„Koleżanka z pracy podstawiła mi nogę, by zdobyć awans. Zdziwiła się, kiedy to ja zostałam jej szefową”
„Monika wstała i zaczęła prezentować mój projekt. Moje slajdy, moje pomysły, moje słowa. Nawet drobne literówki się zgadzały! A do tego opowiadała o wszystkim z taką pewnością siebie, jakby sama wymyśliła całość w jeden wieczór. Ja milczałam, nie mogąc uwierzyć w to, co zrobiła koleżanka”.

- Listy do redakcji
Nie jestem typem osoby, która się wychyla. Zawsze wierzyłam, że praca mówi za człowieka. Po prostu starałam się robić swoje i nie patrzeć na boki. Nie wdawałam się w żadne biurowe intrygi, nie kombinowałam, nie szukałam popleczników, którzy by mnie poparli. Uważałam, że praca to miejsce, gdzie mam po prostu wykonywać swoje obowiązki najlepiej jak potrafię. Koniec. Kropka. I chociaż nie zawsze było to strategią wygrywającą, tym razem postanowiłam zaufać swojemu podejściu.
Mój pomysł na kampanię
Wpadłam na pomysł nowej kampanii dla jednego z kluczowych klientów. Prowadził on dużą firmę, sporo wymagał, ale i świetnie płacił, dlatego szef zaklasyfikował go do tzw. grupy Premium.
– Dla tego klienta naprawdę trzeba się starać. Nie możemy go stracić, bo to on, w dużym stopniu, dopina nasz budżet. Jego kampanie zawsze muszą być dopieszczone – powtarzał podczas zebrań, a pracownicy uprzejmie kiwali głowami, przytakując, że ma rację.
I to właśnie dla tego klienta wymyśliłam coś naprawdę fajnego. Mój pomysł na promocję był świeży, odważny, inny niż wszystkie. Żadne tam schematy i oklepane banały. Miałam przeczucie, że jeśli ta kampania naprawdę zagra, może otworzyć mi drzwi do awansu. Włożyłam w ten projekt całe swoje serce. Pracowałam po godzinach, rysowałam koncepcje, pisałam teksty, sprawdzałam dane. Kosztowało mnie to mnóstwo wysiłku i czasu. Nawet tego prywatnego, bo często siedziałam przy laptopie także w domu – wieczorami i w weekendy.
Gdy już miałam gotową prezentację, chciałam najpierw skonsultować ją z Moniką – koleżanką z zespołu. Jak już wcześniej wspominałam, w pracy zbytnio się z nikim nie bratałam. Biurowe ploteczki, długie lunche w firmowym bufecie, umawianie się na drinki i wyjścia ze współpracownikami to rzeczy nie dla mnie. Niektórzy mogli więc uważać, że nieco zadzieram nosa lub jestem nieżyciowa. Ja jednak uważałam, że praca nie jest miejscem, gdzie buduje się prawdziwe przyjaźnie.
Ale Monika wydawała mi się życzliwa i pomocna. Zawsze uśmiechnięta, miło zagadała, pomogła, gdy czegoś potrzebowałam. Później okazało się jednak, że pozory bywają mylące. I że od początku niewłaściwie ją oceniłam, wierząc w jej życzliwe podejście.
Wystawiła mnie do wiatru
Postanowiłam podzielić się z Monią efektami swojej pracy. Po co to zrobiłam? Byłam przekonana, że koleżanka naprawdę jest kompetentna i doradzi mi coś ciekawego. Odezwała się chyba też moja niepewność siebie, z którą próbuję walczyć już od dzieciństwa. Nie byłam pewna, czy moja praca rzeczywiście jest taka dobra, jak mi się wydaje. Monika była jednak zachwycona.
– Super Marta, to naprawdę świetny pomysł. Widać, że naprawdę się postarałaś – powiedziała z uśmiechem, przeglądając moją prezentację.
