„Po śmierci męża znów stanęłam na ślubnym kobiercu. Rodzina mnie wyklęła, bo jako wdowa mam się już tylko umartwiać”

Para małżonków fot. Getty Images, pvstory
„Dobrze wiedzieliśmy, jak kruche bywa szczęście i że łatwo je utracić. Uznaliśmy, że nie będziemy czekać. Oboje marzyliśmy o życiu w małżeństwie, zbudowaniu domu, o dzieciach. Nie mieliśmy ich we wcześniejszych związkach. Pojęliśmy decyzję”.
/ 26.04.2024 14:30
Para małżonków fot. Getty Images, pvstory

Zdają sobie sprawę z tego, iż wiele osób uważa, że powinnam do końca moich dni snuć się w czerni i rozpaczać po mężu. Jak mogłam być znów szczęśliwie zakochana? Stałam się obiektem napiętnowania, bo wdowa miała cierpieć, a nie szaleć.

Bardzo kochałam mojego męża, ale jego odejście trwało aż trzy lata. Doktorzy od początku choroby nie robili mu wielkich nadziei na przeżycie. Ja jednak walczyłam ze wszystkich sił, żeby się nie poddawał. Dla nas wszystkich to był koszmarny okres, w czasie którego odsunęłam się zupełnie od zwykłego życia. Cały mój świat to był szpital, następnie hospicjum. Nie było mi dane mieć momentu dla siebie, wszystko poświęcałam mężowi. Mój luby dostrzegał to i nieustannie powtarzał mi, że nie mogę tak żyć.

– Kochana, jak uwielbiam twoją fryzurę, gdy wychodzisz z salonu fryzjerskiego – podpuszczał mnie do wizyty.

A co ja miałam mu odpowiedzieć? Nie miałam ani sił, ani pieniędzy, żeby wybrać się do fryzjera. Zdecydowanie wolałam je przeznaczać na leki dla męża, odpowiednie posiłki, dobrane kosmetyki. W ostatnich fazach choroby Tomka byłam padnięta i pewnie sama sprawiałam wrażenie, że jestem ciężko schorowana. Moja wychudzona twarz i poszarzała cera od dawno nie widziały słońca.

– Skarbie, obiecaj mi coś. Kiedy już odejdę, zadbaj wreszcie trochę o siebie! – prosił Tomasz.

Jednego dnia nie dał się zbyć i wymusił kolejną obietnicę. Tym razem chciał, żebym przysięgła, że po jego śmierci po raz drugi wyjdę za mąż.

– A jak mnie nikt nie zechce? – pytałam, śmiejąc się we łzach.

– Nie ma mowy, jesteś taka piękna – odpowiedział, dotykając mojego policzka.

Nie mogłam się nie zgodzić. W szpitalnym środowisku może i wyglądałam na piękną, bo byłam tu zdrowa. Sporo z pacjentek w hospicjum do samego końca starało się ładnie wyglądać – na głowę zakładały kolorowe chusty, malowały sobie usta. W sąsiedniej sali leżała kobieta w podobnym do mnie wieku. Na jej twarzy widniały ślady dawnej urody, a pewnie dawniej prezentowała się niczym modelka i w normalnej sytuacji na ulicy pozazdrościłabym jej wyglądu.

Teraz spotykałam ją czasami na korytarzu, gdy przechodziła wsparta o ramię swojego męża. Ten wysoki mężczyzna lekko się przy niej garbił, wiele dla niej poświęcał. Z biegiem czasu zaczęliśmy się witać. Rzadko rozmawialiśmy, ale i tak wiedzieliśmy, że łączy nas niedostrzegalna nić porozumienia. Byliśmy niczym para rozbitków na oceanie nieszczęścia.

Dobrze się rozumieliśmy

Później okazało się, że mój mąż i jego żona zmarli w ten sam dzień. Nazajutrz przybyłam po rzeczy Tomasza, a na schodach natknęłam się na Rafała. Przenosił torbę swojej żony, ale zamiast trzymać ją w ręce, tulił bagaż do piersi. Nagle przez niedopięty zamek wysypały się z niej różne drobiazgi. Natychmiast zaczął je zbierać, ale niewielka puderniczka z lusterkiem upadając, rozbija się o schodek, a puder rozsypał się naokoło. Patrząc na to, Rafał usiadł na stopniu i zaczął płakać.

