„Żona śledziła mnie i sąsiadkę, bo ubzdurała sobie, że mamy romans. Szpiegowała nas przez lornetkę”

Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio
Kiedy przyszedłem do domu, Irena już tam była. Ale kilka rzeczy świadczyło o tym, że wróciła niedawno. Dlatego zaryzykowałem i powiedziałem do niej: – Śledziłaś mnie? – A skąd ci to przyszło do głowy?! – zaperzyła się. – Widziałem cię! – zablefowałem.
/ 05.11.2021 08:04
Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Z Ireną zawsze byliśmy zgodnym małżeństwem. Właściwie w ogóle się nie kłóciliśmy, wychowaliśmy dwójkę dzieci i pomogliśmy im w wychowaniu ich dzieci. A kiedy nasze wnuki podrosły na tyle, że już mniej chętnie spotykały się z nami, nagle okazało się, że mamy bardzo dużo wolnego czasu. Powiedziałem więc Irenie, że powinniśmy się trochę ruszać, gdzieś bywać.

– A konkretnie gdzie? – zapytała.

– No ja to bym najchętniej do jakiejś opery pochodził. Ewentualnie do teatru albo na jakąś wystawę.

– Teatr to ja mogę obejrzeć w telewizji. Zresztą wolę film – skrzywiła się na to moja żona.

– To do kina też możemy pochodzić.

– Teraz nic ciekawego nie grają, nie to, co dawniej. A wystawy nie dla mnie, nie lubię sztuki.

Czułem, że Irena po prostu marudzi, bo jej się zwyczajnie nie chce nigdzie wychodzić. Zawsze była domatorką i uwielbiała tę konieczność zajmowania się dziećmi, a potem wnukami. Ale ja miałem ochotę trochę na stare lata liznąć prawdziwej kultury i odrobić zaległości. Dlatego suszyłem jej głowę o wspólne wyjście przez kolejny miesiąc.

Owszem, kosztuje, ale mnie stać

– Jak chcesz, to idź sam.

– Jak sam?! To żadna przyjemność! – wykrzyknąłem.

– To znajdź sobie kogoś do wspólnego bywania – zdenerwowała się.

– Nie znam nikogo takiego.

– Dobrze, to ja ci kogoś takiego znajdę, żebyś mi dał święty spokój! – zapowiedziała.

Byłem przekonany, że żartuje, tymczasem ona po dwóch tygodniach niespodziewanie przedstawiła mi miłą panią, którą kojarzyłem z widzenia z osiedla.

– To jest pani Krysia, nasza sąsiadka z bloku obok. Bardzo lubi operę, więc jak będziesz czasem chciał pójść, to już masz z kim.

– A mąż pani Krysi co na to? – zapytałem natychmiast.

– Mąż też bardzo lubił operę – uśmiechnęła się smutno pani Krysia. – Ale zmarł pięć lat temu i dlatego nie mam z kim chodzić. A samej mi się nie chce…

– Widzisz, jak dobrze się składa? – uśmiechnęła się zadowolona Irena. – Bardzo się cieszę, pani Krysiu, że się udało nam zgadać. Ja nie przepadam za operą, a mąż się uparł, żeby tam chodzić.

Trzeba przyznać, że pani Krysia znała się na operze wyśmienicie i wprowadzała mnie w tajniki świata, którym poczułem się od razu oczarowany. Chodzenie na spektakle było dla mnie nowym, nieznanym doznaniem, jakby ktoś zaczął opowiadać mi niezwykle kolorowe bajki. Oczywiście wypadało bardziej zadbać o swój wygląd. Kupiłem sobie garnitur, kilka koszul, parę krawatów, nową wodę kolońską. Nawet goliłem się częściej. Ta odmiana nie uszła uwagi mojej żony.

– A co ty się tak stroisz?

– No wiesz, kulturalny człowiek w operze nie może wyglądać byle jak. Przecież miejsce zobowiązuje.

