„Wyznał mi miłość, prawie się oświadczył i... wyjechał na misję do Afganistanu. Myślałam, że serce mi pęknie”

Żołnierz jadący na misję fot. Adobe Stock
Dlaczego wyjechał i mnie zostawił? I po co wcześniej wyznał mi miłość? Nienawidziłam go za to, ale i nie mogłam przestać go kochać.
/ 29.03.2021 14:19
Żołnierz jadący na misję fot. Adobe Stock

Nie zdążyłam się jeszcze na dobre obudzić, a już poczułam mrowienie w kąciku ust. Dobrze wiedziałam, co to oznacza. Opryszczkę… Nieproszony gość! Swędzi, panoszy się, brzydko wygląda. Kiedyś często pojawiała się na moich wargach, więc z zasady nosiłam w torebce jakąś maść, ale od kilku lat dała mi spokój i już myślałam, że się jej pozbyłam raz na zawsze. Niestety okazało się, że ona tylko uśpiła moją czujność. „Jasne, przecież zawsze atakuje wtedy, gdy organizm jest osłabiony, gdy człowiek  jest w stresie” – pomyślałam. „Powinnam się była jej spodziewać”.

„Muszę pojechać do apteki”– postanowiłam, a wtedy moją uwagę przyciągnął jednostajny szum za oknem. Deszcz... Bębnił głośno o parapet. Niebo było zaciągnięte aż po horyzont. „No i jak ja się teraz dostanę do miasta oddalonego o prawie piętnaście kilometrów? Normalnie pojechałabym rowerem, a tak?” Nie mam samochodu, a mimo to zdecydowałam się na dwa tygodnie wylądować w tej głuszy. Aby pozbierać myśli, uporządkować emocje, przeżyć w samotności żałobę po ukochanej przyjaciółce. Wydawało mi się to doskonałym rozwiązaniem. Tym bardziej, że zostawiła mi w spadku tę chatkę po swojej babci, położoną na skraju bieszczadzkiej wsi, na krańcu świata.

Uwielbiałyśmy tutaj przyjeżdżać razem na wakacje! Ze skrzynką szampana w bagażniku. Piłyśmy z Klarą tego szampana, jadłyśmy truskawki i chudłyśmy po pięć kilo w wielkim stylu, aby potem wrócić do cywilizacji lżejsze nie tylko o stracone kilogramy, ale i o bagaż problemów, które przywiozłyśmy ze sobą dwa tygodnie wcześniej. I zrzucałyśmy go podczas terapeutycznych rozmów. „Żadnych facetów!” – tak brzmiała nasza dewiza, kiedy chciałyśmy się zaszyć w naszej samotni. Ani tych, którzy łamali nam serca, ani takich, których nazywałyśmy przyjaciółmi.

Nie mogłam się zdecydować, do której z tych kategorii powinnam zaliczyć Marcina. Był moim przyjacielem, ale także w wielkim stylu złamał mi serce. Wiele razy zastanawiałam się, jaki popełniłam błąd. Przecież tak naprawdę znałam Marcina doskonale i powinnam była wiedzieć, jakie ma marzenia. Tylko że mnie, biednej naiwnej wydawało się, że skoro wyznał mi miłość, to jego priorytety automatycznie się zmienią. No, bo po co mówić kobiecie „kocham”, jeśli nie chce się spędzić z nią życia, zbudować normalnej rodziny?

Spojrzałam przez okno. W oddali w strugach deszczu ledwie było widać ściany starego kurnika. Z tyłu, na desce trzeciej od lewej jest wyrzeźbione serce z inicjałami M+D. Marcin i Dominika. Nigdy nie powiedziałam Klarze, że raz złamałam nasze babskie przyrzeczenie i spotkałam się tutaj z Marcinem. On miał w Bieszczadach jakieś ćwiczenia, urwał się z nich na przepustkę i przyjechał do mnie na rozklekotanym motorze, pożyczonym od chłopa. Wszystko w tej maszynie grzechotało i trzęsło się, ale silnik chodził jak należy i szaleliśmy na niej pół dnia po polach. A potem w promieniach zachodzącego słońca, tam za kurnikiem, Marcin wyznał mi miłość.

Byłam szczęśliwa! Boże, jak bardzo! Od dawna bowiem nie wystarczyły mi już tylko przyjacielskie relacje, w głębi duszy marzyłam o tym, że Marcin poczuje do mnie coś więcej, tak jak ja do niego. I stało się. Kochaliśmy się niespieszne, jakbyśmy mieli przed sobą całe życie. Wtedy byłam tego taka pewna!

Kiedy odjeżdżał na tym rozklekotanym motorze, z moją apaszką owiniętą wokół szyi, patrzyłam za nim długo, aż zniknął za horyzontem. Nie zapytałam go, kiedy znowu przyjedzie, bo wiedziałam dobrze, że w wojsku wiele spraw nie zależy od niego. Byłam pewna, że dołoży wszelkich starań, aby zobaczyć się ze mną jak najszybciej. Przyjechał po dwóch tygodniach tylko po to, aby powiedzieć mi, że wyjeżdża na misję do Afganistanu. Trzyletnią. Byłam w takim szoku, że… rzuciłam się na niego z pięściami!
– Ty draniu, ty draniu! – powtarzałam.

