„Wakacyjny wyjazd z mężem sprawił, że do dziś boję się o mojego synka. Przez głupotę mogłam go stracić”

płacząca matka fot. iStock, Oliver Rossi
„– Pół roku później byłam już pewna, że cię straciłam. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się czułam. Nie mogłam pracować, sprzątać, gotować. Ciągle albo płakałam, albo wyklinałam”.
/ 21.08.2023 06:52
płacząca matka fot. iStock, Oliver Rossi

Niedawno mój syn, Tomek, skończył 24 lata i postanowił pójść na swoje. Wziął kredyt na niewielkie mieszkanie, powoli rozkręcał biznes. Wiedzieliśmy z mężem, że mu się uda. To mądry chłopak. Nie dość, że zaradny, inteligentny, pracowity, to jeszcze opiekuje się nim GÓRA. Tak myślę. Inaczej nie byłoby go tutaj z nami.

Ja i Roman postanowiliśmy, że podczas „pożegnalnej” kolacji opowiemy Tomkowi pewną historię. I rzeczywiście, usiedliśmy na kanapie, by powspominać dawne czasy. Przygotowałam album ze zdjęciami Tomka z jego dzieciństwa. Narodziny, chrzest, pierwsze spacery, pierwsze samodzielne kroki. Tomek przewracał kartki, aż doszedł do TEGO zdjęcia – jedynego na stronie.
Pięć młodych dziewcząt siedziało na trawniku w sadzie. Nad ich głowami wisiały gałęzie pełne owoców.

Za nimi widać było murowany dom, zza którego wyłaniała się wieża wiejskiego kościółka. Jedną z tych dziewcząt byłam ja – włosy miałam zaplecione w długi warkocz

Czekałam na reakcję syna

– Fotomontaż? – spytał po chwili i spojrzał na nas skonsternowany.

– To nie fotomontaż – odparł mąż.

– Nie żartuj – Tomek zmarszczył brwi. – Na tym zdjęciu mama ma jeszcze długie włosy, a przecież babcia tysiące razy narzekała, że diabeł mamę podkusił, że na ślub z tobą ścięła swoje piękne, długie po pas włosy. I nigdy więcej nie zapuściła dłuższych niż do ramion. Poza tym rozpoznaję tę dziewczynę, widziałem ją na innych zdjęciach mamy. To Lidka? Lena?

– Lena – powiedziałam cicho, jak zwykle ze ściśniętym sercem wspominając moją najlepszą przyjaciółkę.

– No właśnie. Przecież mówiłaś,  że zginęła w wypadku kilka tygodni przed waszym ślubem. Miała być świadkową. Fotomontaż.

– Nie do końca… – westchnął mąż.

Tomek wyczuł, że coś się kroi

– No dobra, opowiadajcie.

– Widzisz – zaczęłam – kiedyś to zdjęcie stało na komodzie, oprawione w ramkę. I masz rację, ciebie wtedy na nim nie było. A historia tego, jak się na nim pojawiłeś, jest… tak dziwna, że nikomu jej nie opowiadamy.

Tomek skinął poważnie głową.

– Jak wiesz, ja i twój tata lubimy piesze wyprawy. Kiedy się urodziłeś, siedziałam w domu przez rok i to było straszne. Najpierw ty chorowałeś, potem ja. W końcu wszystko wróciło do normy, więc od wiosny po późną jesień znów wędrowaliśmy po Polsce. Czasem był to weekend, czasem tydzień. Wynajmowaliśmy pokój, a potem wędrowaliśmy z tobą w chuście czy nosidełku. Uwielbiałeś to.

– Nadal uwielbiam wędrówki – uśmiechnął się Tomek.

– Kiedy skończyłeś dwa latka, postanowiliśmy pojechać w Bieszczady. Dwadzieścia lat temu można tam było znaleźć piękne, dzikie tereny. Wędrowaliśmy wówczas wzdłuż Sanu od miejscowości Dwernik aż do jeziora Jawor i znajdującej się w jego pobliżu miejscowości Polańczyk. Po drodze mieszkaliśmy u chłopów w stodołach za „Bóg zapłać” albo kilka groszy.

– I co rano jedliśmy wiejski chleb, piliśmy mleko prosto od krowy, czasem jeszcze ciepłe, no i pałaszowaliśmy domowej roboty przepyszny biały ser. Żyć nie umierać – dodał Roman z rozmarzonym wyrazem twarzy.

– Siódmego dnia naszej wędrówki dotarliśmy do niewielkiej wioski. Alinka zostawiła nosidło z tobą przed sklepem spożywczym w cieniu gruszki. Smacznie spałeś i mama nie chciała, żeby obudziły cię głosy zgromadzonych w środku ludzi.

– Kiedy wróciłam ze sklepu i podeszłam do nosidełka, serce zamarło mi w piersi – przejęłam opowieść od męża. – Było puste. Rozejrzałam się, ale nie dostrzegłam nikogo. Zaczęłam wołać twojego tatę, który był jeszcze w sklepie. Zaczęliśmy gorączkowe poszukiwania. Po kilku minutach przyszli nam z pomocą miejscowi. Wreszcie jeden z mężczyzn mieszkających w pobliżu stwierdził, że przez okno widział samochód, który zatrzymał się na chwilę przy sklepie.

