„Starszy pan dał nam lekcję człowieczeństwa. Stanął w obronie chłopaka, podczas gdy każdy chował nos w telefonie”

Mężczyzna, który obronił chłopaka fot. Adobe Stock, JackF
„Wyglądało, że był ich ofiarą od dawna, a oni świetnie się bawili, dręcząc go. A my wszyscy, odwracając oczy, pokazując, że nas ta sprawa nie dotyczy, dawaliśmy im nieme przyzwolenie. Więc się nie hamowali. Aż tu nagle zostali wzięci za fraki i wyrzuceni won!”.
/ 19.07.2022 06:30
Mężczyzna, który obronił chłopaka fot. Adobe Stock, JackF

Kiedy jeździsz komunikacją miejską codziennie, w tych samych godzinach, współpasażerowie stają się trochę jak znajomi, sąsiedzi. Rozpoznajecie swoje twarze, płaszcze i kurtki. Kiwacie sobie głową na powitanie, czasem wymieniacie uśmiechy.

Był zawsze bardzo uprzejmy

Wiesz, że tamta wysoka kobieta wysiądzie obok centrum handlowego, a ten brodaty gość zawsze coś czyta. Dzieciaki, dojeżdżające do szkół, wsiadają i wysiadają w tych samych miejscach i w tym samym gronie. Niby wszyscy jesteśmy nieznajomymi, ale nie do końca…

Moją szczególną uwagę przykuwał pewnie starszy pan. Typ dżentelmena starej daty. Widywałem go w autobusie od poniedziałku do piątku. Zawsze miał ze sobą jakiegoś kwiatka. Elegancko ubrany, w kapeluszu i garniturze lub płaszczu.

Szybko uświadomiłem sobie, gdzie jeździ. Ja wysiadałem dwa przystanki przed pętlą, która znajdowała się przy cmentarzu. Widocznie odwiedzał tam kogoś bliskiego, może żonę, może dziecko. Był zawsze bardzo uprzejmy. Choć sam poruszał się o lasce, na widok stojącej obok kobiety, wstawał i ustępował jej miejsca.

To samo, gdy zauważył mężczyznę, który jego zdaniem bardziej potrzebował siedzącego miejsca. Nie znałem go. Nie wiedziałem kim jest, co robił w życiu, ale podobały mi się jego staroświeckie maniery. W świecie, który zapominał, co to klasa, szarmanckość, zasady, ten mężczyzna przywracał mi nadzieję w rycerskość.

Nie przepadałem za to za niektórymi nastolatkami. Nie przeszkadzało mi, że byli głośno. Dzieciaki często dają w ten sposób upust swoim emocjom; wiem po swoich własnych, że kiedy rozmawiają z rówieśnikami, ich głos szybko nabiera decybeli.

Nie hałas mnie drażnił, ale to, o czym i jak rozmawiali. Byli wulgarni. I nie chodzi tylko o przekleństwa, choć czasem takie epitety leciały, że aż uszy więdły – zupełnie nie pasowały do ich młodych, gładkich twarzy – ale o ton, w jakim potrafili się wyrażać się o swoich kolegach albo co gorsza, koleżankach.

Budzili niesmak i coś podobnego do strachu

Tak się wyraża i zachowuje przyszłość naszego narodu? Błogosławiłem koniec czerwca, gdy z autobusu ubywały te dzieciaki, ale we wrześniu wszystko zaczynało się od nowa, więc musiałem jeździć w słuchawkach na uszach, żeby odciąć się od tego potoku chamstwa, wulgarności, agresji i pogardy.

Tamtego jednak dnia zasapałem i zapomniałem słuchawek, co zauważyłem dopiero w autobusie. Do którego dwa przystanki później wsiadło czterech wyrostków i dołączyło do piątego chłopaka, chyba ich kolegi, który był już w środku. Przewróciłem oczami, gdy zaczęli mu dogadywać. Tamten nie reagował na zaczepki, siedział spokojnie, patrząc przez okno, ale ich to nie zniechęciło. Wyzłośliwiali się dalej, że nie ma pieniędzy, że na nic go nie stać, że jest biedakiem i przegrywem. 

Rozejrzałem się wokół – współpasażerowie musieli to słyszeć, ale udawali głuchych, wpatrując się w ekrany swoich telefonów. Kiedy banda szczawików zaczęła obrażać matkę chłopaka, do współczucia dołączył gniew. Chciałem podejść i zwrócić im uwagę. Nie zdążyłem…

Autobus się zatrzymał i wtedy zadziała się rzecz niebywała. Znany mi z widzenia starszy pan wstał, choć to nie był jego przystanek, podszedł do szczawików, silnym uchwytem złapał pierwszego z brzegu za kark i bezceremonialnie wypchnął go z autobusu. Tak samo postąpił z drugim.

– Co pan robi?! Poj***** cię, dziadu! – wrzasnął trzeci.

Po chwili podzielił los kolegów. Czwarty sam uciekł, gdy starszy pan zamachnął się na niego laską. A potem posłał za nim w ślad zaskakującą w jego ustach wiązankę:

– Bydło! Chamy! Zbóje! Won z autobusu dla ludzi! Piechotą leźć, jak się zachować po ludzku nie umieją! Durnie bez mózgu i serca. Rodzice dają wszystko, a im wciąż mało! Muszą dręczyć i prześladować innych. A ty gdzie? – zatrzymał laską jednego z chłopaczków, który próbować wepchnąć się z powrotem. – Chcesz oberwać? Wynocha! Jak mi który podpadnie, tydzień na dupie nie usiądzie! Spróbujcie znowu kogoś dręczyć, a znajdę was, i przysięgam, pożałujecie, że was matka rodziła!

Rzeczywiście, wstyd. Żenada i sromota

Drzwi się zamknęły, autobus odjechał. Kierowca standardowo nie zareagował. Krzyki, wyzwiska, szarpanina? A co go to? On tu tylko pojazd prowadzi. Za to kilka osób zaczęło bić brawo.

– A wy co? Następne osły! – starszy pan wciąż był zły. – Słabszemu dzieje się krzywda i nikt gęby nie otworzy. Nikt nie nazwie rzeczy po imieniu. Tylko brawo biją, jak ktoś za nich załatwi sprawę, ot, bohaterowie dwudziestego pierwszego wieku. Połowa chłopy jak dęby, broda jak u drwala, a przez pięć sekund mężczyzną jeden z drugim nie umie być. Paniusie i damulki nie lepsze. Matki, babcie, siostry, a jak dziecku na ich oczach dzieje się krzywda, to gęba w ciup i patrzą w telefony. Wstyd!

Mężczyzna sarknął, poprawił kapelusz i usiadł na swoim miejscu.

Ja też poczułem się wywołany do tablicy, choć przecież chciałem wstać i zwrócić im uwagę. Ale po pierwsze, tego nie zrobiłem. Po drugie, na pewno nie posunąłbym się tak daleko jak ów starszy pan. Nie dość, że użył mocnych słów, to jeszcze zastosował przemoc wobec tych dzieciaków. Ile mogli mieć? Ze trzynaście, góra czternaście lat. A on wyrzucił ich siłą z autobusu i groził laską.

Pytanie, czy podziałałaby łagodniejsza metoda? Skoro dokuczali koledze, za nic mając obecność dorosłych, czy zrozumieliby inny język, inne niż siłowe argumenty? Mocno wątpię. Znęcali się, bo czuli się mocni, bezkarni, bo wiedzieli, że tamten chłopaczek im się nie postawi.

Wyglądało, że był ich ofiarą od dawna, a oni świetnie się bawili, dręcząc go. A my wszyscy, odwracając oczy, pokazując, że nas ta sprawa nie dotyczy, dawaliśmy im nieme przyzwolenie. Więc się nie hamowali. Aż tu nagle zostali wzięci za fraki i wyrzuceni won!

To musiał być dla nich szok. I cios

Tym większy, że zostali pokonani przez dziadka poruszającego się o lasce. Ciekawe, jak się zachowywali, gdy zostali na przystanku, a autobus odjechał. Wściekali się na krewkiego pasażera? Zrzucali winę na potulnego kolegę i od teraz będą dla niego jeszcze gorsi? Czy może coś do ich zakutych łbów dotarło?

Straszy pan dał lekcję nie tylko tej czwórce, ale także nam wszystkim, pasażerom tego kursu. Miał rację. Nasza bierność była karygodna, nie reagując, stawaliśmy się współwinni. Oni byli smarkaczami, my dorosłymi ludźmi, a jednak w pewnym sensie daliśmy się zastraszyć.

Ustąpiliśmy przed ich agresją, chamstwem, okrucieństwem. Wielu z nas miało dzieci, wnuki albo młodsze rodzeństwo, jednak siedzieliśmy cicho. A on nam pokazał, czym jest bohaterstwo. Takie na co dzień, zwykłe, szare.

Chłopak nie podziękował za pomoc. Siedział cały czerwony na twarzy, ze spuszczoną głową, i szybko wysiadł, gdy autobus stanął na przystanku nieopodal szkoły. Rozumiałem jego zawstydzenie i wyręczyłem go. Przechodząc do drzwi, gdy zbliżał się mój przystanek, pochyliłem się nad ramieniem starszego pana.

– Dziękuję. Przepraszam. I gratuluję odwagi, której nam wszystkim zabrakło.

Następnego dnia niecierpliwie czekałem na to, co się wydarzy. Gdy wsiadłem do autobusu na moim przystanku, w środku autobusu był już bohaterski starszy pan i kilka osób, które kojarzyłem z codziennych dojazdów. Oraz atakowany przez kolegów chłopak.

Potem… do pojazdu weszli oni. Chyba wypatrzyli starszego pana przez szybę, bo wybrali drzwi oddalone od niego. Stanęli blisko kierowcy i tego dnia zachowywali się nadzwyczaj spokojnie. Nie było śmiechów, wrzasków, przepychanek, głupich zaczepek, przekleństw ani wyzwisk. Od swojego kolegi też trzymali się z daleka. Przysiadłem się do starszego pana.

Pojechać na cmentarz, obronić dzieciaka…

– Wygląda na to, że pana metoda zadziałała. Oby na stałe. Dziś nie potrzeba słuchawek, by ich zagłuszyć. Powinniśmy od razu zareagować, byłoby o wiele przyjemniej jeździć do pracy.

Mężczyzna spojrzał na mnie i westchnął.

– Tak, ja też długo się zastanawiałem, czy powinienem interweniować, w końcu to nie moje dzieci ani wnuki. A teraz każdy się cacka z młodzieżą, obchodzi jak z jajkiem, zwrócić uwagi nie można, słusznie czy niesłusznie, bo to już atak… No ale już dłużej nie mogłem tego znieść. Przesadzili. Może i zareagowałem za ostro…

– Gdyby było za ostro, dziś wsiedliby z rodzicami – uspokoiłem go. – Założę się, że żaden się nie pochwalił przygodą z wczoraj, nawet jeśli się spóźnili do szkoły, bo musieliby powiedzieć, za co zostali zrugani. Załatwił to pan koncertowo.

– Tyle człowiekowi w życiu zostało. Odwiedzić żonę na cmentarzu i stanąć w obronie krzywdzonego dzieciaka.

Od tamtej pory co jakiś czas ucinamy sobie z panem Bogdanem pogawędki w trakcie wspólnej drogi. Jestem dumny, że go znam. 

Czytaj także:
„Skradziono nam pieniądze na nowy dom. Idiotka, sama podałam złodziejom adres i kwotę, którą mam schowaną w szafie!”
„Przyjaciółka robi z siebie bałwana dla facetów! Ma 50 lat, a ubiera się jak nastolatka i wypina do obiektywu”
„Gdy zaczęłam pracę w policji, śmiali się, że nadam się do biegania po kawę i pączki. Szybko pokazałam im, co potrafię”

Redakcja poleca

REKLAMA