– Ale musisz wydawać na to tyle pieniędzy? Emerytury ci chyba ostatnio nie podnieśli?

– Nie będę tyle wydawał wiecznie. Musiałem dokonać pewnych inwestycji w swój wygląd, ale to wystarczy mi na dłuższy czas.

– Za to za bilety płacisz za każdym razem! – wypomniała mi Irena.

– Ale o co ci chodzi? Przecież zgodziłaś się, żebym chodził do opery – spojrzałem na żonę z przyganą.

– No tak. Ale mi przez myśl nie przeszło, że to będzie częściej niż dwa razy w roku. A ty chodzisz dwa razy w miesiącu.

– Mam duże zaległości – odparłem. – Jak tylko wznawiają jakiś tytuł, muszę iść.

– A ilu ich jeszcze nie widziałeś? – spytała czujnie.

– Kilkunastu. To znaczy z repertuaru naszej opery. Ale za dwa miesiące ma być u nas festiwal, mogę chodzić przez dwa tygodnie co drugi dzień.

– To ile to będzie kosztować?!

– Nie tak dużo, kupię karnet.

– Nie ma mowy! – wykrzyknęła. – Musisz ograniczyć to bieganie do opery. Nie stać nas!

Irena miała rację, wizyty w operze nie były tanie. Ale z drugiej strony uważałem, że mimo wszystko mnie stać. Byłem oszczędny i zawsze uskładałem trochę grosza. Na nic nam nie brakowało i nikomu nie odejmowałem chleba od ust, żeby móc cieszyć się swoją nową pasją. A w tej chwili to ona dawała mi największą radość i chęć życia. Dlatego nie miałem zamiaru ulegać jej żądaniom.

Wykupiłem karnet na zbliżający się festiwal i uprzedziłem żonę, że przez okres jego trwania będę w operze co najmniej trzy, cztery razy w tygodniu. Irena się na mnie obraziła i przez dłuższy czas porozumiewaliśmy się półsłówkami. Na całą tę sytuację pożaliłem się w końcu pani Krystynie, akurat podczas antraktu opery „Madame Butterfly”. Zmartwiła się bardzo i stwierdziła:

– A może to nie o pieniądze chodzi?

– A o co? – zdumiałem się.

– No… – zarumieniła się lekko. – O to, że pan nie z nią chodzi do tej opery.

– Ależ skąd, pani Krystyno! Przecież pani wie, że bardzo chętnie chodziłbym z żoną, tylko że ona nie lubi opery. Nie, jej jest żal, że wydaję nasze pieniądze na swoje hobby. Tylko na siebie.

Obserwowała, jednak trochę też oglądała

Zaterkotał dzwonek wzywający nas na akt drugi, a potem już nie wracaliśmy do tego tematu. Po zakończeniu przedstawienia mówiliśmy już wyłącznie o nim, zachwycając się interpretacją śpiewaków.
Podczas festiwalu Irena przestała się do mnie w ogóle odzywać. Starałem się tym nie przejmować, chodzić na spektakle i cieszyć pięknem muzyki. Pewnego dnia zauważyłem jednak, że pani Krystyna nie może się skupić na tym, co dzieje się na scenie. Kiedy zapytałem  w przerwie o przyczynę, odparła:

– Mam wrażenie, panie Stefanie, że ktoś nas obserwuje. Zresztą już od dwóch spektakli tak mi się wydaje.

– Ale co też pani opowiada? Któż miałby to robić? – roześmiałem się.

– Nie wiem. Ale wydaje mi się, że z jednego z balkonów cały czas ktoś nam się przypatruje przez lornetkę.

– Jest pani pewna?

– Sam pan zobaczy, jak wrócimy na miejsce. Najwyższy balkon na prawo od nas – dodała.

