– Skarbie, przecież nic wielkiego się nie stanie, jeśli tym razem polecicie z dziewczynami same – przekonywał mnie mąż. Nic nie mówiłam, a on ciągnął: – Widzisz, jest cudowna sierpniowa pogoda, Zuzanka i Zosia wróciły z obozów i mają jeszcze sporo czasu przed powrotem do szkoły. Nie ma sensu, żebyście siedziały tylko w domu.
– Ale powinniśmy pojechać razem – zaznaczyłam. – Nie przepadam za wyjazdami bez ciebie. Nigdy nie lubiłam jeździć sama. Jak jeszcze nie było nas stać na rodzinne wakacje, to był jakiś argument, ale tym razem?
– Rozumiem, kochanie – Maciek wypowiadał się łagodnie i widać, że zależało mu na tym, żebyśmy pojechały same – Ale ja niestety teraz nie mam możliwości, żeby się wyrwać z pracy. Do firmy przyjeżdża sam prezes z Ameryki, a kto wie, może wreszcie uda się mi błysnąć w ekipie. Później byłaby podwyżka, z nią awans i splendor…
Zaśmiał się do telefonu. Jakoś zbyt radośnie.
– Nie potrzebujemy więcej forsy – odpowiedziałam smutno.
– No dobrze, skarbie, ale jednak naprawdę nie mogę teraz wziąć wolnego.
W słuchawce zapanowała głucha cisza. Maciej już powiedział, co chciał, a ja też nie miałam już nic do gadania. Nie chodziło mi tylko o ten konkretny wyjazd, który ostatecznie będę musiała zorganizować sama. Ja wiedziałam, że on kłamie. Wcale nie przyjeżdża do nich prezes ze Stanów, ani żaden inny, nie będzie nawet oficjalnych spotkań. Tak jak wszędzie, miał panować luźny, wakacyjny okres.
Z tego powodu ja milczałam. W rozmowie moje argumenty się wyczerpały.
– Skarbie, to co: zgadzasz się? – zapytał nagląco. – Teraz pojedziecie same, a na jesień znajdziemy jakiś kolejny termin na wyjazd.
– W porządku, tylko wyślij pieniądze, a ja wszystko zorganizuję.
– Świetnie, muszę już lecieć. Odezwę się jeszcze w weekend, to wszystko dogadamy. Pa, całuję!
Kontakt zakończony. Jak nasze małżeństwo.
Stałam i zastanawiałam się, co będzie dalej. W ciągu ostatnich trzech dób żyłam jak w transie. Spanie, jedzenie, opieka nad dziećmi, sprzątanie, zakupy, znowu spanie – wszystko robiłam jak automat. Kilka dni temu otworzyłam list. Nic nie zapowiadało nadejścia katastrofy. Jak zwykle zaczynał się słowami „Szanowna Pani…”, ale później zaczęło się piekło.
Wiódł życie na dwa domy i rodziny
Mój ukochany od około 6 lat pracował w Berlinie. Wiadomo – tam są większe szanse na zarobek, kasa w euro, a do tego rozwój, awanse, znajomości. W Niemczech bywał od początku tygodnia do piątku, a na weekendy wracał do nas. Ja prowadziłam dom, opiekowałam się dziećmi, a w każdy piątek czekałam na niego z utęsknieniem. Mąż wracał i też był spragniony bliskości, rodzinki, wieści. Wydawało mi się, że wszystko idzie świetnie. Nie pojawiały mi się w głowie żadne podejrzenia. Nie działała słynna intuicja kobieca, przeczucie o złych zdarzeniach. Ja ufałam mężowi całkowicie i czułam się szczęśliwa.
Gdy czytałam list, zdawał się pisany na spokojnie i bez emocji. Nie pojawiały się tam żadne obelgi, dramaty, poczucie nienawiści. Jak się okazało, autorka nazywała się Klaudia, i chyba była tak samo zdruzgotana, jak teraz ja, czytając list.
„Od 20 lat mieszkam w Niemczech, w Berlinie. Poznałam sympatycznego mężczyznę ponad dwa lata temu. Mówił, że mieszka sam w Niemczech, ale jeździ do Polski regularnie i tam odwiedza matkę, która choruje na demencję. Wkrótce bardzo się zbliżyliśmy, a przyjaźń zamieniła się w miłość. Nieco ponad rok później urodziłam naszą córeczkę.
