„Liczyłam na romantyczny wieczór z moim chłopakiem. Wywiózł mnie na pole truskawek i kazał je zbierać”
„– No przecież mówiłem, że to będzie coś wyjątkowego – zaśmiał się. – Zbieranie truskawek w czerwcu, bezcenne! Eko terapia, kontakt z naturą... same plusy! – Ty chyba żartujesz – miałam nadzieję, że zaraz się roześmieje i powie, że za chwilę pojedziemy dalej, gdziekolwiek, byle nie na to pole”.

- Redakcja
Zawsze byłam dziewczyną z miasta. Lubiłam wieczory przy winie, zapach perfum i lekkie sukienki, które delikatnie okrywały moje ciało. Marzyłam o romantyzmie, takich momentach, które zapamiętuje się na zawsze: świecach, ciepłym dotyku, spokojnej rozmowie. Mój chłopak, Konrad, nie był typem poety, ale potrafił być czuły i miał swój urok – przynajmniej tak sądziłam. Gdy powiedział, że zaplanował dla nas coś wyjątkowego, nawet nie przyszło mi do głowy, że może mnie zaskoczyć w sposób, którego nie zapomnę... ale zupełnie nie tak, jak miałam nadzieję.
Obietnica idealnego wieczoru
To był piątek. W pracy zleciało mi wyjątkowo szybko, bo cały dzień myślałam tylko o tym, co Konrad mi powiedział dzień wcześniej. „– Będziesz zachwycona, obiecuję. Szykuj się na coś wyjątkowego”. Brzmiało to intrygująco i trochę romantycznie, a że ostatnio brakowało nam chwil tylko dla siebie, wyobraźnia podsunęła mi obraz kolacji przy świecach, może jakiegoś pensjonatu za miastem, butelki czerwonego wina i muzyki w tle.
Założyłam zwiewną sukienkę w kwiaty, którą trzymałam na specjalne okazje, i po raz pierwszy od dawna użyłam perfum, które Konrad zawsze chwalił. Gdy podjechał pod mój blok, uśmiechnęłam się szeroko. Miał przy sobie termos z kawą i batony.
– Żebyśmy nie zgłodnieli po drodze – rzucił z tym swoim figlarnym uśmieszkiem. Pomyślałam, że pewnie mamy do przejechania kawałek drogi.
– A dokąd jedziemy? – zapytałam, próbując ukryć ekscytację.
– Niespodzianka – odwrócił się tylko na moment i puścił mi oczko.
Nie drążyłam. Zapatrzona w mijające za szybą krajobrazy, marzyłam o wieczorze, który miał się spełnić. Gdy po dwóch godzinach skręciliśmy w boczną, dziurawą drogę i zauważyłam znajomy drewniany płot. To był dom jego rodziców.
– Tu? – rzuciłam zdziwiona.
– Tak. Ale spokojnie, zaraz wszystko zrozumiesz – odparł lekko, wysiadając z auta.
Nie miałam pojęcia, jak bardzo się „zachwycę”.
Wyjazd z niespodzianką
Z samochodu wysiadłam niepewnie. Na podjeździe stał ciągnik, a z daleka słychać było głosy – kobiecy śmiech, męskie pokrzykiwania. Zbliżaliśmy się do domu, kiedy z werandy wyszła mama Konrada w fartuchu i z wiadrem pełnym truskawek.
– O, nasza pomoc już jest! – zawołała radośnie, jakby mówiła do wnuczki, która właśnie przyjechała na wakacje.
Zamarłam.
– Pomoc? – powtórzyłam głucho, zerkając na Konrada.
– No przecież mówiłem, że to będzie coś wyjątkowego – zaśmiał się. – Zbieranie truskawek w czerwcu, bezcenne! Eko terapia, kontakt z naturą... same plusy!
– Ty chyba żartujesz – miałam nadzieję, że zaraz się roześmieje i powie, że to tylko przystanek, że za chwilę pojedziemy dalej, gdziekolwiek, byle nie na to pole.
– No chodź, nie bądź księżniczką. – Konrad objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę ogrodu.
