„Współczułam sąsiadce, bo twierdziła, że mąż ją zdradza. Tymczasem sama omal nie stałam się współwinna”

Sąsiadka zwierzała mi się ze wszystkiego fot. Adobe Stock
Tylko nie mów o tym nikomu, proszę – spojrzała na mnie błagalnie. – Witek byłby wściekły. Musiałam się wygadać, bo inaczej bym pękła. Ale nikt się nie może dowiedzieć...
/ 29.12.2020 10:42
Sąsiadka zwierzała mi się ze wszystkiego fot. Adobe Stock

Stałam w swojej nowej kuchni, w nowym domku, i chowałam do szafek nowe talerze. Ciągle nie mogłam się nacieszyć, że wreszcie mężowi i mnie udało się wziąć kredyt i urządzić nasz wymarzony domek. Nieduży, z niewielkim ogródkiem, ale własny.

Cieszyłam się, że wreszcie wybudowaliśmy własny dom

Wyjrzałam przez okno i za płotem zobaczyłam sąsiadkę. Już zdążyłam ją poznać. Mariola, z 10 lat starsza od nas, przybiegła następnego dnia po tym, jak się wprowadziliśmy. Przyniosła ciasto i śmiała się, że wita nas jak na Zachodzie.

– Tam jest taki zwyczaj, u nas co prawda nie, ale to przecież takie miłe… – trajkotała. – Głupio tak z pustymi rękami!
– Dziękuję, to rzeczywiście bardzo miłe – uśmiechnęłam się. – Zwłaszcza że ja na razie nie będę piec, bo na piekarnik jeszcze czekamy. Może pani wejdzie na kawę?

– Nie pani, tylko Mariola – skwapliwie skorzystała z zaproszenia. – Ale tu ładnie!
– Ala jestem. Na razie się urządzamy – potoczyłam wzrokiem po rozstawionych wszędzie kartonach. – Połowy rzeczy jeszcze nie mamy, właściwie tylko kuchnia jest w pełni gotowa. No prawie, bo tego piekarnika brakuje.

– Wiem, co to oznaczy – westchnęła Mariola i usiadła przy kuchennym stole. – My wprowadziliśmy się kilka lat temu i też miesiącami porządkowałam kartony. Co robisz w życiu? Dzieci macie?

Wyjaśniłam, że jeszcze nie. A pracuję w domu, robię tłumaczenia. To całkiem przyzwoita kasa, tyle że jestem bez etatu.

– No tak, teraz wiele osób tak pracuje – Mariola pokiwała głową. – Ja właściwie też, bo maluję aniołki, bombki, jajka.

– Ależ to fantastycznie! – spojrzałam na nią z podziwem. – Ja jestem typowym antytalentem. Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy mają jakieś zdolności.

Z sąsiadką szybko złapałyśmy wspólny język

Chyba z godzinę siedziała, ale dobrze mi się z nią gadało. Podpytałam, co jest gdzie, jak trafić do najbliższego sklepu, jak tam sąsiedzi. Mariola była otwarta, wesoła i szczera – spodobała mi się.

Więc teraz, kiedy zobaczyłam ją przez kuchenne okno, pomachałam do niej z uśmiechem.

Odmachała i pokazała na migi, że zajrzy do mnie. Skinęłam głową. Chętnie porozmawiam sobie z sąsiadką.

– Ale zimno! – już po chwili zdejmowała kurtkę w przedpokoju. – Niby słońce świeci i myślałam, że może trochę grzeje. Ale powietrze ciągle lodowate.
– W marcu jak w garncu – westchnęłam i zaprosiłam ją do kuchni. – Chcesz herbaty z rumem? A może grzańca?
– No pewnie! – ucieszyła się. – Czekaj, tylko wykonam jeden telefon i się upewnię, że nie muszę dziś nigdzie jeździć.

Trzymała parujący kubek w ręku, a ja dolewałam kolejną porcję do garnka.
– Nigdy takiego nie próbowałam – wyznała Mariola, patrząc, co wyczyniam przy kuchni. – Lubisz chyba gotować i eksperymentować w kuchni, co?
– Uwielbiam – przytaknęłam. – Dlatego na urządzenie kuchni poszło nam najwięcej pieniędzy. A w ramach prezentów ślubnych zażyczyliśmy sobie głównie różne kuchenne urządzenia. O, pokażę ci, na co się moja rodzina złożyła. Sięgnęłam do szuflady i zaprezentowałam jej zestaw moich noży. Ceramiczny, para tytanowych, komplet Gerlacha.

– No, no! – pokiwała głową z uznaniem. – Niezłe. Ja tam na kuchni specjalnie się nie znam, tylko ciasta umiem piec. Za to mogę ci coś pomalować, wyszyć makatkę albo coś tym rodzaju.

– Super! – ucieszyłam się szczerze. – Jak już się urządzę, to na pewno poproszę cię o pomoc. Bo ja duszy artystki niestety nie mam. A czasem bym chciała…

Siedziałyśmy i gadałyśmy, popijając grzańca. Nikt nam nie przeszkadzał, bo mój mąż miał wrócić z pracy późno, a ślubny Marioli był w delegacji.

– Przynajmniej on tak twierdzi – sarknęła. – Gdzie jest naprawdę, nie wiem.

Niespecjalnie się zdziwiłam jej tonem. Wiedziałam, że pomiędzy nią a Witkiem nie układa się najlepiej.

Coś tam kiedyś o tym przebąkiwała, a poza tym czasem sama słyszałam awantury, zwłaszcza gdy zapomnieli w ich trakcie zamknąć drzwi.

Mariola zwierzyła mi się, że podejrzewa męża o zdradę

– Myślisz, że cię oszukuje? – spytałam.
– A jak! – Mariola popatrzyła mi prosto w oczy. – Nasz związek to czysty układ. To znaczy, na początku może to i była miłość. Ale potem…

Nawet nie wiem, kiedy całkiem mnie od siebie uzależnił. Przecież ja nawet dzieci nie mam, bo on nie chciał – nagle w jej oczach pojawiły się łzy, więc podałam jej chusteczkę. – Oj, przepraszam cię, rozkleiłam się, to pewnie przez tego grzańca…

Ale czasem mam naprawdę dość, a nikomu nie mogę powiedzieć, jak wygląda moje życie. To ma być tajemnica, żeby panu prezesowi wizerunku nie spaprać.

A ja jestem pewna, że on gdzieś teraz posuwa jakąś smarkulę. A bo to raz jego koszule śmierdziały damskimi perfumami?! Te służbowe wyjazdy to tylko pozory. Całe moje życie to pozory…

Mariola opowiadała mi o sobie, a ja słuchałam z rosnącym przerażeniem. Wiem oczywiście, że takie sytuacje się zdarzają, jednak co innego oglądać na ten temat seriale, a o co innego widzieć na żywo, obok siebie. Marioli puściły tego wieczoru wszystkie tamy, wypłakiwała mi się mankiet bez zahamowań.

– Powinnam była go rzucić dawno temu, kiedy wyszło, że dla niego liczy się tylko kariera i pieniądze – mówiła. – Teraz już jest za późno. Nic nie mogę zrobić.

Spojrzałam na nią ze współczuciem.
– Dlaczego za późno? – zapytałam i zaraz dodałam przepraszająco: – Znaczy, ja cię nie namawiam na rozwód, tylko skoro tak bardzo się męczysz…

– Męczę – przyznała, pociągając nosem. – Ale ty myślisz, że to takie proste…Tylko co ja ze sobą zrobię? Przecież ten drań się zabezpieczył, spisał intercyzę. Po rozwodzie zostałabym bez mieszkania, pieniędzy, pracy, ubezpieczenia. Jestem od niego całkiem zależna.

Pewnie nawet ciuchy kazałby mi zostawić, bo przecież za jego pieniądze kupione!

– No dobrze, ale jesteś młoda, szkoda życia – chciałam jej dodać jakoś wiary w siebie. – Możesz jeszcze i rodzinę założyć, i pracę znaleźć. W sumie to pracy i tak powinnaś sobie poszukać, skoro on cię w ogóle nie zabezpieczył…

– Tylko że wiesz co? Aż tak głupia to ja nie jestem… – Mariola wyprostowała się na krześle. – Gdyby coś mu się stało, to cały majątek jest zapisany na mnie. I emeryturę wtedy po nim przejmę. Tak, życzę mu tego. Jest starszy ode mnie, ma stresującą pracę.

To okropne, ale naprawdę złapałam się na tym, że chciałabym, żeby umarł. Czasem mam ochotę go zabić!

Wypiła jeszcze jednego grzańca i stwierdziła, że wraca do domu. W przedpokoju złapała mnie nagle za ramię.

– Tylko nie mów o tym nikomu, proszę – spojrzała na mnie błagalnie. – Witek byłby wściekły. Musiałam się wygadać, bo inaczej bym pękła. Tyle lat to w sobie duszę. Ale nikt się nie może dowiedzieć!

Obiecałam sąsiadce, że nikomu nie powiem o jej zwierzeniach

Obiecałam jej milczenie i poszła. A ja wróciłam do kuchni. Wstawiając kubki i gary do zmywarki, myślałam o tym, co mi powiedziała. To okropne, kiedy ludzie muszą się godzić na takie rzeczy.

Koleżanka jeszcze wiele razy mi się tak żaliła. Raz przybiegła zapłakana, gdy jej mąż powiedział, że nie pojedzie do Grecji, choć obiecał jej to już dawno temu.

– Może ma kłopoty finansowe – pocieszałam ją. – Albo zobowiązania, w końcu jest prezesem. Ludzie na stanowiskach często muszą odwoływać urlopy.
– Akurat! – żal i rozpacz Marioli nagle przemieniły się w furię. – On niczego nie odwoływał! To tylko ja nie jadę, rozumiesz?! On – i owszem… Pewnie z jakąś dziumdzią. A mi wmawia, że to służbowa delegacja – dodała z prawdziwą pasją.

– No to może tak jest? – wahałam się.
– Bzdura! A co, ja go nie znam? Znowu jakaś smarkula zawróciła mu w głowie! Przecież bezpieczniej się łajdaczyć za granicą niż tu…

Mam tego dość! Zdradza mnie, poniża i odbiera nawet drobne przyjemności… I wiesz – spojrzała na mnie, nagle zupełnie spokojna, jakby wyprana z emocji, przerażająco zimna.

– Najbardziej to się boję, że go wreszcie jakaś mądrzejsza kobieta mi odbierze. Co prawda, alimenty będzie musiał płacić, ale jak go znam, to wykpi się groszami. Och, ile ja bym dała, żeby go wreszcie diabli wzięli!

Ostatnio znów im o coś poszło. Nie wiem o co, bo słyszałam tylko awanturę, a potem, gdy w sklepie spotkałam Mariolę, pokręciła tylko głową i pobiegła do domu. Miała czerwone oczy.

W kuchni doznałam czegoś na kształt halucynacji

„Żal mi jej… Muszę coś zrobić” – rozmyślałam, wycierając swoje noże i wspominając, jak pokazywałam je Marioli. 

Sięgnęłam po ostatni, olbrzymi, prawie rzeźnicki, i spojrzałam w okno. „A może powinnam ją odwiedzić? Może powinnam zmotywować, żeby zaczęła szukać pracy, trochę się od niego uniezależniła? Tylko jak?” – westchnęłam.

Spojrzałam na nóż, by sprawdzić, czy go porządnie wytarłam i… aż wrzasnęłam z przerażenia. Cały pokryty był krwią! Świeżą i gęstą.

Skapywała z niego na kafelki, rozbryzgując się na boki… Rzuciłam go na podłogę i obejrzałam swoje ręce przekonana, że musiałam się skaleczyć. Ale były czyste! A gdy spojrzałam znowu na nóż, on również nie miał śladu krwi… Lśnił stalowym blaskiem.

Podniosłam go z podłogi, odłożyłam na blat i poszłam do pokoju. Co to było? Nigdy w życiu nie miałam żadnych wizji ani halucynacji! Położyłam się na wersalce i postanowiłam chwilę poleżeć.