Jej słowa były dla mnie bardzo ważne. Dzięki nim zyskałam bowiem wiarę, że rzeczywiście wpadłam na coś nowatorskiego i muszę pokazać to szefowi. Kilka dni później, na cotygodniowym spotkaniu z działem marketingu, wydarzyło się jednak coś, co dosłownie wbiło mnie w fotel. Przyszłam przygotowana, żeby wygłosić prezentację. W domu powtórzyłam sobie ją jeszcze kilka razy. Sprawdziłam, czy laptop jest dobrze naładowany. Ba, nawet zrobiłam dwie kopie zapasowe, żeby wszystko grało.
Czekałam na właściwą chwilę, żeby przedstawić swój pomysł, oczarować zespół i klienta, który również został zaproszony na nasze spotkanie. Nigdy bym się nie spodziewała tego, co nagle się wydarzyło. Co to było? Otóż Monika wstała i z pewną siebie miną zaczęła prezentować przed wszystkimi mój projekt. Moje slajdy, moje pomysły, moje słowa. Nawet drobne literówki się zgadzały! A do tego opowiadała o wszystkim z taką pewnością siebie, jakby sama wymyśliła całość w jeden wieczór.
– Chcę podkreślić, że to moja autorska koncepcja – mówiła z uśmiechem. – Mam nadzieję, że wkrótce ją wdrożymy, bo, nieskromnie mówiąc, jest naprawdę świetna.
Poczułam, jak robi mi się gorąco. Siedziałam nieruchomo, z pulsującym sercem. Co powinnam była zrobić? Przerwać jej. Oskarżyć ją publicznie? A może milczeć i udawać, że to zbieg okoliczności? Nie miałam pojęcia. Nie potrafiłam jednak wstać i głośno zaprotestować. Zresztą, co to niby by dało? Nie miałam żadnych dowodów na to, że ten projekt jest mój, a nie Moniki. Czy ktoś by mi więc uwierzył? Byłoby jedynie słowo przeciwko słowu. Koleżanka mogła stwierdzić, że zwyczajnie jestem zazdrosna i coś mącę.
Duma czy sprawiedliwość?
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Monika zbierała pochwały, a ja? Ja czułam się zawiedziona, rozczarowana i zwyczajnie oszukana. Tak, bo koleżanka bezczelnie ukradła efekty mojej ciężkiej pracy. Czy ta dziewczyna w ogóle nie ma skrupułów? Ja jednak dalej udawałam, że nic się nie stało. Nie byłam pewna, czy ktoś mi uwierzy. W końcu nie miałam dowodu. Na szczęście tak mi się tylko wydawało.
Wieczorem, kiedy przeglądałam pliki na komputerze, przypomniałam sobie, że projekt zapisałam pod własnym imieniem w metadanych prezentacji. Otworzyłam plik, kliknęłam „właściwości” – i tam, czarno na białym tkwiło coś, co zmieniało wszystko. Co? Podpisany był autor: Marta L. Zadrżałam. Może jednak los dał mi szansę na sprawiedliwość? Czyżby to była moja nagroda za uczciwość? I kara dla Moniki za próbę oszustwa?
Z dokumentem w ręku udałam się do dyrektora działu – pana Wojciecha. Nie chciałam robić afery na całe biuro, ale czułam, że nie mogę dłużej milczeć. Nie tym razem. Nie znowu. Przecież nie po to tyle pracowałam, żeby teraz ta przebiegła żmija zbierała śmietankę z mojej ciężkiej pracy i cieszyła się nagrodą, która należała się mnie. Bolało mnie nie tylko to, że Monika może dostać awans. Nie mogłam znieść, że oszustka pławi się w sławie, a ja dalej po cichu przemykam biurowymi korytarzami. Dalej tak być naprawdę nie mogło.
– Panie Wojciechu – starałam się, żeby mój głos brzmiał pewnie, chociaż w głębi duszy cała drżałam. – Nie jestem osobą, która skarży się na kolegów. Ale uważam, że powinnam coś wyjaśnić w sprawie projektu Moniki.
