Reklama

Mówili, że przeciwieństwa się przyciągają, ale nikt nie wspomniał, że mogą się też wyniszczać. Kiedy poznałam Michała, miał w sobie ten czar lekkości – wszystko mu przychodziło łatwo, był duszą towarzystwa, zawsze pachnący, zawsze z nowym gadżetem w dłoni. Ja? Wiecznie z kalkulatorem w głowie i paragonem w kieszeni. Nasze życie pod jednym dachem przypominało bajkę, w której królewicz codziennie dostaje nowe szaty, a żebraczka szyje sobie buty ze starych rękawiczek. I chociaż dzieliło nas tylko jedno łóżko, każda noc uwypuklała tę przepaść między nami. Ale przecież miłość pokona wszystko. Czyż nie?

Różne światy pod jednym dachem

– Co to jest? – zapytałam, widząc na stole śnieżnobiałą torbę z logo butiku, w którym nawet nie wchodzę, bo czułabym się jak intruz.

– A, to tylko drobiazg – Michał machnął ręką, zdejmując płaszcz. – Taka kamizelka z alpaki. Promocja była, połowa ceny.

– Promocja? – uniosłam brwi. – A ile kosztowała ta połowa?

– No... tylko dwa tysiące – powiedział z miną, jakby mówił o zakupie chleba i mleka.

Usiadłam, bo aż mi nogi się ugięły. Dwa tysiące. Tyle miałam odłożone na leczenie zęba, który bolał mnie co noc. Nie, nie powiedziałam mu tego. Bo jak? W jego świecie nie istniały takie potrzeby jak leczenie kanałowe czy zakup nowego stanika w Lidlu. W jego świecie wszystko było „inwestycją w styl życia”.

– A ty co robiłaś dzisiaj? – zapytał mnie, jakby nic się nie stało.

Wycierałam kurz i patrzyłam na rachunki – odpowiedziałam szorstko.

– Oj, znowu ta twoja powaga – westchnął. – Trzeba umieć czasem odpuścić, kochanie.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam, jak zanurza się w kanapie, przegląda Instagram i lajkuje zdjęcia zegarków, które kosztowały więcej niż nasz telewizor. Wtedy zrozumiałam, że żyjemy razem, ale każdy w swojej bajce. On – w tej o błysku i blichtrze. Ja – w tej, w której trzeba sobie odmawiać, żeby przetrwać. Pytanie tylko, ile jeszcze wytrzyma żebraczka w pałacu królewicza.

Skarbonka bez dna

– Kochanie, widziałaś te nowe słuchawki? Podobno mają rewelacyjne brzmienie. Zamówiłem, powinny przyjść jutro – rzucił Michał mimochodem, popijając kawę z filiżanki, którą trzymał tylko za ucho, jakby była z porcelany królewskiej.

Spojrzałam na niego spod oka, nie odrywając dłoni od deski do prasowania.

A stare były zepsute? – zapytałam spokojnie.

– No nie, ale nie miały tej aktywnej redukcji szumów – odpowiedział, jakby to było coś absolutnie niezbędnego do przeżycia. – Poza tym... to inwestycja w komfort.

Zamarłam. Słowo „inwestycja” padało ostatnio w naszym domu równie często co „miłość”. A może nawet częściej. Poszłam do łazienki, nie odzywając się ani słowem. Spojrzałam w lustro na swoje zmęczone oczy, pęknięty kącik ust, lekko opuchnięty policzek – ten cholerny ząb dawał się we znaki coraz bardziej. Miałam umówioną wizytę dwa miesiące temu, ale odwołałam. „Nie w tym miesiącu”, powiedziałam sama do siebie. „Najpierw opłacimy rachunki, potem pomyślę”.

Michał nie wiedział, że już drugi tydzień jem tylko jedną stroną szczęki. On nie wiedział wielu rzeczy. Wieczorem, gdy leżeliśmy w łóżku, przysunął się do mnie, objął lekko.