Nie protestowałam. Byłam zbyt zaskoczona. Wszystko we mnie krzyczało, żeby zawrócić, ale szłam. Jak w transie. Przed domem leżały już skrzynki, a obok nich stał ojciec Konrada, który tylko kiwnął głową, rzucając:
– Mamy dobre tempo, ale do wieczora musimy skończyć.
– Skończyć co? – zapytałam, nagle przerażona.
Konrad podniósł jedną z plastikowych skrzynek.
– Zebrać cztery rzędy. Zresztą to ci dobrze zrobi. Zobaczysz.
Wtedy zrozumiałam, że żaden romantyczny wieczór się nie wydarzy. Bo ja miałam zbierać truskawki. W sukience, w sandałkach. Z miłości.
Byłam w truskawkowym szoku
Szłam za Konradem między rzędami krzaków, nie mówiąc ani słowa. Liście ocierały się o moje łydki, a sandały grzęzły w wilgotnej ziemi. Sukienka, którą rano zakładałam z uśmiechem, teraz kleiła się do ciała. Zrobiło mi się niedobrze. Nie z powodu upału – z upokorzenia.
– To ten rząd – Konrad wskazał dłonią. – Weź skrzynkę, zacznij od tamtej strony. Ja biorę sąsiedni.
Zgięłam się w pół, drżąc z irytacji. Moje dłonie, jeszcze godzinę temu wypielęgnowane, zaczęły lgnąć do ziemi. W pierwszej chwili zbierałam niezdarnie. Truskawki rozpadały się w palcach. Były ciepłe, miękkie, część z nich zgniła już na krzakach. Obok mnie przemykały pszczoły i jakieś czarne chrząszcze, które co chwilę lądowały na moich ramionach. A Konrad? Co jakiś czas gwizdał sobie pod nosem, jakby był na spacerze.
– I co? Fajnie, nie? – zawołał do mnie po chwili.
– To ma być romantyczny wieczór? – zapytałam przez zaciśnięte zęby.
– No przecież jesteśmy razem. To się liczy, nie?
Zacisnęłam dłonie na plastikowej skrzynce. Bałam się, że jak puszczę, to go nią cisnę. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Że dla zabawy będę tyrać na polu jego rodziców, jak jakaś pomoc sezonowa? A może właśnie o to chodziło? Zamiast prezentu, wpadłam w sidła jego planu: „zabiorę dziewczynę z miasta, zobaczymy, czy coś potrafi”. Nie wiedział, że właśnie zaczynam go nienawidzić.
Między truskawkami a rozczarowaniem
Po dwóch godzinach bolało mnie wszystko – plecy, ręce, nawet skronie, a na karku czułam lepki pot. Tyle że to nie upał był najgorszy, tylko to, jak bardzo byłam ignorowana. Konrad gdzieś zniknął. Miał niby zbierać obok mnie, ale najwyraźniej zwinął się do cienia, bo od dobrego kwadransa nie słyszałam ani jego kroków, ani głosu.
Zbliżyłam się do końca rzędu i wtedy usłyszałam śmiech. Odruchowo spojrzałam w stronę domu. Siedział na ławce, z mamą i jakąś kuzynką, sącząc kompot. Pokazywał im coś na telefonie. Wszyscy się śmiali. A ja? Ja klęczałam w trawie jak służąca. Z czerwonymi plamami na rękach i uwaloną sukienką. Zostawiłam skrzynkę pod krzakiem i ruszyłam w ich stronę. Nie potrafiłam tego już trzymać w sobie.
– Przepraszam – odezwałam się chłodno – ale chyba coś źle zrozumiałam. My tu mieliśmy spędzić wieczór razem?
Konrad spojrzał na mnie, jakbym nagle przemówiła w suahili.
– Przecież jesteśmy razem. Co ci znowu nie pasuje?
– Ty siedzisz. Ja zbieram. Ty się śmiejesz. Ja się gotuję w słońcu.
– Oj, nie przesadzaj. Trochę świeżego powietrza ci nie zaszkodzi.
– Nie przyszłam tu oddychać, tylko... wiesz co, nieważne. Wracam do domu.
Mama Konrada uniosła brwi. On wstał jakby z opóźnieniem.
– No czekaj, serio się obraziłaś?