Dyrektor popatrzył na mnie i poprosił, żebym usiadła.
– O co chodzi? Proszę mówić. Dla mnie ważne jest, żeby poznać punkty widzenia swoich pracowników – jego słowa dodały mi odwagi.
Opowiedziałam wszystko, pokazując mu zarówno plik, jak i szkice koncepcyjne, daty zapisu, notatki w zeszycie. Słuchał w milczeniu. Opowiedziałam, jak ten pomysł narodził się w mojej głowie i ile nad nim pracowałam.
– Pani Marto – powiedział w końcu. – Doceniam pani uczciwość. I determinację. Zapoznam się dokładnie z materiałami, które mi pani przedstawiła. Proszę czekać, damy znać, co dalej.
Zaskoczenie i awans
Tydzień później, ku zdziwieniu wszystkich, ogłoszono zmiany w strukturze działu. Projekt został oficjalnie przypisany mnie. Podczas zebrania działu pan Wojciech osobiście wyjaśnił to całemu zespołowi. Monika została odsunięta od kolejnych kampanii. Od razu przyniosła zwolnienie lekarskie. Zdaje się, że głupio jej było pokazywać się w biurze po tym, co zrobiła. W końcu ludzie swoje myślą i nie lubią intrygantek. Skoro dzisiaj ukradła prezentację mnie, jutro może podobne świństwo zrobić komuś innemu. Nikt już jej nie ufał. Nawet Blanka – jej najlepsza przyjaciółka i asystentka zarządu – patrzyła na nią krzywym okiem.
To nie był jednak koniec niespodzianek. Dyrektor zaprosił mnie do swojego gabinetu na rozmowę w cztery oczy.
– Pani Marto – powiedział na osobności. – Chcemy powierzyć pani nowy zespół i większą odpowiedzialność. To będzie oczywiście wiązało się nie tylko ze zmianą stanowiska, ale i odpowiednią podwyżką – dodał, wymieniając kwotę, o której dotychczas nawet nie śniłam.
Wyszłam z biura z niedowierzaniem. Z dnia na dzień stałam się kierowniczką zespołu. Nie spodziewałam się aż takiego awansu. Zwłaszcza że był on dla mnie nie tylko szansą na zawodowy rozwój. Dzięki dodatkowym pieniądzom, miałam szansę szybko uzbierać sumę potrzebną mi na wkład własny. A już od dawna marzyłam o własnym mieszkanku. Czyżby moje marzenie miało się wreszcie spełnić?
A co z Moniką? Nie, nie została zwolniona z firmy. Zdaje się, że dostała ostrzeżenie i ostatnią szansę. Do mnie po prostu przestała się odzywać. Zachowuje się zupełnie jakbym to ja zawiniła, a nie ona. Ale nie mam w sobie już żalu wobec niej. Dlaczego? Bo to właśnie ona nauczyła mnie czegoś ważnego. Czego? Tego, że w dzisiejszym świecie milczenie nie zawsze jest złotem. A prawda, chociaż czasami bolesna, potrafi dodać wiary we własne możliwości.
Nie szukałam zemsty. Chciałam tylko odzyskać to, co moje. A zyskałam więcej, niż mogłam przypuszczać. Dziś wiem, że warto walczyć o siebie. Nigdy nie można odpuszczać tylko, dlatego że wydaje się nam, że inni są silniejsi od nas. Trzeba bronić swoich racji, bo nikt inny nie zrobi tego za nas.
Marta, 32 lata
Czytaj także:
- „Rodzina się wściekła, że będziemy mieć wesele bez dzieci. Szybko ubyło nam gości na liście”
- „Moja teściowa to aferzystka i kobieta z piekła rodem. Już nawet ślimak ma więcej empatii niż ona”
- „Teściowa chciała się mnie pozbyć. To, co zrobiła przed naszym ślubem, było oburzające nie tylko dla mnie”