– Wiesz, może byśmy pojechali na weekend do Sopotu? Muszę odetchnąć. Ty też.

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że jeśli otworzę usta, ząb zaboli bardziej niż słowa. On ziewnął, przykrył się miękkim pledem i po chwili zasnął. Ja leżałam w ciszy, słysząc w głowie dźwięk przeliczania złotówek. Każda wydana przez niego stówka brzmiała jak grzech.

Znieczulenie też kosztuje

Siedziałam na brzegu fotela w poczekalni. Pachniało tu miętą i stresem. Co kilka minut zerkałam na drzwi z napisem „Gabinet 2”. Moje nazwisko wywołano z opóźnieniem, jakby nawet system informatyczny wiedział, że nie powinnam tu być.

– Leczenie kanałowe, prawda? – zapytała lekarka, spoglądając na kartę. – Miała pani już robione zdjęcie?

Pokręciłam głową. Czułam, jak serce bije mi szybciej – nie z powodu strachu przed bólem, tylko przed kosztem.

– W takim razie zrobimy RTG i ustalimy plan leczenia. Ale uprzedzam, to nie będzie tanie. Trzy wizyty, znieczulenie, materiał. Około tysiąca złotych.

Skinęłam głową, choć poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod stóp. Tysiąc złotych. Tyle, co kurtka Michała z ostatniej kolekcji, ta, którą nosił może trzy razy.

– Czy jest pani zdecydowana? – zapytała lekarka, widząc moje wahanie.

Muszę... to przemyśleć – powiedziałam cicho i wstałam. – Dziękuję.

Uciekłam z gabinetu jak złodziej. Przez całą drogę do domu miałam ochotę płakać, ale nie mogłam – nie chciałam znowu przyjść z czerwonymi oczami i tłumaczyć, że „coś mi wpadło do oka”. Michał siedział w salonie, śmiejąc się do ekranu. Oglądał jakąś relację z targów motoryzacyjnych.

– I jak było? – zapytał, nie odrywając wzroku od monitora.

– Odwołali wizytę – skłamałam, wieszając płaszcz. – Muszę poczekać jeszcze trochę.

Kłamstwo wyszło łatwo. Bolało mniej niż prawda.

Szafa jak u królewicza

Znalazłam go na kolanach w garderobie. Sortował paski. Miał ich chyba kilkanaście – skórzane, parciane, z ozdobnymi klamrami. Wszystkie ułożone według kolorów. Nad nimi wisiały równo poukładane koszule – jedwabne, lniane, z mikro wzorem, z haftem. Pachniało tam ekskluzywnym detergentem.

Szukasz czegoś konkretnego? – zapytałam.

– Nie, po prostu porządkuję. Mam wrażenie, że brakuje mi czegoś jasnego do tej granatowej marynarki z zeszłego sezonu. Może pojadę do galerii po pracy.

Patrzyłam, jak wstaje, otrzepuje spodnie od kurzu, którego nawet nie było. Cały Michał. Perfekcyjny.

– A może byśmy... – zaczęłam ostrożnie – przeszli się razem po sklepach? Potrzebuję nowego płaszcza na zimę.

Zamarł. Odwrócił się do mnie z lekkim zaskoczeniem.

– Przecież masz ten szary.

– Ma pięć lat i zaczyna puszczać szwy – powiedziałam spokojnie.

– No ale przecież to wełna. Można dać do krawca.

– Można – odparłam. – Ale... ja chciałam coś nowego. Tak jak ty.

Westchnął teatralnie i sięgnął po marynarkę.

– No dobra. Może się rozejrzymy w weekend. Ale coś prostego, bez szału. Wiesz, trzeba trochę zacisnąć pasa.

Zacisnąć pasa. Pomyślałam o jego paskach. O zębie. O tym, że mój płaszcz był stary, ale nadal nie miał dziur większych niż te w naszym małżeństwie. Milczałam. Już nie chciałam nowego płaszcza. Chciałam po prostu poczuć się ważna.

Nie o takiej bajce marzyłam

Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Bolał mnie ząb, a jeszcze bardziej bolała mnie świadomość, że Michał właśnie przegląda nową ofertę zegarków „na promocji”. Weszłam do mieszkania i usłyszałam jego śmiech z sypialni.

– Przysięgam, że jak tylko go zobaczyłem, wiedziałem, że muszę go mieć – mówił do słuchawki.

Stanęłam w progu. Leżał na łóżku, telefon przy uchu, a na ekranie laptopa obracał się powoli obraz luksusowego zegarka. Złoty, ciężki, przesadny.

– No wiem, wiem, już mi mówiłeś, że ten poprzedni też był „na zawsze” – zaśmiała się kobieta po drugiej stronie.

– Ale ten to zupełnie inna klasa, Klaudia – dodał cicho, prawie szeptem. – Z tobą wszystko wygląda inaczej.

Zamarłam. Serce zaczęło bić mi w gardle. Cicho się wycofałam, zamknęłam drzwi i stuknęłam kluczem w zamek tak głośno, żeby miał czas się przygotować. Kiedy weszłam ponownie, był już w kuchni, udając, że robi herbatę.

– Hej, kochanie. Już jesteś?

– Tak – odpowiedziałam, wieszając płaszcz. – Jak zegarek?

Znieruchomiał. Na sekundę. Krótką, ale wystarczającą.

– Jaki zegarek?

– Ten „na zawsze”. Mam nadzieję, że będzie ci służył równie dobrze jak ta... Klaudia.

Podniósł wzrok. Widziałam, jak walczy z odpowiedzią. Widziałam, jak chce się z tego wyślizgnąć, jak z każdej rozmowy o pieniądzach, potrzebach, mnie.

– To nie tak...

– Nie. Właśnie tak.

Nie o takiej bajce marzyłam, kiedy mówiłam „tak”. Ale może czas najwyższy, żeby żebraczka przestała czekać na królewicza i zaczęła pisać własną historię.

Historia nie skończyła się dobrze

Nie wrócił na noc. Twierdził przez SMS-a, że musi przemyśleć parę spraw. Ja niczego już nie musiałam. Spędziłam wieczór w łazience, patrząc na siebie w lustrze. W tym samym szlafroku, który miał przetarte rękawy i sprany pasek. W tej samej twarzy, której od miesięcy nie miałam odwagi traktować kremem droższym niż dwadzieścia złotych. Rano obudził mnie dźwięk SMS-a. „Wracam wieczorem. Pogadamy”. Nie odpowiedziałam. Umówiłam się na wizytę u dentysty.

– Trzeba działać szybko, bo robi się stan zapalny – powiedziała lekarka. – Zaczniemy dziś.

– Nie mam przy sobie całej kwoty. Ale zapłacę – powiedziałam. I zapłaciłam. Z konta, na którym miała być rezerwa „na czarną godzinę”. Cóż. Ta godzina już przyszła.

Wieczorem, gdy Michał wrócił, nie czekałam w kuchni z kolacją. Siedziałam w pokoju, przy stole, z kubkiem herbaty.

– Słuchaj, ja... – zaczął.

– Nie. Teraz ja mówię – przerwałam mu. – Przez lata udawałam, że to wszystko ma sens. Że wystarczy, że będziesz mnie kochał... jakkolwiek to rozumiesz. Ale nie wystarczy. Potrzebuję szacunku. Potrzebuję nie bać się, że ból zęba będzie luksusem nie do osiągnięcia. Potrzebuję mieć partnera, a nie księcia z katalogu.

Patrzył na mnie, milcząc. Jakby pierwszy raz mnie słyszał.

– I nie martw się – dodałam. – Leczenie już zaczęłam. I własne życie też.

Sylwia, 41 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama