Z życia wzięte - prawdziwa historia o zarabianiu na pasji

Z życia wzięte fot. Fotolia
Nie warto się poddawać. Ja walczyłam o swoje marzenia i... wygrałam więcej, niż się spodziewałam
/ 11.09.2014 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Kiedy Tomek zaproponował mi randkę, padł na mnie blady strach.
– Nie mam co na siebie włożyć! – dramatyzowałam podczas rozmowy z moją serdeczną przyjaciółką Kaśką.
– Włóż coś, w czym będziesz czuła się wygodnie i pewnie – powiedziała, jakby zapomniała, że moim ulubionym strojem były dżinsy i trykotowa koszulka.

Od pewnego czasu pracowałam jako instruktorka w fitness klubie, a w pracy na szczęście nigdy nikt nie oczekiwał ode mnie, że będę wyglądała elegancko. Jednak randka to zupełnie co innego. Chociaż Tomka poznałam na siłowni (chodził tam co najmniej dwa razy w tygodniu i zawsze patrzył na mnie z zainteresowaniem, aż pewnego razu zebrał się na odwagę i zaproponował kawę), wiedziałam, że na neutralnym gruncie, w kawiarni czy restauracji, nie mogę pokazać się w spodniach od dresu.
Cokolwiek włożę, przez mój ogromny biust, wyglądam grubo – wyjęczałam słabo i już chciałam pomstować na ten kłopotliwy dar natury i dziwić się, jak to miałam w zwyczaju, kobietom, które z zazdrością spoglądały na moje spore piersi, kiedy Kaśka, wymawiając się obowiązkami, niespodziewanie zakończyła naszą telefoniczną pogawędkę.
– Kochana, randkę masz pod koniec tygodnia, na pewno zdążysz do tego czasu coś wykombinować – pocieszyła i, wysyłając mi całusa na do widzenia, odłożyła słuchawkę.

Tego wieczoru zdegustowana przeglądnęłam zawartość swojej szafy. Niestety, nie znalazłam niczego odpowiedniego na taką okazję.
– A może włożysz tę bluzeczkę, która miałaś na chrzcinach Julki, bardzo ci było w niej ładnie – zaproponowała moja mama, której powiedziałam o swoim ubraniowym kłopocie.
– Nie dość, że wyglądam w niej jak własna ciotka, to sama widziałaś, że była co najmniej o rozmiar za duża – powiedziałam zdenerwowana jej pomysłem.
Kiedy chciałam kupić sobie jakiś elegancki ciuch, jak choćby wtedy, kiedy wybierałam się na chrzciny mojej bratanicy, musiałam sięgać po coś sporo większego, żebym mogła zapiąć się w biuście.
– A tak w ogóle to przecież mogłabyś sama sobie coś uszyć – wypaliła mama, przypominając mi, że chociaż pracuję jako instruktorka fitnessu, to z wykształcenia jestem krawcową.

Na pomysł nauki w szkole krawieckiej wpadłam, bo zawsze lubiłam szyć. Niestety, kiedy obroniłam dyplom i zaczęłam rozglądać się za pracą, okazało się, że to niezbyt dochodowy zawód. W wielu firmach szukali co prawda krawcowych, ale oferowali marne pensje, za które bym się sama nie utrzymała. A mnie marzyła się już wyprowadzka od rodziców i wynajęcie sobie choćby najmniejszej samodzielnej kawalerki.  Dlatego nie zastanawiając się długo, postanowiłam wziąć los w swoje ręce i założyć mały salonik krawiecki, w którym dokonywałam przeróbek. Zwężałam za szerokie nogawki, skracałam za długie spódnice, wszywałam zamki.

Długo liczyłam, że mi się uda. Jednak mimo że w swoim saloniku ślęczałam niemal od świtu do nocy, nadal nie mogłam liczyć na to, że wreszcie się usamodzielnię. W czasach, kiedy w byle sieciówce można na wyprzedaży kupić ciuszek za grosze, nikomu nie opłacało się przerabianie starej garderoby. W końcu musiałam zamknąć działalność. A kiedy tylko nadarzyła się okazja zdobycia uprawnień instruktorki fitnessu, skorzystałam z niej skwapliwie, bo po skończonym kursie miałam zagwarantowaną pracę w klubie, który niedawno na naszym osiedlu otworzyli moi znajomi.
– Dasz sobie świetnie radę – zachęcali i obiecywali zupełnie godziwe wynagrodzenie.
Lubiłam wysiłek fizyczny i zawsze spędzałam czas aktywnie: biegałam, pływałam, jeździłam na rowerze, a bywało, że nieraz chodziłam także na zajęcia z aerobiku, pilatesu czy wyciskałam z siebie siódme poty, tańcząc zumbę. Praca w klubie była więc dla mnie przyjemnością i wybawieniem, nie dość że ratowała od bezrobocia, to jeszcze już po kilku miesiącach mogłam myśleć o własnym kącie.
– Może faktycznie mogłabym sama coś uszyć... – powiedziałam z wahaniem, widząc w maminym pomyśle jakieś rozwiązanie mojego problemu.
Nie miałam, co prawda, czasu, żeby szyć samodzielnie, bo codziennie pracuję do późnego wieczora, ale pomyślałam, że znajdę szybko krawcową, która zrobi to według mojego projektu.

