„Rozpaczałam po zmarłym mężu, kiedy... obcy mężczyzna zaprosił mnie na wakacje. Wyczuł, że cierpię i wykorzystał moment”

Cierpiałam po śmierci męża fot. Adobe Stock, Natalie Board
„– Co przed tobą? W końcu możesz zacząć żyć! A tu w perspektywie jedynie samotna starość, czepianie się znajomych, którzy z litości będą zapraszali na kawę od czasu do czasu, ogłupianie się telewizją i latanie na cmentarz do zmarłego męża! Chcesz takiego życia? Chcesz ześwirować z tego smutku?”.
/ 20.07.2022 14:30
Cierpiałam po śmierci męża fot. Adobe Stock, Natalie Board

Niektórzy twierdzą, że starych drzew się nie przesadza, ale ja dość mam wspomnień. Tu każdy kąt kojarzy mi się z Mietkiem, a jego już nie ma…

Jestem wdową od niedawna

– Poczekaj do wiosny, Marylko! – mówi moja przyjaciółka. – Zima to nie jest dobra pora na przeprowadzki!

Ma rację, ale ja już nie mogę dłużej wytrzymać w tym mieszkaniu. Wszystko mi przypomina zmarłego męża. Zwariuję, jeśli stąd nie ucieknę. Minęło osiem miesięcy, a ja niczego nie ruszyłam, wszystko jest, jak było… Okulary leżą na gazecie, jak je zostawił, ruda kamizelka przerzucona przez oparcie kanapy – czasami się do niej przytulam i wtedy czuję znajomy zapach wody kolońskiej męża. Ciągle od nowa rozpamiętuję tamten wieczór.

– Położę się wcześniej, jakoś nie mam ochoty na telewizję – powiedział Miecio. – Poleżę sobie, odpocznę troszkę.

Dlaczego się nie zaniepokoiłam? Kiwnęłam głową, że dobrze, i nadal oglądałam film. Nie było mnie przy nim, kiedy odchodził! Lekarz mówił, że po prostu zasnął, i że każdy by tak chciał… W pierwszej fazie żałoby nie przyjmowałam do wiadomości, że go nie ma. Jakby mnie ktoś nakręcił od środka, załatwiałam różne formalności w urzędach, zamawiałam nagrobek i wybierałam rodzaj granitu. Ale to wszystko działo się jakby obok mnie.

Z czasem sprężyna się rozkręcała, zwalniała, poruszałam się coraz bardziej niemrawo, nie chciało mi się rano wstawać z łóżka. Zaczynało mi brakować tchu, pojawiły się kłucia serca i stany lękowe. Od doktora w Poradni Zdrowia Psychicznego dostałam leki; rzeczywiście mi pomogły. Czułam się tak, jakbym dostała zastrzyk znieczulający u dentysty, tylko że ten objął swoim działaniem całą mnie. Zdrętwiałam i nie czułam bólu.

Było mi dobrze, błogo

– Uzależnisz się – martwiła się Ola. – Może spróbuj bez tych prochów? Odstaw je i zobaczysz, co będzie.

Miałam psychiczny kontakt z moim mężem, ciągle czułam jego obecność. Tłumaczyłam sobie, że jest we mnie taka potrzeba, że to się nie dzieje naprawdę, tylko w środku, w mojej duszy i w mojej głowie. Nie wpadłam w żadną paranoję, po prostu człowiek, z którym spędziłam czterdzieści lat, wcale mnie nie opuścił. Nadal był blisko!

Mam 60 lat. Fizycznie czuję się nieźle. Przeprowadzka na nowe śmieci nie byłaby dla mnie problemem. Pomyślałam nawet, że takie wyzwanie mi pomoże, oderwie myśli od tej jednej: „Dlaczego? Dlaczego właśnie on?”.

Zaczęłam szukać ofert

Postanowiłam przenieść się na drugi koniec miasta, tam, gdzie wszystko będzie inaczej. Żeby mi się nic nie kojarzyło i nie budziło żadnych wspomnień. Mam piękne mieszkanie. Dookoła zielono, cicho i spokojnie. Trzy duże pokoje, łazienka z oknem, spory przedpokój. Wszystko zadbane, czyste, można się od razu wprowadzać. Szybko znalazłam ciekawe ogłoszenie. Najpierw obejrzałam w internecie zdjęcia; wszystko mi się podobało. I dębowe parkiety, i łazienka w gustownej glazurze, i układ dwóch pokoi, chociaż były w amfiladzie, czego do tej pory nie znosiłam.

– Czynsz nie bardzo wysoki, miejski gaz, zryczałtowana woda – obliczałam. – Nie jest źle! Zadzwonię i umówię się na konkretną rozmowę.

Ja sobie wyśniłam to mieszkanie! Tej nocy pierwszy raz od nieszczęścia miałam sen o moim mężu. Gdzieś szłam, czegoś intensywnie szukałam… Stałam długo na przystankach tramwajowych, potem dochodziłam do jakichś pustych placów czy skwerów, znowu błądziłam i wracałam w to miejsce, które już widziałam, ale miałam świadomość, że nie o to chodzi. I znowu, od nowa, zapuszczałam się w coraz ciemniejsze uliczki, zaglądając do mrocznych bram i długich korytarzy. Wreszcie znalazłam ten adres, o jaki mi szło.

Pamiętam dokładnie, że na parkanie była przymocowana tabliczka z nazwą ulicy i numerem cztery. Ta nazwa mi się nie utrwaliła, ale „czwórka” tak. Bardzo dokładnie ją pamiętam. Na białym tle rysowała się czarna, wyraźna cyfra, jak na klepsydrze. Klepsydra – od razu tak mi się skojarzyło w tym moim śnie! Byłam bardzo zmęczona, więc ucieszyłam się, że nareszcie jestem u kresu mozolnej wędrówki. Zrobiłam parę kroków w stronę drzwi do starej kamienicy i nagle się zatrzymałam.

W tych drzwiach stał mój mąż i zasłaniał sobą wejście

Nawet ramiona rozpostarł szeroko, jakby bronił jakiejś bramki… Tak to wyglądało. Nie mogłam się przecisnąć; co ja w lewo, to Mietek także w lewo, ja w prawo, on blokuje z prawej. Nic nie mówi, tylko głową kręci, że nie, nie wchodź, nie wolno!

Mam nie wchodzić? – pytam w tym śnie, a on się uśmiecha i teraz robi taki gest, jakby mnie zapraszał do środka.

Otwiera drzwi przede mną, naciska jakiś wyłącznik i robi się jasno, widno.

– Czego ty chcesz? – zaczynam się trochę złościć. – Raz tak, raz inaczej.

Obudziłam się i pomyślałam: „Nigdy za życia nie był taki… sprzeczny, a teraz niby drogę mi zagradza, a niby pokazuje, gdzie iść! O co mu chodzi?”.

Przed południem pojechałam zobaczyć to nowe mieszkanie. Faktyczne, godzina z okładem ode mnie dwoma autobusami. Zupełnie inny kawałek miasta z czynszowymi, starymi kamienicami przyozdobionymi w rzeźbione, żeliwne balkony. Już miałam wchodzić do bramy, gdy rzuciła mi się w oczy czarno-biała tabliczka z nazwą ulicy i numerem cztery.

„Podobna do klepsydry” – pomyślałam i dopiero teraz przypomniałam sobie, że identyczną widziałam w moim śnie!

– Mam tam wejść czy uciekać? – zapytałam półgłosem. – Co dla mnie dobre?

Ledwo zadzwoniłam, już się otworzyły drzwi, jakby ten pan od dawna na mnie czekał…

Wyglądał dziwnie...

Miał fikuśnie wystrzyżoną, szpakowatą bródkę i włosy do ramion. Na kraciastej koszuli i dżinsach widać było ślady zaschniętej farby. Nie umiałam określić jego wieku, ale wydawał się młodszy ode mnie. A na pewno miał w sobie więcej energii.

Jestem w zastępstwie gospodarzy – zaczął. – Pokażę pani mieszkanie, ale szczegółów nie znam. Młodzi wrócą za godzinę, przepraszają, jakaś nagła sprawa w pracy ich zatrzymała…

– A pan to kto dla nich?

– Teść i ojciec. Na imię mam Gabriel i na ogół przynoszę ludziom dobre nowiny – uśmiechnął się. – Dla pani też mam taką. Tu się super mieszka!

– To czemu mieszkanie na sprzedaż? – zapytałam.

– Drugie dziecko w drodze! Młodzi potrzebują dodatkowego pokoju.

Wszystko było jak trzeba. Widać, że niedawno przeprowadzono kapitalny remont. Stolarka, tynki, glazura mi się podobały; nie musiałabym niczego zmieniać. Ściany pomalowane na jasną kawę z mlekiem były czyściutkie i nieponabijane żadnymi gwoździami. W kuchni zachwycił mnie piec gazowy tak sprytnie obudowany starymi kaflami, że wyglądał jak szamotówka u mojej babci.

Dobrze się tutaj czułam

Po raz pierwszy od miesięcy nie dławiło mnie w gardle i nie drętwiało mi lewe ramię. W myślach zaczęłam dopasowywać moje meble do tego wnętrza i wyszło na to, że jedynej rzeczy tu nie zmieszczę; naszego ogromnego małżeńskiego łoża!

A po co mi teraz ten grzmot? – pomyślałam. – Dla mnie samej za wielki”.

Postanowiłam kupić kanapę ze schowkiem na pościel. Tak, to będzie super. Kudłaty Gabriel zaproponował kawę. Zgodziłam się i usiedliśmy w tej miłej kuchni przy dużym stole, zrobionym z ledwo ociosanych, grubych desek.

– Fajny mebel – powiedziałam. – Podoba się pani? To mój pomysł i wykonanie. Trochę się bawię stolarką.

Myślałam, że pan maluje – popatrzyłam na jego upaćkane spodnie.

