepychanki o to, kto ma zrobić kawę.

– Przecież wiesz, że muszę wyjść pierwszy, więc mogłabyś się postarać – warczy mąż.

– To po prostu wstawaj wcześniej. Przecież widzisz, że się maluję – nie pozostaję mu dłużna.

Zanim dojadę do biura, już jestem zmęczona psychicznie, a w pracy trzeba wytężać szare komórki. Po powrocie do domu przedstawienie zaczyna się od nowa. Za gotowanie w naszym związku odpowiada głównie Igor. Jest niezłym kucharzem, ale jak już bierze się za pichcenie, kuchnia wygląda niczym pobojowisko.

– Ja gotuję, ty sprzątasz – wzrusza mąż ramionami.

– Uważam, że to sprawiedliwe, ale to nie oznacza, że masz robić taki syf. Samo umycie kuchenki zajmie mi chyba z godzinę.

– Skoro taka mądra jesteś, to może ty będziesz od tej pory ogarniać żarcie?

– Proszę bardzo. Przynajmniej w mieszkaniu nie będzie takiego chlewu.

Irytuje nas coraz więcej rzeczy

Podobne historie da się mnożyć w nieskończoność. Igor nie ma w zwyczaju opuszczania deski klozetowej w toalecie, co doprowadza mnie do szału. Mnie wypomina, że tylko on wynosi śmieci, a przecież brudzimy oboje. Nieustannie proszę go o segregowanie prania na jasne i ciemne, co naturalnie ma w głębokim poważaniu i później ja mam więcej roboty. Telewizji też nie da się w spokoju pooglądać. Mąż preferuje filmy akcji i strzelanki, a ja obyczajówki. Jak już postawię na swoim, to przez cały czas trwania filmu rzuca idiotyczne komentarze. W rezultacie odechciewa mi się oglądania.

Jego z kolei irytuje mój nawyk czytania etykiet w sklepach. Ma pretensje, że przez to tracimy mnóstwo czasu i nie pomagają tłumaczenia, że to w trosce o nasze zdrowie. Jakby tego wszystkiego było nam mało, to oliwy do ognia dolewają nasze matki. Jedna i druga marzy o wnukach, więc wywierają na nas ogromną presję. Przez jakiś czas staraliśmy się o dziecko, ale nic z tego nie wychodziło – kończyło się tylko przerzucaniem winy za zaistniały stan rzeczy.

– Twoja matka już przegina, nie mogę jej słuchać – żali się Igor.

– Twoja wcale nie jest lepsza – zgrabnie odbijam piłeczkę.

Jestem wykończona. W niczym bowiem nie przypominamy pary, jaką byliśmy na początku znajomości.

Nie da się dłużej tak żyć

Przegapiłam moment, w którym w naszym małżeństwie zaczęło się dziać tak, jak się dzieje. Nie wiem, od czego się to zaczęło, ale osiągnęło już punkt kulminacyjny. Miałam serdecznie dość, a w mojej głowie coraz częściej zaczęły się pojawiać myśli o rozwodzie.

Kiedy wreszcie pomyślisz o dziecku? Latka lecą, młodsza nie będziesz – nikt, tak jak moja matka, nie potrafi mnie dobić.

– Mamo, proszę, czy naprawdę nie możesz odpuścić? – nie miałam ochoty na kolejny dramat.

– Ja tylko wypowiadam swoje zdanie – to jej stały tekst, kiedy coś nie układa się tak, jakby sobie tego życzyła.

Niestety, poszłam utartym schematem i niepotrzebnie wdałam się z nią w dyskusję. Nie skończyło się to przyjemnie. Matka się znowu obraziła, a ja byłam cała roztrzęsiona. Po powrocie do domu, na widok bajzlu w kuchni, jaki mąż zostawił po gotowaniu, wybuchłam. To była przysłowiowa wisienka na torcie.

Jeść się normalnie odechciewa, jak się na to patrzy – fuknęłam.

– To nie patrz i nie jedz – odgryzł się Igor.

Jak my to uratujemy?

W tym momencie bomba wybuchła. Rozpętała się taka awantura, jakiej jeszcze nie było. Wrzeszczeliśmy na siebie, usiłując przeforsować swoje racje. Żadne z nas nie zamierzało ustąpić o krok. Wreszcie cisnęłam kubkiem o podłogę i wykrzyczałam, że złożę pozew o rozwód. Następnie wybiegłam z mieszkania. Długo szłam przed siebie, nie zastanawiając się, dokąd zmierzam. Potem pojechałam do koleżanki i u niej spędziłam noc. Igor do mnie dzwonił wielokrotnie, ale nie miałam ochoty odbierać. Gdy wróciłam do domu, zamknęłam się w sypialni, nie odzywając się do niego słowem. Tak funkcjonowaliśmy przez kilka dni, aż on nie wytrzymał i zagadał pierwszy.

Magda, ty z tym rozwodem to na serio?

Nie zdołałam ukryć zaskoczenia malującego się na mej twarzy. Mąż już od dawna nie zwracał się do mnie po imieniu. W jego głosie nie było cienia złości, raczej smutek i przygnębienie.

– Skłamię, jeśli powiem, że nie biorę tego pod uwagę – odparłam spokojnie.

Patrzyłam mu prosto w oczy. Wytrzymał ciężar mego spojrzenia. Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w milczeniu.

– Co się z nami stało? – zadane przez Igora pytanie przerwało natrętną ciszę.

– Nie wiem – westchnęłam i z rezygnacją klapnęłam na fotel.

– Kocham cię, nie chcę rozwodu – po raz pierwszy, odkąd jesteśmy razem, dostrzegłam łzy w jego oczach.

Postanowiliśmy, że pójdziemy na terapię dla par. Być może dzięki temu znajdziemy przyczynę nieporozumień zatruwających nam życie. Uczucie w nas nie wygasło i pragniemy uratować naszą relację – oby tylko udało się schować ego i dumę do kieszeni, bo inaczej będzie pod górę.

Magda, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama