„Sądziłem, że Anka przez dziecko chce się dorwać do moich pieniędzy. Zepsułem nasze szczęście”

Para dowiaduje się o ciąży fot. Getty Images, stefanamer
„– Wiem, że zawsze miałeś wątpliwości co do tego, czy dziecko jest twoje. Albo myślałeś, że zostałeś w tę ciążę wrobiony dla pieniędzy. A ja w nic cię nie wkręcałam. Po prostu zakochałam się w tobie jak jakaś idiotka. Ale teraz to już przeszłość”.
/ 03.05.2024 11:15
Para dowiaduje się o ciąży fot. Getty Images, stefanamer

Muszę przyznać, że od samego początku ta sprawa nie pozwalała mi normalnie myśleć. Z jednej strony próbowałem się tym nie zadręczać i powtarzałem sobie w duchu, że to tylko moje urojenia, ale z drugiej nie byłem w stanie zachowywać się tak, jakbym o niczym nie wiedział i całkowicie ufał słowom Anki.

Mimo że tak naprawdę dopiero co się poznaliśmy, to jednak nasze drogi już się na dobre połączyły. Sami powiedzcie, czy gdy raptem miesiąc po waszym pierwszym spotkaniu wasza partnerka oznajmiłaby wam: „Będziemy mieć dziecko”, to czy nie mielibyście powodów, by sądzić, że poszła z wami do łóżka w jakimś konkretnym celu? Zwłaszcza jeśli wasi rodzice są nieźle ustawieni, a matka waszego przyszłego dziecka cały swój dobytek zmieści w jednym bagażu.

Kiedy człowiek zaczyna intensywniej myśleć o tego rodzaju sprawach, to tylko pogłębiają się jego wątpliwości. Dajmy na to, zaczyna się zastanawiać, czy to naprawdę jego dziecko. No bo skąd ma mieć pewność, że dziewczyna tuż przed nim nie zaszła w ciążę z jakimś innym facetem, a teraz po prostu upatrzyła sobie zamożnego jelenia na ojca? Dane statystyczne podobno pokazują, że mniej więcej dwadzieścia procent maluchów, które przychodzą na świat, jest wychowywanych przez innych facetów niż ich faktyczni ojcowie. Te statystyki przytoczyli mi moi rodzice, kiedy naciskali, żebym przed ślubem z Anią podpisał przynajmniej intercyzę. Zignorowałem ich argumenty i odparłem, że ani trochę nie podejrzewam, by ktoś inny był ojcem dziecka, które nosi w brzuchu Ania.

Jednak nie mówiłem szczerze. Nie byłem do końca przekonany. Zresztą, nawet jeśli tak by było, czy to coś zmienia? Możliwe, że to rzeczywiście moje dziecko, tylko że zostałem wrobiony. Być może Anka planowała w ten sposób zdobyć zamożnego faceta do ślubu. Albo przynajmniej gościa, który będzie płacił niezłe alimenty.

W pewnej chwili przyszło mi do głowy pytanie, czy to, co czuję do Anki, to prawdziwa miłość. I czy ona darzy mnie takim samym uczuciem. Owszem, spogląda na mnie czule, mówi, że mnie kocha. Ja też jej to powtarzam... Ale sam już nie wiem, czy to prawda! Więc kto wie, może i ona ma wątpliwości...

Nie chciała słyszeć o intercyzie

– Nad czym się tak zastanawiasz? – zagadnęła Ania, wtulając się we mnie.

Moje myśli kłębiły się i wirowały, poruszając wszelkie możliwe wątpliwości na jej temat, ale odparłem krótko:

– A tak sobie tylko rozmyślam, nic takiego.

– No weź, nie ściemniaj. Doskonale widzę tę twoją zadumaną twarz.

– No wiesz, trochę się martwię, co przyniesie jutro. Czy damy radę... i takie tam.

– Oj, daj spokój – parsknęła śmiechem. – Grunt to to, że się kochamy!

– Ale ja mam przed sobą jeszcze dwa lata studiów – kontynuowałem. – A po studiach, zanim stanę na nogi i zacznę dobrze zarabiać, to trochę wody w Wiśle upłynie. Ty też najpierw urodzisz, a potem będziesz musiała być przy dziecku… Jak sobie poradzimy finansowo w takiej sytuacji?

– Mama i tata na pewno nam pomogą...

– Zdajesz sobie sprawę, że twoi rodzice sami mają dość ciężką sytuację finansową.

– Racja, ale przecież mamy jeszcze twoich rodziców.

– Zgadza się... Ale jest pewien problem... – przez chwilę się zastanawiałem, czy to odpowiedni moment, ale doszedłem do wniosku, że muszę być z nią całkowicie szczery. – Widzisz, oni postawili pewien warunek.

– Warunek? Jaki? – Anka nie kryła swojego zaskoczenia.

Intercyzę – rzuciłem bez ogródek, czując jak schodzi ze mnie ciężar. – Bez tego nie zobaczymy ani złotówki z ich strony.

– Jasne, co tu dużo gadać, nie mają do mnie zaufania.

– Słuchaj, taki dokument to żadna tragedia… – zacząłem.

Niczego nie zamierzam podpisywać! – weszła mi w słowo z zaciętą miną.

– Ale dlaczego? Jeśli nie planujesz zostać bogatą rozwódką, to nie powinnaś się tym przejmować – próbowałem zamienić temat w niewinny dowcip.

Anka nie była w nastroju do żartów. Doszło między nami do kłótni. Ona była nieustępliwa, a ja nie chciałem się przyznać, że też jestem za intercyzą i ciągle zasłaniałem się zdaniem rodziców. Zresztą jej upór działał mi na nerwy, budząc dodatkowe wątpliwości co do jej intencji. W końcu straciłem panowanie nad sobą i wypowiedziałem kilka zbędnych, nazbyt ostrych słów. Anka chciała mi odpowiedzieć, ale zamiast tego na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Oparła się o ścianę, a potem uklękła, wydając z siebie bolesne jęki.

Totalnie mnie zmroziło. Kompletnie nie miałem pojęcia, jak się zachować. Strach mnie obleciał na myśl, że Anka może stracić dziecko, a ja będę się czuł jak jakiś zabójca, co przez własną głupotę pozbawił życia (być może) swoje dziecko. Miałem ochotę uciec na drugi koniec świata, ale stałem jak słup soli i nie mogłem ruszyć nawet palcem. Gdyby Anka nie wrzasnęła, żebym zabrał ją do szpitala, to pewnie nadal sterczałbym w tym samym miejscu jak kołek.

W szpitalu wyszło na jaw, że ciąża jest zagrożona. Co prawda raczej nie miało to wiele wspólnego z naszym konfliktem, ale mimo to czułem się winny. Zamiast jednak wziąć za to odpowiedzialność i przyznać się do pomyłki, wpadłem w złość na swoich rodziców. Naskoczyłem na nich, że przez ich nieufność o mały włos nie straciłem dziecka. Oznajmiłem też, że mam w nosie jakąkolwiek intercyzę i przestanę już męczyć Anię tą kwestią.

Można by zrobić badania na ojcostwo

Rodzice zmienili zdanie i przestali naciskać na podpisanie tego nieszczęsnego dokumentu. Zamiast tego, zaczęli sugerować, żebyśmy ze ślubem poczekali przynajmniej do porodu.

– Niewielka to różnica, czy Ania stanie przed ołtarzem będąc w ciąży, czy z maleństwem – powiedziała moja mama. – Poza tym, ciąża jest podwyższonego ryzyka, więc udział Ani w takich wydarzeniach może doprowadzić do tragedii.

Takie argumenty te z pozoru mogły brzmieć przekonująco, jednak doskonale zdawałem sobie sprawę z ich prawdziwych motywacji. Chodziło o to, że gdy dziecko się już urodzi, istniałaby możliwość przeprowadzenia testów, które potwierdziłyby moje ojcostwo. Właściwie powinienem był odrzucić tę propozycję... Ale gdzieś w środku, podobnie jak oni, obawiałem się, że wybór mnie na tatę nie był do końca dziełem przypadku. Doszedłem więc do wniosku, że takie wyjście z sytuacji jest w sumie całkiem niezłym pomysłem.

Początkowo Ania kategorycznie odrzuciła tę propozycję. Stwierdziła, huczne wesele nie ma dla niej większego znaczenia i bez problemu mogłaby z niego zrezygnować. Ślub w kościele może odbyć się w bardzo wąskim gronie, ale zależy jej, aby maleństwo przyszło na świat już po zawarciu związku małżeńskiego. Zażartowałem, że jeśli jest aż tak religijna, to pewnie lepiej było poczekać z amorami aż do nocy poślubnej. Mimo że tym razem udało nam się uniknąć kłótni, wyczuwałem, że poczuła się urażona moimi słowami. Ostatecznie jednak nie oponowała dłużej i pogodziła się z myślą, że ślub odbędzie się dwa miesiące po porodzie.

Maluch ewidentnie nie mógł się doczekać przyjścia na świat, bo pojawił się na nim cztery tygodnie wcześniej, niż zakładano. Na całe szczęście okazał się krzepkim i zdrowym noworodkiem, więc nic mu nie groziło. Powiem szczerze, że od pierwszej chwili zacząłem wypatrywać cech, które by nas łączyły i znalazłem ich całkiem sporo. Moi rodzice również je dostrzegli i przestali w końcu sugerować testy na ojcostwo. Jeszcze zanim synek się urodził, dogadaliśmy się z Anią, że zaraz po wyjściu ze szpitala wprowadzi się do mojego wynajmowanego mieszkania. Ale że dzieciak tak się pospieszył, to nie zdążyliśmy się do tego jakoś specjalnie przygotować. Mimo wszystko planowałem, że odbiorę ich prosto ze szpitala i zawiozę do siebie, a resztę gratów przywieziemy później.

Anka zdecydowała, że po przyjściu na świat bobasa, chce pobyć parę dni u swoich rodziców. Stwierdziła, że matczyne wsparcie jej się przyda. Pomysł wydawał się całkiem sensowny.

Szkoda tylko, że finał okazał się zupełnie inny...

Po dwóch dniach od wyjścia ze szpitala zadzwoniła i oświadczyła, że zamierza na stałe zamieszkać z rodzicami i nie chce ślubu. Byłem totalnie zaskoczony. Początkowo uznałem, że to może jakaś chwilowa chandra po porodzie. Ale najwyraźniej wszystko sobie wcześniej dokładnie przemyślała. Dowiedziałem się, że w dokumentach szpitalnych wpisała, iż ojciec dziecka jest nieznany. Przez to nie miałem żadnych praw rodzicielskich. Kompletnie mnie to załamało. Dzwoniłem do niej bez przerwy, ale nie odbierała telefonów. Później dowiedziałem się od wspólnych znajomych, że jej rodzice wywieźli ją do jakichś krewnych, żebym nie mógł się z nią spotkać.

Przez miesiąc w ogóle się nie odzywała. Aż tu nagle zadzwoniła.

Gdzie ty właściwie jesteś? – wyrzuciłem z siebie natychmiast po usłyszeniu jej głosu. – Co z dzieckiem? Wszystko w porządku?! Ania, jak mogłaś mi to zrobić...?!

– Sam sobie jesteś winny – wybrzmiała jej chłodna odpowiedź.

Zamarłem ze zdumienia.

– Zawsze miałeś wątpliwości co do ojcostwa tego dziecka – kontynuowała. – I nawet jeśli faktycznie jest twoje, to pewnie uważasz, że zostałeś w tę ciążę wrobiony. I nic by tego nie zmieniło. Ale ono jest twoje, mimo że nigdy nie zgodzę się na żadne testy. I chcę, żebyś wiedział, że w nic cię nie wkręcałam. Po prostu zakochałam się w tobie jak jakaś idiotka. Ale teraz to już przeszłość. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Mój synek też nigdy cię nie poza. Poradzę sobie z jego wychowaniem zupełnie sama. Nie potrzebuję żadnego wsparcia od ciebie, a już na pewno nie łaski od twoich rodziców. Dam sobie radę.

– Ale jak to? Nigdy go nie poznam?!

– Być może za 10 lat – powiedziała niechętnie – a może wcale. Gdy znajdę porządnego faceta, to on będzie tatą dla mojego syna… Nawet nie próbuj mnie odnaleźć. I nie zrzucaj winy na nikogo innego oprócz siebie.

Minęły dwa lata od chwili, gdy mój syn przyszedł na świat. Kompletnie nie wiem, co się z nim dzieje, czy przebywa gdzieś w kraju, czy może za granicą. Zignorowałem prośby Ani i próbowałem ich odnaleźć, zatrudniając detektywów. Ona jednak skutecznie się ukryła... Teraz rozumiem, że czasami po prostu trzeba zaufać drugiej osobie i nie podejrzewać jej o to, że kieruje się własnym interesem albo chce nas oszukać. Zwłaszcza jeśli darzy się tę osobę uczuciem. Ale co mi po tej mądrości? Jest już za późno. Zmarnowałem swoją szansę na szczęście.

Daniel, 24 lata

Czytaj także:
„Po śmierci męża znów stanęłam na ślubnym kobiercu. Rodzina mnie wyklęła, bo jako wdowa mam się już tylko umartwiać”
„Moje małżeństwo skończyło się, gdy dostałam list od kochanki męża. Ten łotr wiódł podwójne życie i obu nam złamał serce”
„Romans z synową był bardzo gorący. Teraz nie wiem, czy za 9 miesięcy urodzi się mój syn czy wnuk”

Redakcja poleca

REKLAMA