Po powrocie do sali spojrzałem w miejsce, gdzie według pani Krystyny miał siedzieć nasz obserwator. Dopóki było widno, nikogo tam nie zauważyłem. Jednak ledwo światła zgasły, a kurtyna się podniosła, rzeczywiście dostrzegłem jakąś postać zaopatrzoną w teatralną lornetkę. Niestety, loża była zbyt daleko, a wokół zbyt ciemno, bym miał szansę tego tajemniczego szpiega rozpoznać.

Pomyślałem, że muszę to sprawdzić, i w kolejnym antrakcie poszedłem na górę. Nikogo jednak nie było, a gdy zadzwoniły dzwonki na akt trzeci, musiałem szybko zbiegać. Po powrocie nie zauważyłem już, by ktoś nam się przyglądał.

– I co pani o tym myśli, pani Krystyno? – zapytałem moją operową partnerkę, gdy wracaliśmy do domu.– Kto to może być?

– Chyba się domyślam.

– Kto?

– Pana żona.

– Co też pani mówi, pani Krysiu, ona nigdy w życiu nie poszłaby do opery!

– Toteż ona idzie nie do opery, tylko żeby sprawdzać, czy my na pewno chadzamy tam słuchać muzyki…

– Chce pani powiedzieć, że Irena jest o mnie zazdrosna? W tym wieku? – choć tłumaczenie pani Krystyny było dość prawdopodobne, to nadal trudno mi było w to uwierzyć. – Przecież to ona sama nas wypchnęła do tej opery!

– Może teraz tego żałuje…

Kiedy przyszedłem do domu, Irena już tam była. Ale kilka rzeczy świadczyło o tym, że wróciła niedawno. Dlatego zaryzykowałem i powiedziałem do niej:

– Śledziłaś mnie?

– A skąd ci to przyszło do głowy?! – zaperzyła się.

– Widziałem cię! – zablefowałem.

– Akurat, rozglądałeś się tylko bezradnie po korytarzu… – złapała się za usta, zbyt późno zauważając, że się zdradziła. – To znaczy… eee… – i kompletnie się zacukała.

– Dobrze wiem, co to znaczy. Chodzić ze mną do opery na spektakl nie chcesz, ale żeby mnie szpiegować – to tak. Wstyd mi robisz przed obcymi! – natarłem na nią jej ulubionym argumentem. – Nie patrz tak, pani Krystyna pierwsza cię zauważyła.

– No bo ja… ja… Tak często chodzisz, a potem jeszcze z nią rozmawiasz! – przyznała się w czym rzecz, i spuściła głowę.

– Przepraszam, Stefan.

– Wybaczam ci – powiedziałem po chwili uroczyście.

– Naprawdę? – zdziwiła się.

– Naprawdę. Nie myślałem, że jeszcze w tym wieku będziesz o mnie zazdrosna. Tylko proszę, nie chodź więcej do opery.

– Tego ci nie mogę obiecać – uśmiechnęła się filuternie moja żona.

A potem oświadczyła, że nie tylko mnie obserwowała, ale patrzyła też na scenę. I nawet, o dziwo, jej się podobało! Dlatego z chęcią zacznie mi towarzyszyć w tych wyprawach do opery. Nie mam pewności, czy była szczera w swoim wyznaniu, czy może raczej wciąż mi nie dowierza. W każdym razie – zmieniłem swoją operową partnerkę.

Chciałem, aby czasem chodziła z nami pani Krystyna, ale ona grzecznie podziękowała, mówiąc, że lepiej dla sprawy będzie, jeśli poszuka sobie w tym celu całkiem nowego towarzystwa.

Czytaj także:
„W ostatniej chwili uniknęłam ślubu z maminsynkiem. Po zerwaniu zabrał mi pierścionek i podarował go… własnej matce”
„Wzięłam ślub w tajemnicy przed rodziną. Mój mąż rozpłynął się w powietrzu bez rozwodu, a chłopak chce się oświadczyć”
„Po 20 latach mąż zostawił mnie dla »prawdziwej miłości«. Miłość wykopała go z domu, a on wrócił z podkulonym ogonem”

Redakcja poleca

REKLAMA