– To też! – roześmiał się głośno. – Maluję, rzeźbię, plotę koszyki, coś tam strugam, jednym słowem – uprawiam amatorską działalność plastyczną. Prawdziwymi artystami są moje dzieci. I syn, i synowa skończyli ASP. 

Przy herbacie i rozmowie godzina czekania na właścicieli przeleciała migiem. Nawet byłam trochę zawiedziona, że przyjechali tak punktualnie, bo Gabriel strasznie ciekawie opowiadał o swojej pracy i o podróżach. Zwiedził pół świata, teraz planował wyprawę do Chin.

– To fantastyczny kraj i cudowna kultura – mówił. – Od lat marzyłem o takiej wycieczce. Nareszcie plany się spełnią.

Zazdroszczę panu – powiedziałam szczerze. – Też bym chciała!

– A co stoi na przeszkodzie? Zdrowie czy kasa? – zainteresował się.

– Nie, jedno i drugie w normie – roześmiałam się. – Ale bałabym się chyba sama, a z biurem podróży też ryzyko…

Niech pani jedzie ze mną! – wypalił. – To poważna propozycja.

Zamurowało mnie.

Spojrzałam na niego zdumiona

Znam gościa od dwóch godzin, a on wyskakuje z takim szalonym pomysłem.

– Nie wiem, co powiedzieć? Zaskoczył mnie pan… No naprawdę.

– Nie trzeba nic mówić. Zastanowi się pani, przemyśli sprawę, i możemy wrócić do tej rozmowy. Ja i tak wybieram się dopiero wczesną wiosną, więc mamy czas!

Słowo daję, wracałam do domu kompletnie skołowana. Jeszcze wczoraj moje życie było puste i szare, a dzisiaj zawirowało, zakołysało się, poprzestawiało… I wcale nie czułam się z tym źle! W domu nalałam sobie odrobinę koniaku i wyciągnęłam się wygodnie na kanapie. Po raz pierwszy od czterdziestu lat miałam sama podjąć ważną decyzję! Zawsze liczyłam się ze zdaniem męża, on miał głos decydujący. Było mi z tym wygodnie i bezpiecznie. Tak się czułam, jakby ktoś silniejszy i zręczniejszy prowadził mnie przez kładkę nad przepaścią, i nagle puścił moją rękę, mówiąc:

Dalej idziesz na własną odpowiedzialność! Skup się, wszystko od ciebie zależy!

„Co przede mną? – pomyślałam z lękiem. – Samotna starość, czepianie się znajomych, którzy z litości będą mnie zapraszali na kawę od czasu do czasu, ogłupianie się telewizją i latanie na cmentarz do zmarłego męża!”.

– Chcesz takiego życia? – zapytałam siebie, jakbym gadała z kimś obcym. – Chcesz ześwirować z tego smutku?

Odpowiedź była oczywista.

– Nie, nie chcę!

Co mogłam mieć innego?

Nowe mieszkanie z dopłatą za mój większy metraż, nowego znajomego, który od razu mi się spodobał, i być może podróż życia!

– Wydasz kupę kasy – analizowałam dalej swoje plany i perspektywy. – Możesz się wpakować w niezłe szambo, bo jesteś łatwowierna i naiwna. Co ci się marzy? Skacze ci ciśnienie, nie wiesz, jakbyś zniosła parę godzin w samolocie, a ten niby-artysta ma po prostu niezły bajer i robi w konia starszą panią w żałobie! Nigdy nie wchodziłaś do wody dalej niż po kolana, a teraz planujesz skok na główkę? Oszalałaś zupełnie?!

Wiedziałam, że nie ma co prosić o radę innych, bo powiedzą: „Siedź na tyłku i nie wymyślaj głupot! Masz święty spokój, emeryturę, wygodny kąt i nienajgorsze zdrowie. Czego chcieć więcej?”.

Pewnie mają rację, ale mnie się roją jakieś cudowne krajobrazy, niezwykłe budowle, zielone pola i srebrne wodospady spływające po stromych zboczach gór. Zamykam oczy i przenoszę się do innego świata – jest przy mnie ten kudłaty Gabriel, który tak pięknie opowiada o chińskich dynastiach, taoistycznych świątyniach oraz o swoim ukochanym zabytku, czyli Wielkiej Pagodzie Dzikiej Gęsi w mieście Xi’an…

Mam z tego zrezygnować?

Dlaczego? Umówiłam się z młodymi od mieszkania, że odezwę się najdalej za dziesięć dni. Powiedzieli, że rozumieją, że będą czekali. Zaznaczyłam, że mogę się wycofać, bo to dla mnie trudna decyzja. Pamiętam, co mi powiedział Gabriel na pożegnanie:

Niech się pani nie boi żyć! Jeszcze wszystko przed panią!

Mam trochę czasu na rozmyślania. Czekam na jakiś znak od męża, ale on, jak na złość, nie chce mi pomóc! Przywołuję tamten sen, rozmyślam, główkuję, ale nie wiem, czy on mnie wtedy ostrzegał, czy zachęcał? Chociaż co ja mam do stracenia? Tylko… nudę. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA