„Kochałam Jana i pragnęłam, by został ojcem moich dzieci. Ale jak mam zajść w ciążę ze schorowanym staruszkiem?”

Kobieta, która ma dylemat fot. Adobe Stock, Basicdog
„Bałam się życia z kimś, kto będzie coraz bardziej chory i niedołężny. Jak tu się decydować na dziecko, gdy jedno z rodziców samo wymaga opieki, nie wspominając już o tym, że jego schorzenia mogły być dziedziczne. Bałam się, że zostanę wcześnie wdową…”.
/ 10.02.2022 07:14
Kobieta, która ma dylemat fot. Adobe Stock, Basicdog

Gdy w drugim człowieku odnajdziesz bratnią duszę, przestają się liczyć wiek i stan zdrowia. Jednak czasem nawet miłość może nie wystarczyć. Może jej być za mało albo właśnie za dużo. Czasem strach zwycięża, czasem rozsądek bierze górę. A czasem kochasz tak bardzo, że nie chcesz skazywać ukochanej osoby na życie z kimś takim jak ty…

Po studiach i nieudanych próbach znalezienia zatrudnienia w wyuczonym zawodzie, zaczęłam pracować jako sprzątaczka w prywatnych domach. Mama była załamana, ojciec urażony, bo „Nie po to łożyliśmy na twoje studia tyle lat, żebyś teraz u ludzi podłogi myła”. No ale za coś trzeba żyć.

W wolnym czasie nadal szukałam ogłoszeń lub choćby jakichś zleceń na korepetycje, ale głównie chodziłam po domach i odkurzałam, trzepałam dywany, myłam okna, pucowałam parkiety i tak dalej. Początkowo robiłam to z konieczności, potem polubiłam to zajęcie.

Nabrałam siły i kondycji, a że swoje obowiązki wykonywałam sumiennie, szybko zdobyłam grono zadowolonych klientów, którzy polecali mnie innym. Mogłam podwyższyć stawki za sprzątanie i nie musiałam już brać wszystkich zleceń.

Tego jednak nie mogłam nie wziąć. Jedna z moich stałych klientek poprosiła mnie, żebym umyła okna w domu jej szwagra. Wahałam się, bo miałam już zapełniony grafik, ale ona nalegała.

– Pani Elu, proszę. Może jednak znalazłaby pani czas? Byłabym bardzo zobowiązana. To samotny człowiek, niby młodszy ode mnie i mojego zmarłego męża, ale schorowany. Stara się, jak może, ale… No, niewiele może i jego mieszkanie wygląda tragicznie. Żal patrzeć normalnie. Może by pani chociaż okna umyła, co? Od razu zrobiłoby się inaczej, jaśniej. Zapłacę coś ekstra – kusiła.

– Dobrze – ustąpiłam. – Proszę o numer telefonu. Zadzwonię do niego.

Ucieszona podała mi namiary na młodszego brata swojego męża. Po krótkiej rozmowie telefonicznej z panem Janem umówiłam się z nim na dzień następny. Na wszelki wypadek wzięłam własne ścierki i inne niezbędne akcesoria, bo wiedziałam z doświadczenia, że u samotnych mężczyzn brakuje sprzętu do sprzątania.

Gdy zadzwoniłam do drzwi, otworzył mi wysoki, szpakowaty mężczyzna po czterdziestce. Przywitał mnie bardzo uprzejmie, poczęstował herbatą i szczegółowo określił swoje oczekiwania, a także proponowaną zapłatę.

Zaoferował nieco poniżej mojej zwykłej stawki, ale się zgodziłam – mieszkanie faktycznie wyglądało na zaniedbane, a po moim nowym kliencie widać było, że choruje i sam sobie nie poradzi. Pan Jan poruszał się powoli i z trudem – przyrządzenie herbaty zajęło mu jakieś pół godziny – a na jego twarzy często pojawiał się grymas bólu.

Poprosił, bym została chwilę, chciał pogadać

W trakcie gdy pucowałam kolejne okna, trochę porozmawialiśmy. Wyznał otwarcie, że od dziesięciu lat zmaga się z chorobami neurodegeneracyjnymi. Stawiano mu różne diagnozy, ale ostatnia okazała się gwoździem do trumny.

– Do tego wszystkiego, co mi dolega, doszedł jeszcze parkinson.

– O Jezu… – jęknęłam bezwiednie, zdjęta współczuciem. – I co teraz? – zapytałam.

Uśmiechnął się i powolnym ruchem odstawił kubek na stół.

– Mieszkam sam, nie mam rodziny. Pewnie skończy się na domu pomocy. Ale na razie, póki mogę, póki daję radę, walczę, chociaż jak sama pani widzi, lekko nie jest, a zapewne będzie jeszcze gorzej. Jestem przygotowany, na cuda nie liczę. Co nie zmienia faktu, że kiepsko sypiam, a najgorsze są poranki.

– Poranki? – nie zrozumiałam.

– No tak… Gdy wstaję rano i wiem, że kolejny dzień będzie się ciągnął tak jak poprzedni, że znowu będę się zmagał z bólem i własną nieporadnością, i nic ponadto mnie nie czeka, wtedy… Doprawdy trudno mi zachować optymizm i wychwalaną przez terapeutów pogodę ducha.

Milczałam. Zwyczajnie nie wiedziałam, co powiedzieć, jak go pocieszyć. Nie znajdowałam właściwych słów, wszystkie wydawały się banalne, niewystarczające. Skupiłam się więc na polerowaniu szyb.

– Gotowe – powiedziałam, gdy skończyłam, i zaczęłam zbierać swoje ściereczki i płyny.
Wtedy pan Jan poprosił nieśmiało, żebym została jeszcze chwilę.

– Napijemy się jeszcze herbaty, tym razem zielonej może, hm, jaśminowej?

Wahałam się. Miałam w planach wrócić do domu i trochę poczytać, dla relaksu po pracy fizycznej, ale gdy pomyślałam o panu Janie, o tym, że spędzi kolejny samotny wieczór, zmieniłam zdanie.

– W porządku, zostanę. Bardzo lubię jaśminową herbatę…

Uśmiechnęłam się, a on odpowiedział pięknym, promiennym uśmiechem, który odmłodził go o co najmniej dekadę. Przesiedziałam u niego dwie godziny. Piliśmy herbatę, uśmiechaliśmy się do siebie, patrzyliśmy na siebie, no i rozmawialiśmy, bez typowego dla nowych znajomości skrępowania.

Jeśli coś mnie wprawiało w zakłopotanie, to właśnie fakt, że czułam się z nim tak swobodnie, naturalnie jak z przyjacielem znanym od dzieciństwa. Nie zapomnieliśmy też o interesach i umówiliśmy się na cotygodniowe sprzątanie.

Zadzwoniłam wieczorem, bo martwiłam się o niego

Zawsze gdy przychodziłam, na stole już czekała herbata na podgrzewaczu i jakieś ciastka; czasem zostawałam na obiedzie. Dość szybko przeszliśmy na „ty”, chociaż dzieliło nas blisko dwadzieścia lat.

Jednak zupełnie nie odczuwałam tej różnicy pokoleń, bo mogliśmy rozmawiać dosłownie o wszystkim. Jan opowiedział mi ze szczegółami, jak zaczęła się jego choroba i jak długo walczył o to, by utrzymać się w pracy – niestety, w końcu przegrał z bólem. Stopniowo poruszaliśmy coraz bardziej osobiste tematy.

– Dlaczego nie założyłeś rodziny? – zainteresowałam się i z dziwną nerwowością czekałam na odpowiedź.

– Miałem taką pracę, że ciągle byłem w drodze, jak wiesz, jeździłem na tirach… Jakoś nie było okazji, żeby poznać odpowiednią dziewczynę – wyjaśnił, patrząc na mnie w intensywny, zarazem czuły sposób.

Samym spojrzeniem sprawiał, że czułam się kimś wyjątkowym. Któregoś dnia wymsknęło mu się, że miewa myśli samobójcze.

– No, wiesz, dół, kanał, deprecha i beznadzieja, bywają takie dni, że tylko kamień do szyi i do rzeki skoczyć. Póki jeszcze dam radę ten kamień dźwignąć – błysnął czarnym humorem. – Póki jeszcze mogę sam to zrobić i nie muszę nikogo błagać o łaskę. Zwierzęta się usypia, by oszczędzić im cierpień, ludzie nie mają tak dobrze – próbował obrócić swoje wyznanie w żart, ale zabrzmiało śmiertelnie poważnie, i na serio mnie wystraszyło.

– To wcale nie jest śmieszne – powiedziałam. – Zadzwoń do mnie, gdy będziesz się znowu tak czuł. Koniecznie, słyszysz? Wybiję ci te durne pomysły z głowy.