Widziałam to i nie mogłam zostawić go samego. Zaczęłam pomagać mu zbierać rzeczy, a później dałam mu mój numer telefonu, na wypadek gdyby potrzebował wsparcia i rozmowy.

Z czasem pojawiło się między nami uczucie. Rozkwitło niczym delikatny kwiat w ruinach wcześniejszych małżeństw. Każde z nas sądziło, że długo będziemy zbierać się uczuciowo po pożegnaniu naszych najbliższych, ale wkrótce okazało się, że we dwoje można to przeżyć o wiele łatwiej. Nasze odczucia były podobne, stanowiliśmy dla siebie ogromne wsparcie. Dobrze wiedzieliśmy, jak kruche bywa szczęście i że łatwo je utracić. Uznaliśmy, że nie będziemy czekać. Oboje marzyliśmy o życiu w małżeństwie, zbudowaniu domu, dzieciach. Nie mieliśmy ich we wcześniejszych związkach.

Rafałowi było o wiele łatwiej. Jego mama mieszkała za granicą i nawet nie zdążyła dobrze poznać jego żony. Co do naszego ślubu miała neutralne stanowisko. Za to moja rodzina nie ukrywała nawet oburzenia.

– Czy ty w ogóle przeżywałaś żałobę? Na pewno nie do końca.

– A co to oznacza: do końca? – zapytałam zdziwiona.

– Zwyczajowo powinnaś nosić czerń przez co najmniej rok! – odpowiedziała.

– Dlaczego? Myślisz, że w innych kolorach nie tęsknię za moim mężem? – rzuciłam.

– Jakoś za bardzo tego nie widać, żebyś tęskniła – skwitowała gorzko.

O to prosił mnie Tomasz

W podobnych słowach skomentowała to pozostała część mojej rodziny. Dołączyli do nich także przyjaciele i znajomi. Prawie wszyscy pragnęli, abym wyglądała na załamaną, zrozpaczoną i do tego zaniedbaną. Wcale ich to nie ucieszyło, że szybko się podniosłam po tragedii, jaką przeżyłam. Uznali, że to „nie na miejscu”, że jestem szczęśliwa. Nie sądzili, że ja już przeżyłam swoją żałobę.

Kiedy cztery lata temu Tomasz otrzymał wiadomość, że ma nieuleczalnego nowotwora, odchodził już ode mnie na wiele różnych sposobów. Oddalaliśmy się od siebie emocjonalnie, duchowo, cieleśnie… Z tym wszystkim musiałam radzić sobie sama.

Na nasz ślub nie dojechała mama Rafała, zaś moi rodzice mogli przyjść, ale demonstracyjnie zignorowali zaproszenie. Pojawiła się tylko niewielka grupka gości, która nie za bardzo wiedziała, jak się teraz zachować. Nic dziwnego, w końcu niecały rok wcześniej w tej samej świątyni razem ze mną żegnali Tomasza.

Mogłam zmienić kościół, ale tego nie zrobiłam. Jest wiele innych świątyń w okolicy. Jednak dla mnie ten gest miał znaczenie symboliczne. To miał być mój przekaz dla pierwszego męża: „Spójrz, wypełniam daną ci obietnicę. Chcę cieszyć się życiem. A ty odpoczywaj w spokoju, nareszcie wolny od cierpienia. Nigdy cię nie zapomnę”.

Adrianna, 32 lata

Czytaj także:
„Po 20 latach mąż zostawił mnie dla >>prawdziwej miłości<<. Miłość wykopała go z domu, a on wrócił na kolanach”
„Mąż zaślepiony melonami kochanki, puścił mnie kantem. Szybko pożałował, bo po roku skomlał i błagał o wybaczenie”
„Mam zaledwie 30 lat, a wiodę życie staruszki. Pragnę odmiany i szaleństwa, a nie wrastania w kanapę jak mój mąż”

Redakcja poleca

REKLAMA