„Wyrywałem panienki na teksty czerstwe jak wczorajsze kajzerki. Za tanie bajery chciałem kupić miłość życia”

skłócona para fot. iStock, Eder Paisan
„Przysunęła się bliżej i przyłożyła swoje usta do moich. Złożyłem na nich pocałunek, który po raz pierwszy w życiu wydał mi się szczery i prawdziwy. Wyobrażacie sobie?”.
/ 22.03.2024 19:00
skłócona para fot. iStock, Eder Paisan

Kiedy miałem siedem lat, koledzy z podwórka nie dawali mi żyć. Niższy od rówieśników, piegowaty i na dodatek z zakrzywionym do góry nosem – istny koszmar. Jeszcze przy tym chudy jak patyk. U dziewczyn nie miałem szans. Dopiero gdy poszedłem do szkoły średniej, zauważyłem, że coś w moim wyglądzie zaczyna się zmieniać.

W ciągu roku urosłem kilkanaście centymetrów, a moje rysy stały się bardziej męskie. Zacząłem też uważniej obserwować dobrze ubranych kumpli ze szkoły, co pomogło wypracować mi mój własny niepowtarzalny styl.

Przemierzając pewnym krokiem wrocławskie alejki, szybko udało mi się wybić ponad tłum przeciętniaków. Nie muszę chyba dodawać, że zupełnie inaczej zaczęły na mnie patrzeć koleżanki (i nie tylko). Stałem się królem parkietu w lokalnych klubach, co tylko przysporzyło mi grona wielbicielek. Tego mi było trzeba, moja próżność wręcz kipiała w żyłach przy każdym zalotnym spojrzeniu przypadkowo napotkanej pięknej dziewczyny!

Nie walczyłem z tym

Od trzeciej liceum regularnie co sobotę umawiałem się na randki, a z czasem nawet piątki oraz niedzielne popołudnia zacząłem spędzać w doborowym towarzystwie atrakcyjnych koleżanek. Czułem się rozchwytywany – nie tylko młodsze, ale także o kilka lat starsze kobiety nie potrafiły minąć mnie obojętnie.

Studia nie przerwały tej pomyślnej passy. Nowe środowisko dostarczało mi niezliczonych okazji do wypróbowywania rozmaitych technik przyciągania płci pięknej. W jednym tygodniu potrafiłem spotykać się z pięcioma, a nawet ośmioma dawnymi koleżankami lub całkiem przypadkowo poznanymi dziewczynami.

Podrywałem w autobusie i na stacji metra, w parku i u fryzjera (specjalnie chodziłem tam, gdzie  była damska obsługa). W kilka lat stałem się mistrzem swojego rzemiosła. Potrafiłem na pierwszy rzut oka rozpoznać, czy mam do czynienia z romantyczną fanką Harlekina, czy też może zimną jak lód amatorką kina akcji? Te ostatnie lubiłem najbardziej – rozumiecie, taki typ stanowił dla mnie największe wyzwanie!

Zaczynałem zawsze od nawiązania kontaktu wzrokowego, a kiedy już dostawałem zielone światełko, ruszałem do akcji. Nie ma dwóch identycznych kobiet, a więc owe techniki również musiały być dostosowane do poszczególnych charakterów – czasem działały czułe słówka, innym razem komplementy, a niekiedy odrobina arogancji i udawany brak zainteresowania.

Nie traktowałem kobiet przedmiotowo

Urządzałem podchody, polowałem, uczyłem się ich… Każde dwuznaczne spojrzenie, pocałunek, fragment bielizny był jak trofeum. Uczucia? Dla mnie to pewnego rodzaju luksus, którego nie umiałem, a może nie chciałem sobie zapewnić. Sam nie wiem – nie czułem nigdy silniejszego przypływu emocji na czyjś widok. Owszem, kilka z dziewcząt podobało mi się bardziej lub mniej, ale nie potrafiłem skupić na jednej uwagi dłużej niż kilka tygodni, czasem miesiąc.

Nie muszę ukrywać, że po pewnym czasie zostałem przekwalifikowany na lokalnego zimnego drania i łamacza kobiecych serc. Nie przeszkadzało to jednak pięknym paniom w dalszym umawianiu się ze mną, więc nie śmiałem narzekać.

Pewnego dnia czekałem o umówionej godzinie w jednej z małych kawiarenek obok wrocławskiego rynku. Było piękne, słoneczne popołudnie – początek lata. Nagle doznałem dziwnego uczucia, że ktoś mi się przygląda. Uniosłem wzrok znad wertowanej gazety i… o mały włos nie spadłem z krzesła.

