„Tegoroczna wiosna rozkwitła nie tylko krokusami i bratkami. Ta miłość uleciała mi jednak szybciej niż zapach perfum”

para w  parku fot. Tegoroczna wiosna rozkwitła nie tylko krokusami/iStock, RgStudio
„Los zdawał się mieć na to własny plan. Któregoś popołudnia, wracając ze szkoły, zobaczyłem ją w parku. Siedziała na ławce, a obok niej Marek, wpatrzony w książkę. Było w tym obrazie coś spokojnego, prawie intymnego”.
/ 12.03.2025 07:15
para w  parku fot. Tegoroczna wiosna rozkwitła nie tylko krokusami/iStock, RgStudio

Jestem nauczycielem biologii. Nie mam wątpliwości, że to praca mojego życia. Fascynuje mnie natura, mechanizmy rządzące światem, wszystkie te zależności, które sprawiają, że człowiek, roślina czy zwierzę są częścią jednej, większej układanki. Żyłem uporządkowanie, bez większych niespodzianek i zbędnych emocji. Lubiłem swoją samotność.

Była inna

Nigdy nie należałem do tych nauczycieli, którzy interesują się życiem uczniów poza lekcjami. W szkole byłem wymagający, ale sprawiedliwy. Nie wdawałem się w rozmowy o ich problemach, nie uczestniczyłem w szkolnych wycieczkach, nie miałem potrzeby, by angażować się bardziej niż wymagał tego zawód. Z doświadczenia wiedziałem, że im mniej osobistego zaangażowania, tym łatwiej zachować dystans.

Podczas wywiadówek zazwyczaj robiłem swoje – przedstawiałem wyniki, omawiałem postępy, odpowiadałem na pytania. Szybko i konkretnie. Ale tamtego dnia było inaczej. Kiedy poznałem matkę Marka, poczułem, że coś w moim świecie się zmienia. Nie była jedną z tych matek, które przesadnie przejmują się każdą oceną albo traktują nauczyciela jak przeciwnika.

Patrzyła na mnie uważnie, z jakąś cichą siłą. Elegancka, ale bez ostentacji, piękna w sposób naturalny, niewymuszony. W jej spojrzeniu było coś, jakby rozumiała rzeczy, których inni nie dostrzegali.

Nie mogłem przestać o niej myśleć. Przecież była tylko matką mojego ucznia. Spotkaliśmy się raz, wymieniliśmy kilka zdań – to wszystko. A jednak czułem, że coś się we mnie poruszyło. Nie potrafiłem skupić się na czytaniu, nie cieszyło mnie nawet moje czwartkowe buszowanie po księgarni.

Myślałem o niej

Los zdawał się mieć na to własny plan. Któregoś popołudnia, wracając ze szkoły, zobaczyłem ją w parku. Siedziała na ławce, a obok niej Marek, wpatrzony w książkę. Było w tym obrazie coś spokojnego, prawie intymnego – jakby świat wokół nich nie istniał. Zatrzymałem się na chwilę, zanim podszedłem.

– Dzień dobry – powiedziałem, a ona podniosła na mnie wzrok.

– Pan profesor – odpowiedziała.

Usiadłem na końcu ławki, zachowując dystans.

– Coraz rzadziej widzi się młodych ludzi z książką w ręku – powiedziałem.

– To dobry chłopak – westchnęła. – Ale to niełatwe, wychowywać dziecko samemu.

Miałem ochotę zapytać o jej męża, ale uznałem, że to nie moja sprawa. Zobaczyłem w jej oczach coś, co znałem aż za dobrze – zmęczenie. Nie fizyczne, ale to głębsze, wynikające z długiej samotności.

Pożegnaliśmy się chwilę później, ale tamto spotkanie sprawiło, że poczułem, jak powoli przesuwam własne granice. Bo teraz chciałem spotkać ją ponownie – i nie byłem pewien, czy to dobrze.

Od tamtego dnia moje spacery po parku stały się częstsze. Przekonywałem samego siebie, że po prostu lubię tę trasę, ale prawda była inna. Szukałem jej. I choć nie miałem pewności, czy to, co robię, jest właściwe, czułem, że nie potrafię się powstrzymać.

Chciałem ją spotkać

Spotkałem ją ponownie tydzień później. Tym razem była sama. Siedziała na tej samej ławce, wpatrzona gdzieś w dal. Zatrzymałem się.

– Wygląda na to, że mamy podobne nawyki – powiedziałem, siadając obok.

Uśmiechnęła się lekko.

– Park to dobre miejsce na zebranie myśli. Nie wiedziałam, że pan też jest ich kolekcjonerem.

Zaśmiałem się cicho.

– W moim zawodzie to nieuniknione. Biologia uczy, że wszystko jest ze sobą połączone. Czasem człowiek się nad tym zatrzymuje i próbuje coś zrozumieć.

Przez chwilę milczeliśmy. Było coś niezwykle swobodnego w tej ciszy, jakby wcale nie była niezręczna.

– A pan? – spytała nagle. – Ma rodzinę?