On trzymał mnie za nadgarstki, a potem posadził mnie sobie na kolanach i czekał, aż się wypłaczę. Kiedy zabrakło mi już łez, kazałam mu się wynosić i nigdy nie wracać! Wyszedł. Przez wiele miesięcy nie mogłam dojść do siebie. Nie potrafiłam zrozumieć, jak on mógł mi to zrobić? Jako przyjaciółce i jako ukochanej! Po co wyznał mi miłość, przecież gdyby wyjechał jako przyjaciel, już byłoby mi dostatecznie ciężko. A tak? Cierpiałam katusze! Podeptał moje uczucie, zrobił sobie z nich zabawkę. Tak się właśnie wtedy czułam.

W dodatku moja historia z Marcinem była także rysą na przyjaźni z Klarą, bowiem nigdy się jej nie przyznałam ani do motorowej wizyty Marcina, ani do tego, że wyznaliśmy sobie miłość. A ona, jak dobra przyjaciółka, nawet jeśli zauważyła serce na kurniku, nic nie powiedziała. Prawdę wyjawiłam jej dopiero, gdy leżała nieprzytomna w szpitalu. Nie wiem, czy mnie słyszała, ale ja zrzuciłam z serca to, co mi na nim leżało. Po raz ostatni Klara mi pomogła, zanim odeszła na dobre.

Taka głupia śmierć, taka bezsensowna. Ja wiem, że śmierć nigdy nie jest mądra albo oczekiwana, ale naprawdę nie podejrzewałam, że z dwojga moich przyjaciół to Klara odejdzie z tego świata. Prędzej oczekiwałam takich wieści o Marcinie…

Nie było dnia, abym się o niego nie martwiła. I chociaż kiedy dowiedziałam się o jego wyjeździe, zapowiedziałam mu ostro, że absolutnie sobie nie życzę, aby do mnie pisał, to codziennie wypatrywałam listu, błagając niebiosa, aby mnie nie posłuchał i jednak skreślił przynajmniej kilka słów. Nawet nie marzyłam o telefonie, chociaż wiedziałam dobrze, że żołnierze mogą dzwonić do bliskich w ramach ustalonego „przydziału” minut.

Dużo wiedziałam o misji w Afganistanie. Wręcz obsesyjnie tropiłam wszelkie doniesienia, czytałam reportaże, oglądałam filmy dokumentalne, wypatrując na nich Marcina. Kiedy pojawiały się informacje o zabitych polskich żołnierzach, wybuchałam płaczem co chwilę bez względu na miejsce, w jakim przebywałam. Nie chciałam nawet myśleć o tym, co bym zrobiła, gdyby wśród nich znalazł się Marcin.

Klara także się o niego bała, a widząc moją obsesję, dyskretnie tego nie komentowała. Taka już była i między innymi za to ją uwielbiałam.

Nie potrafiłam sobie znaleźć innego chłopaka, nie byłam gotowa na nową miłość. Jeśli skrzywdził mnie ktoś, kogo nazywałam od lat swoim przyjacielem, to co mógł zrobić inny mężczyzna? Wcale nie miałam ochoty się o tym przekonać.

Wiele razy wyobrażałam sobie, co będzie, kiedy Marcin wróci. Odezwie się do mnie, czy też potraktuje jak obcą? Czy on jeszcze coś do mnie czuje? Czy kiedykolwiek czuł? A może to było z jego strony tylko takie głupie gadanie o miłości do mnie? Czasami myśląc o jego powrocie, wyobrażałam sobie, jak znowu mu powiem, co o nim myślę i wyrzucę za drzwi. A czasem zastygałam, prawie namacalnie czując szorstkość jego swetra, w który wtulałam twarz, i wtedy znowu umierałam z tęsknoty.

Dwa lata po wyjeździe Marcina zachorowała Klara i nagle moje uczucia i tęsknota za nim zeszły na dalszy plan. Podstępny czerniak z przerzutami szybko sprawił, że najważniejsza stała się walka o zdrowie mojej przyjaciółki. Wspierałam ją i jej rodziców jak tylko mogłam. Byłyśmy przecież z Klarą jak siostry! Niestety… Ostatnią rzeczą, jaką mogłam dla niej zrobić, było kupienie sukienki, w której miała być pochowana. Obsesyjnie powtarzałam, że nie może być w czarnym kolorze, bo Klara przecież nienawidziła czerni! Aż w końcu jej rodzice zgodzili się na białą. Na zawsze będę miała w pamięci jej drobną postać leżącą w jakby za dużej trumnie. Czułam się dziwnie winna, że opuszczam moją Klarę na zawsze.