To była ona – ubrana w prześliczną morelową sukienkę, pochylała się nad plikiem papierków przy stoliku naprzeciwko mnie. Jej smukłe dłonie przesuwały się z gracją ponad stosem dokumentów. Co chwila rzucała jednak ukradkowe spojrzenia w moją stronę. Po raz pierwszy poczułem, że i dla mnie los może szykować niezwykłą niespodziankę.

I po raz pierwszy, od samego patrzenia na dziewczynę, której twarz okalała burza rudych włosów poczułem, że… może mi się nie udać podbić jej serca! Przyglądałem się z uwielbieniem jej powabnym ruchom, skupieniu uwagi rysującemu się w delikatnych zmarszczkach na czole i szafirowym oczom, które od czasu do czasu spoczywały na mnie – niczym błogosławieństwo.

Natychmiast postanowiłem wykorzystać wszystkie moje zdobyte do tej pory umiejętności, aby móc zamienić z nią choćby kilka słów. Wstałem i z wyćwiczoną nonszalancją ruszyłem w kierunku prześlicznej blondynki…

– Hej, słońce! Chyba nie czekałeś długo, co? – nagle usłyszałem za sobą znajomy szczebiot Katarzynki, z która byłem umówiony na randkę tamtego dnia.

Kubeł zimnej wody. Lodowatej

– Witaj! Stanowczo za długo bez ciebie – puściłem do niej oko i nachyliłem się do wykonania rytualnego powitania.

Chyba pewne nawyki raz nabyte, nigdy nie będą wykorzenione. Ochoczo, choć z lekkim rumieńcem, odwzajemniła mój całus.

– Paskudny wypadek po drodze, zablokowali trasę… Co bierzemy? – moja towarzyszka zatopiła się na chwilę w karcie serwowanych napojów.

Zyskałem na czasie. Odruchowo spojrzałem w stronę stolika, przy którym widziałem swoją kolejną potencjalną zdobycz. Zacisnąłem zęby… Był pusty! Przez chwilę myślałem, że może pomyliłem stanowiska. Rzuciłem okiem na przeciwległy kąt kawiarni. Siedziała przy nim tylko jakaś zakochana para na zmianę podzwaniająca filiżankami o postawione spodeczki. Jak mogłem przepuścić taką okazję!

Zrezygnowany spojrzałem na przyniesioną przez kelnerkę kartę i… po raz drugi tego dnia straciłem zaufanie do własnych oczu. Tuż nad pierwszą pozycją w karcie zauważyłem przyklejoną maleńką blado żółtą karteczkę o treści, która nie pozostawiała złudzeń: „Bądź jutro przy moim stoliku. Chcę wiedzieć, czemu nie potrafię się skupić przy Tobie. Magda”.

Przyjrzałem się temu pismu. Było lekkie i smukłe, jak jej pełne dziewczęcej gracji ruchy. Natychmiast poczułem się bezbronny w rękach kobiety, z którą nie zamieniłem nawet jednego słowa. Byłem zakochany. Rozpływałem się we wszechogarniającym mnie uczuciu słodkiej bezwładności.

– Może spróbujesz być tu przez chwilę ze mną… – zniecierpliwiony głos Kasi wyrwał mnie brutalnie ze świata marzeń.

– Ależ jestem przecież, tylko nie tak prosto podjąć decyzję w obecności pięknej kobiety… – podratowałem sytuację standardowym chwytem.

Nie wyglądała jednak na przekonaną moim zabiegiem. Muszę przyznać, że była to wyjątkowo krótka i jakby to powiedzieć „jałowa” randka. W ogóle mi to jednak nie przeszkadzało. Głowę miałem zajętą myślami o nieznajomej.

Nie wierzę w ideały

Zbyt dobrze znam się na ludziach. Jednak następnego popołudnia przez chwilę miały zachwiać się moje dotychczasowe przekonania.

Z każdą minutą rozmowy z Magdą czułem, że nie chcę znosić od tej pory ani jednej chwili bez jej głosu. Co za uczucie! Śmiech, przy którym spontanicznie odrzucała do tyłu głowę miał niezwykłą moc. Nie potrafiłem zrozumieć, jak mogą istnieć mężczyźni odporni na jej wdzięki! Pewność siebie, którą uważałem za swój najcenniejszy oręż, kruszała z każdą chwilą. I to spojrzenie… Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że w jej oczach jest jakaś iskierka, której nie spotkałem u żadnej innej kobiety.
A może po prostu dopiero u niej ją spostrzegłem? Nie wiem.