Pytanie było proste, ale miało w sobie coś, co sprawiło, że ścisnęło mnie w gardle.

– Nie – odpowiedziałem po chwili. – Nigdy nie miałem. Jakoś tak wyszło.

– Samotność bywa wyborem. Ale czasem jest wynikiem przypadku.

Poczułem, że te słowa dotknęły mnie bardziej, niż powinny.

– Myślę, że czasem człowiek oszukuje samego siebie, że dobrze mu w samotności – powiedziałem, nie patrząc na nią.

Czułem jej wzrok na sobie, ale nie miałem odwagi, by odwzajemnić spojrzenie.

– A pan oszukuje?

Uśmiechnąłem się lekko.

– Ostatnio coraz częściej mam wątpliwości.

Nie odpowiedziała, ale jej milczenie było pełne znaczenia.

Rozumiała mnie

Wiosna rozgościła się na dobre. Coraz częściej pozwalałem sobie na spacery, wiedząc, że gdzieś tam, wśród parkowych alejek, mogę natknąć się na Olgę. Nie rozmawialiśmy o tym, ale oboje wiedzieliśmy, że te spotkania przestały być przypadkowe.

Któregoś dnia spacerowaliśmy długo. Rozmowa płynęła swobodnie. Krążyliśmy wokół siebie w czymś, co nie było jeszcze wyznaniem, ale już zapowiedzią czegoś więcej. W pewnym momencie przystanęła. Zadzwonił jej telefon. Spojrzała na ekran i zbladła.

– Muszę odebrać – powiedziała szybko.

Jej głos zmienił się, gdy mówiła do słuchawki. Był spięty, niepewny, pełen cichej rezygnacji. Wystarczyło kilka słów, bym zrozumiał, że coś się stało.

Gdy skończyła rozmawiać, przez chwilę, ściskała telefon w dłoni, jakby próbowała zatrzymać to, co właśnie się wydarzyło. Widziałem, jak walczy ze sobą, czy powiedzieć mi więcej, czy zachować dystans. W końcu westchnęła i spojrzała na mnie.

– Mój były mąż… – zaczęła, ale zaraz urwała i pokręciła głową. – Nie wiem nawet, jak o nim mówić. Przez lata był tylko cieniem w naszym życiu. Marek go prawie nie pamięta.

Nie przerywałem jej, choć w głowie pojawiało mi się coraz więcej pytań.

– Teraz nagle postanowił, że chce odzyskać syna – kontynuowała. – Twierdzi, że dojrzał, że chce naprawić błędy.

W jej głosie była nie tylko złość, ale i coś więcej – lęk.

– Co zamierza zrobić? – zapytałem cicho.

– Wystąpił o pełne prawa rodzicielskie – odpowiedziała, patrząc w dal, jakby bała się spojrzeć mi w oczy. – I ma na to większe szanse, niż bym chciała.

Wszystko się skończyło

Nagle wszystko, co do tej pory między nami się rodziło, wydawało się mniej ważne. Było jak piękna, ale delikatna bańka mydlana, która mogła pęknąć przy pierwszym podmuchu wiatru.

– Przepraszam – uśmiechnęła się słabo. – Nie chciałam na ciebie zrzucać moich problemów.

– Nie zrzucasz – zaprzeczyłem szybko. – Po prostu… Jeśli mogę jakoś pomóc…

Spojrzała na mnie uważnie, jakby ważyła, czy może mi zaufać.

– Nie wiem, czy ktokolwiek może pomóc – przyznała cicho. – Jeśli sąd uzna, że mamy dzielić się opieką nad Markiem, będę musiała wyjechać. To jedyna szansa, żeby go przy sobie zatrzymać.

Poczułem, jak coś ściska mnie w środku. Jeszcze niedawno żyłem w swoim uporządkowanym świecie, w którym emocje nie miały większego znaczenia. Teraz stałem naprzeciw kobiety, która wstrząsnęła tym światem do samego fundamentu. A za chwilę mogła z niego zniknąć. Nie chciałem nawet myśleć o tym, co będzie dalej.

Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. Nie mówiła wiele, ale widziałem, jak z każdym dniem jest coraz bardziej zmęczona. Ja za to coraz mocniej czułem, że nie chcę, by znikała z mojego życia. Pewnego wieczoru zadzwoniła.

– Nie mam wyboru – wyszeptała. – Wyjeżdżamy.

Wtedy już wiedziałem, że wiosna, którą zdążyłem pokochać, skończyła się szybciej, niż myślałem.

Paweł, 43 lata

Czytaj także:
„Uciekłem od matki, bo miałem dosyć jej życiowych dobrych rad. Zabolało, gdy zrozumiałem, że to jednak ona miała rację”
„Chciałem mieć dużą rodzinę, ale żona nie chce więcej dzieci. Chyba zasieję nasionko w innym ogródku”
„Poszłam na kurs tańca, by dobrze wypaść na weselu. Narzeczony nie miał pojęcia, jakie figury ćwiczyliśmy po godzinach”

Redakcja poleca

REKLAMA