Jeszcze tego samego wieczora dokładnie się zmierzyłam, a potem siadłam i zapamiętale kreśliłam na wykroju. Naszkicowałam dopasowaną sukienkę i już następnego dnia udałam się ze swoją zwiniętą w rulon wizją, do najlepszej w naszym mieście krawcowej.
– Tu jest jakiś błąd, za dużo zostawiła pani miejsca na biust. Nie podejmę się uszycia czegoś takiego. Nie tak się szyje – powiedziała.

Wróciłam do domu wściekła jak osa. Szkoda mi było zmarnowanego na szkic czasu, dlatego mimo że padałam ze zmęczenia, pobiegłam na strych po moją starą maszynę i postanowiłam sama uszyć tę sukienkę. W końcu jestem zodiakalnym koziorożcem, o którym we wszystkich horoskopach piszą, że nigdy nie schodzi z raz obranej drogi. Ja chciałam mieć sukienkę, jaką sobie wymarzyłam i postanowiłam tego dopiąć. Chociaż nie miałam jakiegoś wyjątkowego materiału do wyboru, wykorzystałam zupełnie ładny czarny aksamit, z którego miałam zamiar zrobić kiedyś zasłonę do sypialni.

Po kilku godzinach, kiedy świt zaglądał do mojego okna, sukienka była niemal gotowa. Przymierzyłam ją i… oniemiałam. Wreszcie, mimo dużego biustu, miałam talię, i to niemal talię osy! Nie bacząc na wczesną porę, wykręciłam numer mamy.
– Nie uwierzysz! Uszyłam sukienkę według własnego projektu i wreszcie wyglądam w niej tak, jak zawsze chciałam wyglądać! – wykrzyknęłam do słuchawki.

Strój na randkę był gotowy. Wystarczyło dopasować odpowiednie buty na obcasie, naszyjnik i ruszyć na podbój świata. Tej nocy, którą spędziłam przy maszynie, przypomniałam sobie, ile radości sprawia mi szycie. Szczęście było tym większe, że dzięki swoim umiejętnościom, taka kobieta jak ja, o której nie myślą odzieżowe koncerny, szyjące typową rozmiarówkę, wreszcie może modnie się ubrać. Wiedziałam, że sporo jest pań o podobnej figurze do mojej, bo nieraz czytałam o ich kłopotach na różnych forach, gdzie wymieniałyśmy się opiniami na temat sklepów sprzedających staniki o dużych miskach. Postanowiłam tę wiedzę wykorzystać...

Wyczułam, że mogłabym zagospodarować istniejącą na rynku lukę, dlatego pocztą pantoflową puściłam informację wśród bliższych i dalszych znajomych, a także w internecie, że chętnie podejmę się szycia dla kobiet z dużym biustem. Miałam nadzieję, że dzięki temu dorobię sobie do pensji instruktorki. Jednak to, co nastąpiło później, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Miałam tak dużo zleceń, że z trudem godziłam moją stałą pracę z szyciem.
– Zawsze chciałaś szyć, teraz to możliwe – Tomek wspierał mnie, kiedy wahałam się, co zrobić, bo zleceń miałam z dnia na dzień coraz więcej. W końcu postanowiłam iść za głosem serca...

Tomek, dzięki któremu tego pamiętnego wieczora pobiegłam po maszynę do szycia, dzielnie mi później sekundował. Dziś jestem szczęśliwa, bo dzięki tej czarnej sukience zdobyłam mężczyznę, na którym mi zależało, a oprócz tego wróciłam do swojej pasji. A ta, tak jak zawsze chciałam, wreszcie pozwala mi na finansową niezależność. W wolnych chwilach biegnę do mojego klubu fitness na aerobik. Śmieję się, żeby trzymali dla mnie miejsce.
– Tak na wszelki wypadek, gdyby mój biznes nie wypalił – mówię i puszczam oczko, bo doskonale wiem, że kobiet z dużym biustem nigdy nie ubędzie.

Beata, 28 lat

Redakcja poleca

REKLAMA