„Uciekłam od wspomnień o mężu i kupiłam pensjonat nad morzem. Czuję się wolna i spełniona, choć nie jestem kochana”

Kobieta po stracie męża fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt
Zrozumiałam to zbyt późno, straciliśmy zbyt wiele cennych chwil na bezsensowne kłótnie. Żałuję tego bardzo, ale… idę dalej. Tutaj jestem inną osobą.
/ 08.10.2021 08:44
Kobieta po stracie męża fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt

Zawieszona gdzieś między dwoma światami, postawiłam wszystko na jedną kartę i porzuciłam stare życie… Wyjechałam, by odnaleźć siebie. 

Kiedy nagle zmarł mój mąż, zakopałam się we wspomnieniach i pogrążyłam w letargu. Za słaba, by żyć, i zbyt silna, żeby umrzeć, kompletnie się rozsypałam… Ale czy to nie chichot losu, że Michał zginął zaledwie kilka tygodni po tym, jak ponownie się odnaleźliśmy i postanowiliśmy spróbować jeszcze raz? Mieliśmy dorastającą córkę, która żyła swoimi sprawami.

My od dwóch lat pozostawaliśmy w separacji. Żadne z nas nie potrafiło zdecydować się na rozwód, chociaż dla mnie już było raczej jasne, że to koniec naszego małżeństwa. A jednak. Świat jest mały, Kraków również. Kontaktowaliśmy się głównie w sprawie Agnieszki, naszej córki, a relacje można było nazwać poprawnymi, aczkolwiek były one chłodne.

Któregoś dnia spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem w markecie, kiedy ja próbowałam zaradzić katastrofie i na ostatnią chwilę kupić coś, z czego w ciągu piętnastu minut byłabym w stanie wyczarować obiad. Na śmierć zapomniałam, że właśnie tego dnia miała mnie odwiedzić kuzynka z mężem…

Wpadłam na Michała na dziale mięsnym. Pomógł mi w zakupach, ratując sytuację, a następnego dnia zadzwonił z pytaniem, jak udała się kolacja. Rozłąka wyszła nam na dobre Zaczęliśmy do siebie dzwonić coraz częściej, aż w końcu – ku własnemu zdziwieniu – zaproponowałam Michałowi wspólne wyjście na kawę. Wcześniej spotykaliśmy się wiele razy, w końcu mieliśmy córkę, ale oboje wiedzieliśmy, że tamto spotkanie było czymś więcej.

Chyba potrzebowaliśmy tej przerwy

Ja wyciszyłam się, on nauczył się cierpliwości. Przez długie miesiące samotności stałam się mniej roztrzepana, przestałam się bezsensownie miotać, Michał zaś odkrył w sobie pokłady spokoju. Główną przyczyną naszego rozstania były częste awantury, tymczasem żyliśmy ze sobą już ponownie od jakiegoś czasu, a nie pokłóciliśmy się ani razu. Niesamowite i miłe. Teraz było zupełnie inaczej.

Połączyła nas nie szczenięca miłość, lecz dojrzałe uczucie. Mozolnie budowaliśmy nasze szczęście, ku ogromnej radości Agnieszki, która, jak przyznała, przez cały czas wierzyła, że jeszcze będziemy razem. Kibicowała nam więc dzielnie.

Nasza córka zdążyła się wyprowadzić i wynająć mieszkanie z koleżanką, a do mnie nagle wprowadził się Michał. Mieszkanie znów było nasze, a życie wspólne. Nie zdążyłam na dobre uwierzyć w odzyskaną miłość, jeszcze nie pozbyłam się nawyków kobiety samotnej, kiedy znów straciłam Michała. Tym razem na zawsze.

– Przykro mi – policjant, który przyjechał przekazać mi tę wiadomość, spuścił wzrok. – Pani mąż miał wypadek. Tir zajechał mu drogę, nie miał najmniejszych szans…

Przez pierwsze dni nie płakałam. Nie potrafiłam. Zamknęłam się bezpiecznie w swoim świecie i dopiero kilka dni po pogrzebie, schowana pod kołdrą, pozwoliłam sobie na łzy, które nie schły przez kolejne tygodnie. Wzięłam bezpłatny urlop w pracy, zerwałam kontakt z koleżankami, nikomu nie otwierałam drzwi. Sama nie wiem, dlaczego tego dnia postąpiłam inaczej… Na progu stała kuzynka. Ta kuzynka, za sprawą której wówczas spotkałam przypadkiem Michała.

Nie wiem, jakim cudem nie dotarła do niej wiadomość o jego śmierci, ani dlaczego sama do niej nie zadzwoniłam. Chyba nawet wtedy o tym nie myślałam. Więc przyjechała, i jakby nigdy nic wtargnęła do mojego mieszkania, informując mnie, że nie może się do mnie dodzwonić, a że akurat jej pracodawca wysłał ją do Krakowa na szkolenie, postanowiła zajrzeć i zapytać, czy wszystko w porządku. Cóż, nic nie było w porządku. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat Anecie opowiedziałam historię znajomości mojej i Michała. Niby łączyły nas jakieś więzy krwi, ale przecież nigdy nie byłyśmy blisko.

– Musisz wyjechać z Krakowa – zawyrokowała, gdy umilkłam.

– Słucham? – nie wierzyłam własnym uszom.

– Źle z tobą, Małgosiu. Żałoba żałobą, ale ty zamknęłaś się tu sama i, jak sama przed chwilą przyznałaś, nie wpuszczasz ludzi. Masz czterdzieści trzy lata, uwierz, że przed tobą jeszcze wiele dobrych chwil. Masz mnóstwo czasu i…

– Nie chcę tego słuchać – przerwałam jej ostro.

– Moja znajoma sprzedaje niewielki pensjonat w Karwi.

– Pensjonat? W Karwi? – powtórzyłam bezmyślnie.

– Tak. To dziwne, ale od razu o tym pomyślałam, kiedy podzieliłaś się ze mną swoją historią – przyznała Aneta. – To cudowne miejsce, a ty… ty musisz wyjechać z Krakowa. Za dużo tutaj wspomnień, a poza tym nic cię tutaj nie trzyma.

– Nic poza córką – przypomniałam. – Aga jest dorosła, poradzi sobie. Zresztą zawsze może cię odwiedzać, to nie koniec świata.

– Za ile wystawiono ten pensjonat? – zapytałam z czystej ciekawości, bo przecież nie zamierzałam kupować pensjonatu nad morzem!

To by było szaleństwo. Kompletnie nie znałam się na prowadzeniu gospodarstwa agroturystycznego. A jednak pojechałam.

Tylko obejrzeć, tłumaczyłam sobie

Wróciłam oczarowana nowym miejscem i zaczęłam liczyć pieniądze. Oszczędności, polisa Michała… Brakowało mi jakichś siedemdziesięciu tysięcy. Decyzję podjęłam trochę jakby poza sobą. Zdecydowałam się, zauroczona nadmorskimi krajobrazami.

Pojechałam, zobaczyłam i zapragnęłam tam zamieszkać. Po prostu. Poczułam, że oto znalazłam się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Zawsze wiedziałam, że Bałtyk jest piękny, ale żeby aż tak? Ostre powietrze, nadmorski mikroklimat, silny wiatr rozwiewający włosy, wielkie fale i przygrzewające delikatnie słońce – to wszystko sprawiło, że przepadłam. A widoki…Jedyne i niepowtarzalne.

– Jedź – powiedziała Agnieszka, ku mojemu zdumieniu. – Przecież widzę, jak się męczysz. Tam nabierzesz dystansu, zaczniesz nowe życie.

– Poradzisz sobie sama? – tylko to chciałam wiedzieć.

– Poradzę. A jak nie dam rady, przyjadę schować się pod twoimi opiekuńczymi skrzydłami. Przyjeżdżają tu podobni do mnie Zawsze myślałam, że „nowe życie” można zacząć tylko z nowym facetem.

Myliłam się! Moja córka często dzwoni, pyta, czy kogoś poznałam. A ja śmieję się z niedowierzaniem. Tutaj, w Karwi, mam wszystko to, czego potrzebuję. Ale moja droga do szczęścia była kręta i wyboista. Problemy z uzyskaniem kredytu, niepewność sprzedającej, przedłużający się remont… W końcu jednak udało mi się wyjechać z Krakowa i rozpocząć zupełnie inne życie. Przyjmuję turystów przez cały sezon. Mój pensjonat przyciąga głównie osoby samotne i doświadczone przez życie. Przypadek?

Może, w każdym razie w moim domu odnajdują wewnętrzną równowagę i spokój, spacerując szeroką, piaszczystą plażą. Stworzyłam miejsce dla życiowych rozbitków, takich jak ja sama.

Michał był miłością mojego życia

Zrozumiałam to zbyt późno, straciliśmy zbyt wiele cennych chwil na bezsensowne kłótnie. Żałuję tego bardzo, ale… idę dalej. Tutaj jestem inną osobą. Kiedyś uznałabym to za brednie, jednak dziś wierzę, że każdy z nas ma swoje miejsce na Ziemi, a równowagę możemy osiągnąć tylko wówczas, gdy znajdziemy ten własny raj, swoistą enklawę spokoju.

Pensjonat, ludzie, atmosfera i nasze polskie morze – to wszystko wyrwało mnie z letargu, pozwoliło się podnieść po śmierci Michała. Znalazłam moje miejsce i układam sobie życie. Kto wie, co czeka mnie za następnym zakrętem?

Czytaj także:
Wiem, że mój mąż pije przeze mnie. Nie odejdę, bo powstrzymują mnie wyrzuty sumienia i miłość
Nasza 8-letnia córka zmarła, a moja żona nie umie przejść żałoby. Ciągle szykuje jej ubrania
Gdy wygrałem w totka, nagle przypomnieli sobie o mnie wszyscy krewni

Redakcja poleca

REKLAMA