Obraziłam? Nie. Poczułam, że jestem nikim w jego planie dnia. A to dużo więcej niż obraza.
Nie na to się pisałam
Nie odpowiedziałam. Po prostu odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę auta. Nie miałam zamiaru spędzić ani minuty więcej na tym nieszczęsnym polu, z człowiekiem, który najwyraźniej nie rozumiał, czym jest szacunek. W połowie drogi dobiegł mnie jego głos:
– Ej, serio? Wsiadasz i odjeżdżasz jak rozkapryszona panna?
Zatrzymałam się. Odwróciłam i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Nie. Odjeżdżam jak kobieta, która ma dość. Która nie będzie zrywać truskawek, żebyś ty mógł się pochwalić, że masz „dziewczynę, co się nie boi roboty”.
Na moment zamilkł. Z jego twarzy zniknęło rozbawienie.
– Myślałem, że zrobimy coś wspólnie. Że będzie śmiesznie. Inaczej niż zwykle.
– Wspólnie? Ty piłeś kompot. Ja klęczałam w piachu. Tak według ciebie wygląda wspólne spędzanie czasu?
Zbliżył się do mnie, a ja zauważyłam, że nie ma w oczach ani krzty zrozumienia. Tylko rozdrażnienie.
– Ty to zawsze musisz wszystko dramatyzować. Po prostu... nie umiesz być normalna.
– A ty nie umiesz być facetem, który traktuje swoją dziewczynę jak partnerkę, a nie narzędzie.
Wtedy dotarło do mnie coś jeszcze. Nie chodziło tylko o truskawki. Chodziło o to, że on nigdy nie widział we mnie kogoś równego. Raczej ozdobę, którą można postawić gdzie trzeba – w restauracji, przy stole u rodziców albo między rzędami owoców. Wsiadłam do samochodu. Kluczyki leżały w schowku. Zostawił je. Nie zatrzymał mnie.
Truskawki mi zbrzydły
Płakałam przez pierwsze dziesięć minut, ale nie z żalu. Ze złości. Na siebie, że dałam się tak oszukać. Na niego – że nie potrafił być uczciwy. A najbardziej na to złudzenie, że to wszystko miało jakąś głębię. Że miałam chłopaka, który planuje romantyczne niespodzianki. Że to była miłość.
Kiedy dotarłam do domu, zmyłam z siebie wszystko – truskawkowe plamy, kurz, pot i poczucie upokorzenia. Wzięłam długi prysznic. Stałam pod strumieniem wody, aż skóra zaczęła mi się marszczyć. A potem, w szlafroku, usiadłam na kanapie i zaczęłam przeglądać zdjęcia w telefonie. Nasze zdjęcia. Z jego ramieniem na moim karku. Z jego dłońmi trzymającymi moją w kawiarni. Z jego spojrzeniem, które kiedyś wydawało mi się czułe, a teraz widziałam w nim tylko pobłażliwość. Napisał mi wieczorem. Krótko: „– Jesteś niesprawiedliwa. Nie wiem, o co ci chodzi”. Nie odpisałam.
Następnego dnia zadzwoniła jego matka. Myślała, że się obraziłam i zapraszała na „pogodzenie się”. Nie odpowiedziałam. Nikt nie zaprosił mnie tam, żeby być sobą. Miałam zagrać rolę – ładnej, pracowitej, pokornej. Dziewczyny z miasta, która da się przerobić na dziewczynę „do ludzi”. Nie jestem maszynką do zbierania truskawek z obowiązku. Jestem kobietą, która zasługuje na coś więcej niż śmiech przy kompoście i kłamstwo w imię „wspólnego czasu”. Może nie znalazłam romantycznego wieczoru. Ale odzyskałam siebie.
Karolina, 27 lat
Czytaj także:
- „Moje dziecko doprowadza mnie na skraj wyczerpania. Chcę się cieszyć życiem, a nie przesiadywać nad lekcjami z córką”
- „Po 10 latach małżeństwa dowiedziałam się, że mąż ma dziecko. Nie pozostałam dłużna i też sprawiłam sobie koło zapasowe”
- „Przepisałam mieszkanie synowi z miłości. On szybko odwzajemnił się, wyrzucając mnie na bruk jak śmiecia”