– Facet nie potrafił podać marki samochodu ani tym bardziej numerów rejestracyjnych – dodał mąż.

Pojechaliśmy do komendy rejonowej. Ale w tamtych latach, zanim policja wszczęła procedury poszukiwawcze upływało kilka dni. Teraz już wiemy, że najważniejsze jest pierwsze czterdzieści osiem godzin… – coś zaczęło dławić mnie w gardle.

Jak zawsze, kiedy przypominałam sobie tamte tygodnie, czułam, że ogarnia mnie rozpacz.

Potrzebowałam chwili, by się opanować

– Po tygodniu bezowocnych poszukiwań wróciliśmy zrozpaczeni do Warszawy – przejął opowieść Romek i wziął mnie za rękę. – Nadal utrzymywaliśmy kontakt z grupą poszukującą, która została utworzona w komendzie wojewódzkiej, ale nie dostawaliśmy dobrych wieści. Po miesiącu wstrzymano poszukiwania na bliżej nieokreślony czas.

– Pół roku później byłam już pewna, że cię straciłam – westchnęłam. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się czułam. Nie mogłam pracować, sprzątać, gotować. Ciągle albo płakałam, albo wyklinałam. Albo rozmawiałam z tobą w myślach, prosząc cię, byś dał mi jakiś sygnał.

Tomek, który zastygł z rozszerzonymi oczami w chwili, gdy usłyszał, że jako dziecko został porwany, teraz poruszył się niespokojnie.

– Tak, masz rację – powiedziałam. – Zaczynałam tracić zmysły. Twój tata był przerażony.

– Chciałem zaprowadzić twoją mamę do psychiatry – dodał cicho Roman. – Na szczęście nie musiałem.

– Pamiętam tamten dzień. Była niedziela. Zima. Za oknem pochmurno, ponuro. Siedziałam na kanapie z twoim ulubionym kocykiem w dłoni. Serce mi krwawiło. I wtedy zobaczyłam nagły błysk światła na komodzie, gdzie stały zdjęcia. Wstałam i podeszłam bliżej. Zaczęłam je oglądać… Wyjęłam zdjęcie z ramki i odwróciłam je. Z tyłu zapisana była data i miejsce zrobienia zdjęcia. Ja pamiętałam tylko, że mieszkałyśmy na plebanii. Uznałam, że GÓRA daje mi znak, więc muszę zacząć działać. Apatia i rozpacz minęły, jak ręką odjął.
Jeszcze tego samego dnia wsiedliśmy z tatą w samochód i ruszyliśmy w Bieszczady. Była zima, droga śliska i niebezpieczna, ale po dwunastu godzinach dojechaliśmy w końcu na miejsce. Jakaś kobieta wynajęła nam w wiosce pokój. Wieczorem delikatnie pociągnęliśmy za język gospodynię. Zaczęłam opowiadać, że bardzo z mężem chcielibyśmy mieć dzieci, ale jakoś Pan Bóg dotąd nam nie pobłogosławił.

„To tak jak gosposia naszego proboszcza – gospodyni pokiwała głową. – Nie mogła mieć ze swoim chłopem, znaczy się organistą, dzieci. W końcu zmarł z pijaństwa. Szalała z rozpaczy, ale Bóg ją usłuchał. Kiedy umarła jej szwagierka, co to w Gdańsku mieszkała, ostał się dwuletni chłopczyk. No to go wzięła i przygarnęła jak swojego. Jak bardzo będziecie chcieli, to i wam Pan pobłogosławi” – kobieta pokiwała głową.

Nie wiemy, co się za tym kryje

– Następnego dnia byliśmy w plebanii z miejscowym policjantem – wtrącił się Roman. – Byłeś tam. Siedziałeś w chałupie proboszczowej gosposi. Jak się potem okazało, kobieta była psychicznie zaburzona. Obsesyjnie chciała mieć dziecko. Po śmierci męża uznała, że to już koniec, jej marzenie nigdy się nie ziści i powoli staczała się w przepaść obłędu. Nikt tego nie zauważył, bo na zewnątrz była cicha, grzeczna i poukładana. Kiedy pół roku wcześniej, wracając z Gdańska, zobaczyła śpiące w nosidełku dziecko, wmówiła sobie, że ktoś je porzucił. I zabrała ze sobą.

– Wszystko dobrze się skończyło dzięki temu magicznemu zdjęciu – zakończyłam opowieść.

Tomek przez długi czas milczał.

– Chciałbym dowiedzieć się, co się za tym kryje – powiedział w końcu.

– My też, ale to akurat jest marzenie ściętej głowy – powiedziałam.

– Czyżby? – mruknął mój syn i już wiedziałam, że zamierza to wyjaśnić.

Do czego go to doprowadzi?

Czytaj także:
„Ja oddałam jej serce, pieniądze i czas, a ona wmówiła wszystkim, że mam romans z szefem. Nazywała się jeszcze moją przyjaciółką”
„Żona zrobiła z wyjazdu nad Bałtyk wyprawę stulecia. Od początku czułem, że ten urlop to pomyłka”
„Siostra była ukochaną córeczką rodziców, ja byłam pomiotłem. Gdy potrzebowali pomocy, ona wolała balować w innym mieście”

Redakcja poleca

REKLAMA