Z innych związków miałam negatywne doświadczenia, więc nie naciskałam na ślub. Maciek wydawał się idealnym facetem – taki czuły, dobry i odpowiedzialny. Nie marzyłam o papierku, bo już byłam szczęśliwa. Na weekendy do Polski jeździł sam, bo przekonywał mnie, że nie jest miło patrzeć na efekty demencji, a poza tym matka w tym stanie i tak by mnie nie zapamiętała. Nie oponowałam, docierały do mnie te argumenty. Byłam mu wdzięczna i pełna podziwu, że tak się poświęca dla rodziny.
Raz odwiedziła mnie koleżanka z dawnych czasów, którą poznałam jeszcze w Poznaniu. Wizyta mijała w przyjemnej atmosferze, jednak dostrzegłam, że kumpela jakoś dziwnie przygląda się Maćkowi. Zerkała na niego często i z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Uznałam, że być może się jej podoba.
Dwa dni później przyjaciółka zadzwoniła, bo chciała powiedzieć mi coś ważnego.
– Kochana, musisz mi wybaczyć, ale ktoś powinien ci powiedzieć. Może wcale nie mam racji, nawet zastanawiałam się, czy o tym mówić… Mam dość paskudne przeczucie… – ona krążyła wokół tematu, a ja zaczęłam się bać.
– Co chcesz powiedzieć?
– Ten swój Maciek, widzisz, ja chyba znam go z widzenia. No chyba, że ma bliźniaka czy tam sobowtóra, ale w każdą sobotę widuję go w markecie albo w pasażu handlowym w Poznaniu. Robi zakupy wtedy, co ja – zaśmiała się nerwowo. – Tylko dlaczego, skoro na stałe mieszka w Berlinie? To dziwne.
– Dziwne. I głupie. I raczej niemożliwe.
Mijał prawie miesiąc od naszej rozmowy, ale ja nie zapomniałam o tym ani trochę. Ta sprawa ciągle do mnie wracała. W końcu musiałam odkryć prawdę i zdecydowałam się na małe śledztwo. Znalazłam jakieś dokumenty z pracy, inny adres i numer telefoniczny. Tak doszłam do pani, Julio. Odkryłam też wasze dzieci: Zofię i Zuzannę. Moja córka nazywa się Ewa. Nie zdradziłam Maćkowi tego, że wiem. Nie zdecydowałam jeszcze, co teraz pocznę. Uznałam, że pani ma prawo wiedzieć. Później pani zrobi, co uważa za słuszne. Wyrazy szacunku, Klaudia.
PS. Naprawdę przepraszam, nie miałam pojęcia o pani i dzieciach”.
To był koniec wiadomości. Skończył się list i skończyło się moje małżeństwo.
Znam całą prawdę, ale co dalej?
Przyszedł czwarty poranek, odkąd przeczytałam list i ciągle do niego wracałam. Wszystko się wyjaśniło – dlaczego Maciek coraz częściej wysyłał mnie samą z dziećmi na wakacje. Może to właśnie teraz Klaudia zażądała, by został z nimi na weekend, i dlatego musiał się nakombinować z wymówką. Żałosne.
Od pewnego czasu przy telefonie znajdowała się wizytówka z danymi adwokata. Był polecany jako spec od spraw rozwodowych. Czuję potworny strach, ból w duszy i łzy w oczach, gdy tylko o tym pomyślę. Jednak to chyba jedyne słuszne wyjście. Cały mój świat runął jak domek z kart. To, co było dla mnie oparciem i skałą, właśnie zniknęło. Pytałam siebie sama, czy to ja zawiniłam.
Od zawsze myślałam, że za zakończenie związku są odpowiedzialne dwie strony. Życie i relacje na odległość są trudne, jak widać, były zbyt trudne dla nas. Jednak romans to coś innego, niż zupełnie nowa, druga rodzina. Okazało się, że wcale nie znam mężczyzny, którego tyle lat kochałam. Jedyne, co czułam, to była ogromna pustka. A wszystko z jego winy!
Nie mam pojęcia, co dalej robić. Jest jeden sposób rozwiązania tej sytuacji. W głowie miałam obraz moich córeczek, niestety będą zmuszone wykazać się siłą. Wpisałam w telefon numer z białej wizytówki.
– Kancelaria adwokata…, jak mogę pomóc? – padło pytanie.
– Muszę się rozwieść. I to jak najszybciej.
Julia, 35 lat
Czytaj także:
„Harowałam, a on prowadził beztroskie życie. Wreszcie kazałam mu się wynosić. Nie będę łożyła na darmozjada”
„Dzieci widziały we mnie chodzący spadek. Gdy stanęłam twarzą w twarz ze śmiercią, zamiast lekarza, wzywały notariusza”
„Przez brudne gierki żony mojego kochanka prawie straciłam ciążę. Ta zazdrosna baba doprowadziła mnie do rozpaczy”