Następnego dnia Mariola wpadła z wizytą. Była jakaś dziwna, podminowana. Niby chciała kawy, niby chciała obejrzeć moją kolekcję porcelanowych słoników, aż wreszcie zapytała, czy nie pożyczyłabym jej słownika angielsko-polskiego.

Zdziwiłam się, ale poszłam po książkę do biblioteczki, zastanawiając się w duchu, czy może zdecydowała się szukać pracy. Byłam pewna, że sama coś powie, ale ona, dziwnie zaczerwieniona, złapała książkę i poleciała. Może nie chce zapeszać?

A swoją drogą, coś tam się dzieje, bo tak zmieszanej jeszcze jej nie widziałam. Ciekawe, co wykombinowała? Zastanawiałam się nawet, czyby do niej nie zadzwonić, lecz stwierdziłam, że dam jej czas.

W końcu skoro sama nawet się nie zająknęła, to muszę uszanować jej tajemnicę. Mimo wszystko ta wizyta wprawiła mnie w dobry humor, bo naprawdę uznałam, że Mariola wreszcie wzięła się za siebie. Może zapisała się na jakiś kurs? Albo studia? Na pewno coś wymyśliła. 

Zadowolona kręciłam się po kuchni i podśpiewywałam cichutko. Zabrałam się do robienia obiadu. Mąż najbardziej lubi befsztyki, a więc – niech będą.

Pobiegłam szybko do sklepu po świeżą wołowinę, wrzuciłam ją w przyprawy i zajęłam się robieniem sałatki. Godzinę przed jego przyjściem otworzyłam wino i nakryłam do stołu. Teraz tylko mięsko. 

Sięgnęłam po swój rzeźnicki nóż, lecz moja dłoń trafiła na pustkę. Otworzyłam szufladę do końca, myśląc, że może się przesunął, ale nie – nie było go tam. Rozejrzałam się bezradnie wokół.

Dbam o moje noże jak o największe skarby, zawsze od razu po użyciu je myję i wycieram, a potem odkładam na miejsce. Na wierzchu go nie było, zajrzałam więc do zmywarki, jednak i tam go nie znalazłam.

Zamyśliłam się. Czasem zdarza mi się zabrać nóż, gdy chcę na przykład obciąć nitkę, a nie mogę znaleźć nożyczek. Ale nie wzięłabym rzeźnickiego! Może Grzesiek go brał? Tylko po co? Na kucharzeniu się zna jak ja na balecie. Robił w warsztacie? Nie, przecież ma swoje narzędzia.

Odruchowo spojrzałam w okna domku Marioli i… zamarłam. Przypomniałam sobie dzisiejszą wizytę Marioli, jej zmieszanie, a potem prośbę o słownik. Wiedziała, że trzymam go w bibliotece! A jeżeli specjalnie to wymyśliła, żeby mogła zostać sama? Żeby zabrać nóż?

Przed oczami ujrzałam gęstą krew z mojej wizji, w głowie odbiły mi się echem słowa Marioli: „Czasem mam ochotę go zabić…”. Stałam w kuchni, zaciskałam pięści i starałam się przebić wzrokiem zaciągnięte zasłony w oknach domku naprzeciwko.

Nie wydostawało się zza nich żadne światło, wszędzie panował spokój. Martwa cisza… Aż się wzdrygnęłam na to skojarzenie. Boże, co robić? Niech ten Grzesiek już wraca, nie chcę być sama!

Gdyby nie to, że nóż wreszcie się odnalazł, a Witka zobaczyłam żywego, byłam gotowa uznać, że Mariola zrobiła coś strasznego...

Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Karma wraca. Ukochany zostawił mnie, gdy byłam w ciąży. Odszedł z moją przyjaciółką. Potem jej zrobił to samo”
„Jacek miał 10 lat i nie chciał wierzyć, że jego mama nie żyje. Codziennie chodził na przystanek, żeby na nią czekać”
„Przez pomyłkę lekarzy myślałam, że umieram. To były najgorsze dni mojego życia, za które nikt nie odpowiedział”

Redakcja poleca

REKLAMA