Moje szczęście potęgowała świadomość wzajemności, jaką wyraźnie odczuwałem. Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu. Rozpoczęły się właśnie wakacje, a wraz z nimi urzekająca perspektywa długich słonecznych dni i ciepłych nocy pełnych koncertów świerszczy, którym będziemy przysłuchiwali się we dwoje. Odbywaliśmy razem leniwe wieczorne spacery po rozświetlonym latarniami Wrocławiu, a w dzień robiliśmy częste wypady za miasto.

Uwielbiałem zabierać ją w miejsca, gdzie jest muzyka i obserwować, jak tańczy. Poruszała się, jak głaskana wiatrem trzcina – z właściwym sobie wdziękiem i miękkością. Przed jednym z takich wyjść, chwyciła mnie mocno pod ramię i wyszeptała do ucha:

– Uwielbiam Cię… i chyba nie chcę nigdy przestać.

Przysunęła się bliżej i przyłożyła swoje usta do moich. Złożyłem na nich pocałunek, który po raz pierwszy w życiu wydał mi się szczery i prawdziwy.  Wyobrażacie sobie? Czułem się znów jak piętnastoletni chłopiec, dla którego dziewczynki przestają być już jedynie wrednymi starszymi siostrami kolegów. To samo uczucie, ale jakby większy ładunek emocji, więcej kolorów.

Na takich przemyśleniach mijały nam kolejne dni. Szeptanie czułych słówek, przytulanie się na parkowej ławce; jej spojrzenia, w których za każdym razem tonąłem cały. Było cudownie.

Udało mi się zachować tylko kilka wiadomości od dziewczyny, która dziś wydaje własne tomiki wierszy. Ostatecznie jednak i te usunąłem, aby mieć przy sobie jeszcze więcej mojej Magdy. Tylko mojej.

Pewnego wieczoru...

W kołowrocie spraw związanych z letnią pracą, zapomniałem napisać jej coś miłego na dobranoc. Nie wiem, jak to się stało, odzywaliśmy się przecież do siebie codziennie. Następny poranek upłynął mi pod wielkim znakiem zapytania; pomimo usilnych prób nawiązania kontaktu z Magdą, nie otrzymałem od niej żadnej wiadomości. Dopiero wieczorem zasłużyłem najwyraźniej na SMS-a informującego mnie, w dość oschły sposób, że wszystko jest w porządku, ale w najbliższym czasie musimy porozmawiać. Jeden rzut oka na wiadomość nie pozwolił mi już dłużej czekać. Wybrałem jej numer ze spisu.

– Hej, wytłumacz, co się stało, pomóż mi trochę… – dawno nie byłem tak zagubiony w relacjach damsko–męskich.

– Słuchaj, spotkajmy się jutro w tej kawiarence, gdzie po raz pierwszy cię zobaczyłam – jej głos drżał.

– Proszę, powiedz mi chociaż, o co chodzi, zrobiłem coś nie tak? – nie dawałem za wygraną.

– Jutro, kochanie. Do jutra wytrzymasz. Dobrej nocy – ostatnie zdanie zmroziło mi krew.

Byłem gotowy wsiąść do samochódu i przedostać się na drugi koniec miasta, gdzie mieszkała moja najdroższa, aby tylko móc już teraz dowiedzieć się, skąd tak nagła zmiana w jej zachowaniu. Wiedziałem jednak, że ona tego nie chce. Uznałem więc, że jedynie spokój i opanowanie może uratować nas w tej chwili. Bardziej nie mogłem się mylić.

Nazajutrz wkroczyłem do dobrze znanego mi lokalu, gdzie kelnerki miały w zwyczaju chichotać na mój widok. Zanim poznałem Magdę, często przychodziłem tu na umówione randki; w towarzystwie, które charakteryzowała niezwykła różnorodność. Już na mnie czekała, urzekająca, jak zawsze. Tylko jakby bledsza. Od razu spojrzała mi prosto w oczy. Jej wzrok pozbawiony był tamtego dnia magii, która tak na mnie działała. Teraz zawierał tylko drapieżność i… ślady łez?

– W co ty grasz ze mną? – rzuciła w ramach powitania. 

– Jak to w co? Możesz trochę jaśniej? – zaczynałem się niecierpliwić.

Oprócz silnego uczucia dla Magdy, drzemało we mnie to napuchnięte ego, które dotkliwie odczuwało każdy opór stawiany przez kobietę.

– Słuchaj, wiem jaki jesteś… słyszałam, co robisz z dziewczynami i jak je traktujesz. Nie będę twoją kolejną statuetką! – rzuciła i wyszła z kawiarni.

Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, w drzwiach mignął mi jedynie rąbek seledynowej spódnicy, którą sam kupiłem jej na urodziny. Założyła ją chyba tylko po to, aby mi dołożyć. Nawet bez tego akcentu czułem się wystarczająco zdruzgotany tym, co usłyszałem.

„Ja? Pogrywać z Magdą?”. Na samą myśl poczułem chłód rozciągający się od nasady głowy do samego końca kręgosłupa. Skąd taki pomysł…?

I nagle zrozumiałem

Wyciskane przez lata niechlubnych praktyk piętno, odbiło się z najgorszym skutkiem na moich bieżących stosunkach z dziewczyną, którą naprawdę pokochałem. Przez chwilę nie byłem w stanie w to uwierzyć. Przecież się zmieniłem, a Magda to widziała! Dałem jej się poznać z najlepszych stron przez ostatnie kilka tygodni, a ona woli opierać się na obiegowej opinii?! Teraz to ja czułem się wyprowadzony z równowagi.

W takim stanie zimnej wojny przetrwaliśmy trzy i pół dnia. Ku mojemu zdumieniu, pierwszy złamałem się ja (sam dobrowolnie usiłowałem wejść pod czyjś pantofel… przerażające, z perspektywy minionych lat). Magda wyraźnie ucieszyła się na dźwięk mojego głosu. Dała namówić się na kawę. Później na następną i na spacer. Wszystko zaczynało wracać do normy… Czy aby na pewno?

Miałem dziwne przeczucie, że w naszym związku zagościł chłód, którego w żaden sposób nie byłem w stanie usunąć bez współpracy tej drugiej strony. Dwoiłem się i troiłem, aby tylko odsunąć od siebie myśl, że na zawsze utraciłem zaufanie najukochańszej osoby. Na próżno. Czułem tylko, jak odsuwamy się od siebie, a każda podjęta przeze mnie próba ratowania naszej miłości była coraz mniej wiarygodna.

Drobne rozrywki i przyjemności, których stałem się uczestnikiem w przeszłości, teraz mściły się na mnie w okrutny sposób. Na mnie i na Magdzie. Szalałem. Nie wiedziałem, czy paść przed nią na kolana i błagać o powrót, czy może unieść się honorem i zakończyć tę historię.

Zgubiłem się – przez własną próżność i głupotę

Odbyłem gorzką lekcję, do której zupełnie nie byłem przygotowany. Najlepsze co można było zrobić, to z pokorą wyciągnąć wniosek… Rozstaliśmy się w bolesnym milczeniu, ale pokojowo.

Teraz wiem, że postać Magdy nie pojawiła się w moim życiu przez przypadek. Nigdy w to nie wątpiłem – nawet teraz, gdy ten rozdział uważam za zamknięty. Nie wrócimy już do siebie, wiemy to oboje. A jednak dalej często o niej myślę z sentymentem.

Teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo potrzebowałem wszystkiego, co się stało, by móc ostatecznie stworzyć nowy, dojrzały związek. Kiedy Magda odeszła, w jednej chwili poczułem ból wszystkich złamanych przez mnie serc. To była gorzka lekcja, ale nauczyła mnie tyle, że  wkrótce wiedziałem już, jak uszczęśliwić to jedno, jedyne. Potrzebowałem przeżyć ogromną stratę i poczuć gorzki smak odrzucenia przez osobę, której chciałem oddać tak wiele.

Pół roku po naszym ostatecznym rozejściu się, poznałem drugą dziewczynę o tym samym, cudownym imieniu. Czułem, ile pracy będzie wymagał ode mnie nowy związek, lecz z całej duszy pragnąłem podjąć ten trud. Miałem świadomość, że ciągnie się za mną jeszcze ta groźna dla nas obojga opinia, ale zaryzykowaliśmy… I jesteśmy szczęśliwi. Obydwu im dziękuję w tej chwili; pierwszej Magdzie za naukę miłości – drugiej, mojej najukochańszej narzeczonej, za pielęgnację tej sztuki po dziś dzień. Dziękuję!

Czytaj także:
„Ojczym ledwo pochował mamę, a już przygruchał sobie nową lalę. To, co zrobił później, przerosło moje oczekiwania”
„Koleżanka chciała kochanka z willą, a wyrwała gołodupca, co nie śmierdzi groszem. Ten kleszcz wysysa z niej każdą złotówkę”
„Szef był smakowitym kąskiem, a biurowe lale ostrzyły sobie na niego zęby. Myślałam, że nie mam z nimi szans. Niesłusznie”

Redakcja poleca

REKLAMA