Odczekałam kilka dni, ale nie zadzwonił, co wcale nie znaczy, że nie zmagał się z czarnymi myślami. Pomyślałam, że pewnie nie chciał mnie obciążać swoimi lękami i frustracjami, więc sama do niego zadzwoniłam. Ucieszył się, jakby na to czekał, więc uznałam, że dobrze zrobiłam.

Z czasem przekształciło się to w nasz rytuał – krótka pogawędka wieczorem. Rozmawialiśmy o życiu, o śmierci, o humorach, strachach, koszmarach, o nowinkach ze świata, o książkach, filmach, nawet najnowsze plotki i kawały sobie opowiadaliśmy.

Polubiłam te nasze nocne Polaków rozmowy tak bardzo, że chyba nie zasnęłabym bez powiedzenia mu dobranoc. I Jana lubiłam coraz bardziej. Ja wprowadzałam ożywienie i uśmiech do jego smutnego świata, on sprawiał, że czułam się bezpieczna i akceptowana. Wiedziałam, że mogę mu powiedzieć absolutnie wszystko i nie zostanę odsądzona od czci i wiary.

Nie byłam z nikim związana, mieszkałam z dwiema współlokatorkami, które oczywiście chciały wiedzieć, z kim tak rozmawiam wieczorami. Kiedy zażartowałam, że z „kandydatem na męża”, próbowały się dowiedzieć, czy przystojny i czy go im w końcu przedstawię. Skłamałam, że mieszka na drugim końcu Polski. Nie zrozumiałyby, gdybym powiedziała prawdę.

Zakochaliśmy się w sobie. To silniejsze

Po jakichś trzech miesiącach znajomości Jan ośmielił się zrobić krok i jeszcze bardziej zmniejszyć dystans. Gdy wychodziłam, zapytał, czy może mnie przytulić na pożegnanie.
Zgodziłam się. Chwilę trwaliśmy w uścisku – mocnym i delikatnym zarazem, miałam wrażenie, że gdyby mógł, nigdy nie wypuściłby mnie z objęć. Zrozumiałam, że czuję dokładnie to samo.

Odtąd przytulanie przed wyjściem stało się naszym kolejnym rytuałem. Aż któregoś dnia Jan ujął moją twarz w swoje duże dłonie i mnie pocałował – długo, czule, z narastającą namiętnością. Podobało mi się… Boże, podobało mi się tak bardzo, że wystraszona wyrwałam się z jego objąć, złapałam w locie torebkę i uciekłam.

Tego dnia wieczorem to on zadzwonił, a ja zapytałam bez wstępów i ogródek:

– Kochasz mnie? Od kiedy?

Milczał przez chwilę.

– Właściwie, odkąd się pojawiłaś. Oczarowałaś mnie, Eluniu…

Po minucie milczenia nacisnęłam czerwoną słuchawkę i położyłam się do łóżka. Nie spałam jednak tej nocy, lecz rozmyślałam. On też nie był mi obojętny. Prawdę mówiąc, był mi bliższy niż ktokolwiek inny. Czy go kochałam?

Tak, miłością, jakiej dotąd nie znałam. Pełną troski i niepokoju o przyszłość. Nie przeszkadzało mi, że jest starszy. Pierwsze zmarszczki i gdzieniegdzie siwe włosy wydawały mi się nawet seksowne, zwłaszcza w połączeniu z młodzieńczym uśmiechem i błyskiem w oczach.

Ale… wiązać się z osobą tak ciężko chorą? Bałam się, że to może mnie przerosnąć, że nie podołam. Tylko idiotka udawałaby, że nie ma problemu. Martwiłam się, jak zareagują moi rodzice i znajomi.

Bolała mnie świadomość, że prawdopodobnie nie będę miała z Janem dzieci – bo jak tu się decydować na dziecko, gdy jedno z rodziców samo wymaga opieki, nie wspominając już o tym, że jego schorzenia mogły być dziedziczne. Bałam się życia z kimś, kto będzie coraz bardziej chory i niedołężny. Bałam się, że zostanę wcześnie wdową…

Ale z drugiej strony już się stało, już się zakochałam i przywiązałam do Jana. Miałam go opuścić ze strachu? Przecież nigdy nie wiadomo, co się zdarzy, jaki komu los jest pisany. Zdrowy jak byk trzydziestolatek może ulec wypadkowi, w którym zginie albo zostanie kaleką.

Nikt nie zagwarantuje mi dożywotniego szczęścia w małżeństwie, a przysięga się na dobre i złe. Wychodząc za Jana, po prostu wiedziałabym z góry, że szybciej przyjdzie to złe. Ale czy dlatego powinnam rezygnować z miłości?

Nawet jeśli bylibyśmy razem tylko dziesięć lat – warto. Jeśli bylibyśmy szczęśliwi, mimo trudności, mimo choroby, mimo widma śmierci. Warto. Odwiedziłam go następnego dnia po południu i od progu powiedziałam:

– Myślę, że to, co nas łączy, jest poważne, więc zasługuje na poważne traktowanie, czyli na ślub. Poza tym ja też cię kocham i nie pozwolę, byś skończył w jakimś domu pomocy! Chcę z tobą być. Chcę się tobą opiekować. Chcę ci towarzyszyć, aż…

Przemyślałam wszystko, wiem, na co się porywam

– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – przerwał mi cichym, znękanym głosem. – Nie wiesz, na co się porywasz…

– Wiem. Wszystko sobie przemyślałam. Bardzo długo myślałam o tym. Pobierzmy się. Albo chociaż zamieszkajmy razem.

Sądziłam, że się ucieszy, rozpromieni, weźmie mnie w objęcia, pocałuje, ale on westchnął ciężko jakby z żalem. Jakby wolał, by jego miłość nadal była tajemnicą.

– Pozwól, że ja też to sobie przemyślę.

Byłam w szoku.

– Jak to? Nad czym tu się zastanawiać? Kochasz mnie czy nie?

Spojrzał na mnie. Był bardzo poważny.

– Oczywiście, że cię kocham. Jak wariat. Oddałbym za ciebie resztkę mojego marnego życia i właśnie dlatego nie chcę, żebyś zmarnowała swoją młodość na opiekę nad schorowanym starcem.

– Jaki z ciebie starzec! – wybuchnęłam.

– W porównaniu z tobą jestem dziadkiem. Ty kwitniesz, całe życie przed tobą, a ja już więdnę. Nie chcę, by kobieta, którą kocham, była moją pielęgniarką.

Rozpłakałam się.

– Wymówki, wykręty… – chlipałam. – Po prostu się boisz.

– Żebyś wiedziała! Umieram ze strachu! Marzę o tobie, śnię… Ale jesteś taka młoda, niedoświadczona, pełna naiwnego zapału. Gdy przekonasz się, jakie to trudne, odejdziesz. A tego bym nie zniósł. Chyba rozsypałbym się na kawałki.

Zdenerwowałam się.

– Nie jestem durną gówniarą! Zdaję sobie sprawę, że nasze wspólne życie sielanką nie będzie, ale razem sobie poradzimy. Proszę, nie odpychaj mnie. Jakkolwiek ciężko by było, bez ciebie będzie mi jeszcze gorzej. A nie uda nam się już wrócić do czasów sprzed pocałunku. Kocham cię.

Pokiwał smętnie głową.

– Wiem, przecież wiem… To moja wina, nie powinienem był cię przytulać, całować, ale zrobiłem się zachłanny. Przepraszam. I proszę, pozwól mi to przemyśleć. Byłem sam przez tyle czasu i pogodziłem się z myślą, że już zawsze będę sam. Ty jesteś cudem, jakiego się nie spodziewałem… Uszczęśliwiało mnie samo rozmawianie z tobą, patrzenie na ciebie. Czy chciałbym więcej? Pewnie! Ale nie mogę podjąć takiej decyzji bez namysłu. Za dużo od niej zależy.

Wstałam, zgnębiona.

– Ile potrzebujesz czasu? – zapytałam.

– Daj mi miesiąc. I nie spotykajmy się w tym czasie, bo twoja obecność wyłącza u mnie rozsądek i zaczynam wierzyć w cuda.

Minął dopiero tydzień. Pełen oczekiwania, niepewności i tęsknoty. Wiem jedno: bez względu na to, co Jan zdecyduje, czeka mnie niełatwe życie. 

Czytaj także:
„Mąż realizował niespełnione marzenia kosztem syna. Jaś zaczął się go bać i dostał gorączki, gdy miał jechać na kolejne zajęcia”
„Po śmierci męża zgubiłam znienawidzony pierścionek zaręczynowy. Lata później oświadczył się nim... mój drugi mąż”
„Mam serdecznie dość męża, który nadskakuje mi ma każdym kroku. Brakuje, żeby zaczął przeżuwać za mnie jedzenie”

Redakcja poleca

REKLAMA