Nigdy nie przypuszczałam, że resztę swojego życia spędzę uwięziona we własnym domu, zależna od kogoś innego. Jeszcze kilka lat temu biegałam z torbami pełnymi zakupów. Byłam samodzielna, dumna ze swojej niezależności. Ale choroba stopniowo odebrała mi siły i ruchomość. Teraz, gdy Dominik – mój jedyny syn – wprowadził się, by mi pomóc, powinnam być wdzięczna losowi.
Coś nie grało
Od kilku miesięcy jednak mam wrażenie, że w naszym domu zaczyna brakować równowagi. Dominik wziął moją kartę, by robić zakupy, ale lodówka ciągle jest niemal pusta. Syn uspokaja mnie, że wszystko kontroluje, ale nie czuję się komfortowo. Czasem sąsiadka zauważa jego nowe ubrania, innym razem nowy gadżet. Próbuję to tłumaczyć sobie jako przesadną podejrzliwość. Przecież to mój syn.
Zazwyczaj wracał późnym wieczorem. Zawsze czekałam na niego, powstrzymując narastającą irytację.
– Wróciłeś… – zaczęłam ostrożnie.
– No tak, miałem coś jeszcze załatwić.
– Zakupy? – Spytałam. – Lodówka jest prawie pusta.
Spojrzał na mnie z irytacją.
– Jutro pójdę na większe zakupy. Dzisiaj nie zdążyłem, bo… no, wiesz, różne sprawy.
Nie ufałam mu już
Moje spojrzenie zatrzymało się na jego dłoni. Na palcu lśnił nowy, masywny pierścień, jakiego wcześniej u niego nie widziałam.
– A co to za pierścionek? – spytałam niby obojętnie.
– A to? – Wzruszył ramionami. – Prezent od kolegi, nic wielkiego.
Nie uwierzyłam, ale postanowiłam drążyć.
– A co to za kolega? Nigdy o nim nie mówiłeś.
– Mamo, to nie ma znaczenia. Serio, czepiasz się o byle co.
– Nie rozumiem, jak to jest, że pieniędzy ciągle brakuje, a ty masz nowe rzeczy. Jak ten telefon, pierścionek… – wskazałam na przedmioty.
– Kupuję rzeczy, które mi są potrzebne. Telefon to narzędzie pracy. Muszę być dostępny, kiedy szukam zleceń. Poza tym wszystko, co robię, jest dla twojego dobra. Masz dach nad głową i opiekę, czyż nie?
Jego słowa mnie zamurowały. To przecież mój dom. Moje oszczędności. W tamtym momencie nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Byłam rozdarta między miłością do syna a dziwnym poczuciem, że coś tu nie gra.
Wydawał moje pieniądze
Następnego dnia, kiedy Dominik wyszedł, weszłam do jego pokoju. Nie wiedziałam, czego szukam. Na pierwszy rzut oka pokój wyglądał tak, jak zawsze. Porozrzucane ubrania, kubki z zaschniętą kawą, otwarta paczka czipsów na biurku. Nie znalazłam nic oprócz kilku rachunków za taksówki i jakiejś kartki z notatkami.
Potem moja uwaga skupiła się na kurtce wiszącej na krześle. W kieszeni znalazłam złożony paragon. Na widok sumy moje dłonie zaczęły drżeć – prawie cztery tysiące złotych za telefon. Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Cztery tysiące złotych… Przecież moja emerytura ledwo wystarcza na podstawowe potrzeby. A Dominik miał moją kartę. Próbowałam to wyrzucić z głowy, ale gdzieś głęboko wiedziałam, że te pieniądze mogły być moje.
Wieczorem, podczas kolacji, postanowiłam poruszyć temat.
– Znalazłam rachunek za ten telefon – zaczęłam spokojnie.
– Jaki rachunek? – spytał z udawanym zdziwieniem.
– Za ten telefon, który masz – powiedziałam, wyciągając paragon z kieszeni. Położyłam go na stole między nami. – Cztery tysiące złotych. Skąd miałeś pieniądze na coś tak drogiego?
Wszystkiego się wyparł
Dominik zbladł, ale tylko na ułamek sekundy. Szybko odzyskał pewność siebie.
– Mamo, mówiłem ci, to była okazja. Mój znajomy sprzedał mi go znacznie taniej.
– Nie kłam – przerwałam mu. W głosie miałam żal i gniew. – Ten rachunek nie jest od żadnego znajomego. To paragon z normalnego sklepu, z dokładną ceną. Pytam jeszcze raz: skąd miałeś na to pieniądze?
Zacisnął usta i uderzył dłonią w stół.
– Czy ty mi w ogóle ufasz? Robię wszystko, żeby było ci lepiej, a ty szukasz jakichś rachunków? Przecież powiedziałem, że mam wszystko pod kontrolą!
Nie miałam siły na kłótnię. Po prostu wzięłam paragon ze stołu i wyszłam do swojego pokoju. W środku czułam jedynie wstyd – za niego, ale też za siebie. W końcu to ja dałam mu tę kartę. Ja pozwoliłam, żeby kontrolował nasze wydatki.
Postanowiłam działać. Następnego dnia, kiedy Dominik wyszedł, zadzwoniłam na infolinię banku, podając dane karty. Z konta znikały spore kwoty – na drogie zakupy w sklepach elektronicznych, jedzenie z restauracji, a nawet salon gier.
Mój świat się zatrząsł. Czułam wstyd i gniew. Wzięłam notes i zaczęłam spisywać transakcje. Musiałam mieć coś, co zmusi Dominika do przyznania się.
Nic nie rozumiał
Wieczorem, podczas rozmowy, rzuciłam przed nim kartkę.
– Na to idą moje pieniądze?
Dominik najpierw się zaperzył, potem próbował żartować, ale w końcu wybuchł:
– Tak, brałem twoje pieniądze! Ale przecież ty nie potrzebujesz ich tyle! Wszystko to robię, żeby też coś z życia mieć!
Nie mogłam uwierzyć w jego słowa. Stałam oszołomiona, czując tylko gorycz.
– Nie dramatyzuj, mamo. To tylko pieniądze. Ty i tak prawie nigdzie nie wychodzisz, na co ci to? – rzucił z kpiną w głosie.
Zebrałam siły i spojrzałam mu prosto w oczy.
– To były moje oszczędności. Na leki, na jedzenie, na życie… – powiedziałam powoli, czując, jak z każdym słowem gniew narasta we mnie coraz bardziej. – Czy ty masz pojęcie, co zrobiłeś?
Dominik zamilkł, ale w jego twarzy nie widziałam skruchy. Raczej złość, że został złapany.
– Jeśli ci to tak przeszkadza, oddam ci wszystko – burknął.
– Oddasz? Jak? Nie masz nawet pracy! – wykrzyknęłam. – Jak mogłeś? Jesteś moim synem!
Zamarł, ale nic nie odpowiedział. Odwrócił się i trzasnął drzwiami do swojego pokoju. Zostałam sama, z bolesnym przekonaniem, że mój syn stał się kimś, kogo już nie poznaję.
Barbara, 70 lat
Czytaj także:
„Z nędzarzy staliśmy się bogaczami tylko na chwilę. Wygrana w totolotka dała nam szansę, której nie wykorzystaliśmy”
„Rodzice zmusili mnie do przeprowadzki, mimo moich protestów. Za wszystkim stały cienie ich przeszłości”
„Gdy brat zakochał się w nauczycielce, byliśmy na językach wszystkich. Myślałam, że już nie powtórzy tego błędu”