A potem jej rodzice dali mi klucze do domku w Bieszczadach.
– Chciała, abyś go dostała – powiedziała mama Klary łamiącym się głosem.
Czułam, że moja odmowa by ich bardzo zabolała. W końcu spełnienie ostatniej woli jedynej córki było dla nich ważną rzeczą. Oddając mi klucze do domku po babci, czuli chyba także, jakby nie stracili swojego dziecka do końca. Zostałam im bowiem ja.

A teraz byłam tutaj uwięziona jak w pułapce, z tymi piekącymi ustami, i zastanawiałam się, jak wrócić do cywilizacji, zanim moja opryszczka utworzy na moich wargach paskudną ranę. W końcu wiedząc, że przy tej chorobie liczy się każda godzina postanowiłam jechać rowerem do miasteczka w strugach deszczu. „Może ktoś mnie podwiezie, złapię jakiś traktor jadący w moją stronę” – myślałam z nadzieją, że cała wyprawa okaże się mniej koszmarna, niż przewidywałam.

Niestety, w drodze do miasteczka nie minął mnie ani jeden pojazd. Kiedy dotarłam do apteki, byłam tak przemoczona, że zostałam poczęstowana gorącą herbatą i aspiryną na koszt firmy. A czekała mnie jeszcze jazda z powrotem. Straciłam już nadzieję, że trafi mi się podwózka, dlatego kiedy usłyszałam za sobą warkot motoru, byłam gotowa skakać ze szczęścia! Zamachałam i obok mnie zahamował jakiś stary pick up, a z niego wysiadł… Marcin.

Zamurowało mnie i stałam na drodze jak słup soli, podczas gdy on ładował mój rower na pakę, a potem zaprosił mnie do ciepłego wnętrza.
– Dominika… – zanim ruszył, popatrzył na mnie czule, ale byłam zbyt zaskoczona, aby mu cokolwiek powiedzieć.
Drogę do mojego domku przebyliśmy w milczeniu. Na miejscu Marcin postawił mój rower w sieni, po czym stanął naprzeciwko mnie. Nie kwapiłam się ani z zaproszeniem go dalej, ani z pytaniem, co on właściwie tutaj robi. Nie zamierzałam mu niczego ułatwiać.
Wróciłem, bo dowiedziałem się o śmierci Klary. Niestety nie zdążyłem na jej pogrzeb – powiedział.
– Wiem, jak musi ci być ciężko...
– Nie wiesz! – przerwałam mu. – Ty nie masz takich uczuć, więc jak możesz mówić, że coś o nich wiesz? – wybuchłam.
– Nie mów tak, Dominiko… – zaoponował.
– Wiem, co mówię i mam do tego prawo! Przez trzy lata nie dałeś znaku życia po tym, jak prawie mi się oświadczyłeś! Uważasz, że to jest normalne?
– Dostałem rozkaz – spuścił głowę.
– Rozkaz! – prychnęłam.
Wiedziałaś, że jestem żołnierzem, a rozkaz w wojsku to rzecz święta! Musiałem jechać na misję, nie miałem wyjścia!
– Ale po co wcześniej wyznałeś mi miłość? Po co potem mnie zostawiłeś z przekonaniem, że kochasz mnie mniej niż wojnę? – głos mi się załamał.
– Nie kocham wojny. Kocham ciebie. A wyznałem ci miłość, bo inaczej nie wytrzymałbym w Afganistanie ani minuty, rozmyślając tylko o tym, że mogę zginąć, a ty się nigdy nie dowiesz o mojej miłości. Świadomość, że wiesz co do ciebie czuję, trzymała mnie z dala od niebezpieczeństw, bo żyłem tylko myślą o tym, że muszę do ciebie wrócić!
– Po co? – prychnęłam. – Po to, żeby za kilka miesięcy znowu wyjechać gdzieś na wojnę, bo dostaniesz rozkaz?
– Nie dostanę. Odszedłem z wojska. Misja w Afganistanie była po to, abym spłacił dług za to, że wojsko mnie wyszkoliło na inżyniera. Teraz już nic nie jestem im winien – usłyszałam od Marcina.

Staliśmy chwilę w milczeniu. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, w głowie miałam mętlik. I wtedy Marcin spytał:
– Czy przyjmiesz moją skruchę i wyjdziesz za mnie?
Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. On prosi mnie o rękę? Odchodzi z wojska? Chce założyć ze mną prawdziwą rodzinę? Stałam tak oszołomiona, nie wiedząc, co zrobić, kiedy Marcin przejął inicjatywę. Przyciągnął mnie do siebie i złożył na moich obolałych wargach delikatny pocałunek.

„Tak tylko on potrafi całować...” – pomyślałam i nagle jakby zniknęły te trzy koszmarne lata, poczułam się tak, jakbyśmy znowu stali pod tamtym starym kurnikiem i całowali się w promieniach zachodzącego słońca. To był przecież mój Marcin! Wypełnił swój obowiązek i wrócił do mnie. Na zawsze.
– Tak, zostanę twoją żoną – wyszeptałam, tuląc się w jego ramionach.
Naraz deszcz przestał padać, a na niebie znów pojawiło się słońce.

Redakcja poleca

REKLAMA