Pod pretekstem, że chcę zapalić, wyszłam z domu, oparłam plecy o ścianę i otuliłam się płaszczem. Nie sięgnęłam po papierosa. Po raz pierwszy od lat go nie potrzebowałam. Przymknęłam powieki. Poczułam, jak mroźny wiatr szczypie moje policzki. Wciągnęłam powietrze. Raz, drugi… „Nic, żadnego bólu” – pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie.
Stałam pod domem babci Haliny i nareszcie czułam się szczęśliwa. Jak wtedy, gdy Jacek przywiózł mnie tutaj po raz pierwszy, chcąc przedstawić swojej rodzinie. Prowadził mnie przez sad, mocno ściskając moją dłoń. Nie wytrzymał pod starą jabłonią, odwrócił się, przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Namiętnie, długo…
Zobaczyłam ją, gdy odwróciłam głowę uciekając przed kolejnymi pieszczotami. Stała, jak ja teraz, oparta o ścianę i mrużąc oczy od słońca przyglądała się nam z życzliwością. Babcia Halina, kobieta, przy której byłam do końca, w której domu myślałam, że się zestarzeję…
– Chłodno – z zamyślenia wyrwał mnie głos Jacka. – Masz więcej papierosów? Poczęstujesz? – zapytał, kiedy otworzyłam oczy.
– Nie palę – powiedziałam i parsknęłam śmiechem, widząc jego zaskoczenie.– Chodźmy do środka – zaproponowałam, ale powstrzymał mnie ruchem dłoni.
– Dorota… – spojrzał na mnie z czułością, jakiej dawno u niego nie widziałam. – Wiesz, że zawsze będę cię kochał. Nie zasłużyłem na ciebie, dlatego tym bardziej dziękuję za to, co kiedyś dla nas zrobiłaś… Za twoje wybaczenie…
– Ja też się cieszę, że się na to zdobyłam – odpowiedziałam. – Chodźmy już.
Jacek niechętnie, ale wreszcie ruszył w kierunku drzwi. Spojrzałam na starą jabłoń. „Miałaś rację babciu, wszystko przemija, tylko drzewa zostają” – przebiegło mi przez głowę, gdy zamykałam za sobą drzwi.
– Będziesz mogła nas odwiedzać, kiedy tylko zechcesz – Ilona już czekała na nas w przedpokoju. Jak na dobrą gospodynię przystało, odebrała ode mnie płaszcz i powiesiła go na wieszaku.
– Dziękuję, bardzo lubię ten dom, ale postaram się nie nadużywać waszej gościnności. Mam jeszcze wiele rzeczy do zrobienia – sama się zdziwiłam, z jakim spokojem wypowiadam te słowa.
– W firmie? – zapytała zaciekawiona.
– W życiu – uśmiechnęłam się.
W gościnnym pokoju zabawa trwała w najlepsze. Janek i Antek bawili się z Justynką w chowanego, Jacek pomrukując z obawą, że jeszcze coś zniszczą, wcisnął się w fotel i ani myślał pomóc Ilonie przy napojach i deserze. „Wyglądają, jakby żyli ze sobą od zawsze” – przebiegło mi przez głowę, kiedy patrzyłam na tę rodzinną sielankę. „Jakby przez tyle lat czekali, aż dojrzeję i wybaczę Jackowi, że zburzył nasze życie, by zbudować je sobie na nowo”.
Janek i Antek – nasi dorośli już prawie synowie, Justyna – córka Ilony i Jacka, Jacek – mój były mąż, Ilona, kiedyś kochanka Jacka, dzisiaj żona, no i ja, dawniej jego żona, dzisiaj wolna kobieta. Do swojego mieszkania wróciłam późno. W drodze do domu podrzuciłam 18-letniego Antka do dziadków, bo połknąwszy pod koniec liceum historycznego bakcyla, postanowił spisać wojenne losy moich rodziców. 21-letniego Janka wysadziłam pod blokiem jego dziewczyny.
– Pa, mamuś! – cmoknął mnie w policzek. – Jesteś wspaniała, wiesz? – uśmiechnął się i tyle go widziałam.
Wróciłam do pustego mieszkania, ale jakoś wcale mnie to nie przygnębiało. Liczyłam się z tym, że chłopcy kiedyś wyfruną spod moich skrzydeł – Janka zawsze ciągnęło do stolicy, dlatego wybrał SGH, Antek marzył o studiach za granicą.
Napełniłam wannę gorącą wodą, rozpuściłam w niej aromatyczny olejek i zanurzyłam się w kąpieli po szyję. Jeszcze cztery lata temu w takiej chwili łkałabym nad swoim losem, zapijając smutek butelką wina, rok temu zaciągając się dymkiem rozmyślałabym nad swoim wiekiem i szansami na nowe życie, ale dzisiaj byłam szczęśliwa. I nie potrzebowałam towarzystwa tytoniu, ani alkoholu. Wystarczyła mi sama moja obecność.
Jacka poznałam dawno temu
Młodszy o trzy lata chłopak, pełen fantazji i pomysłów zauroczył mnie od pierwszej rozmowy na korytarzu, ale nie zdążyliśmy się nawet lepiej poznać i zrozumieć, co naprawdę do siebie czujemy, gdy wpadliśmy. Mimo przerażenia, żadne z nas nie pomyślało o usunięciu ciąży. Podobnie pewnie, jak nie zastanawiało się nad naszym dalszym, wspólnym życiem.
Szybki ślub i huczne wesele, a później narodziny Janka wypełniły nam pierwszy rok małżeństwa. Ja mimo dziecka skończyłam studia, Jacek je porzucił, tłumacząc, że jako odpowiedzialny ojciec i mąż powinien poszukać pracy. Zaimponował mi swoją postawą. Naiwna wierzyłam, że on wcale nie jest leniwy, lecz po prostu los mu nie sprzyja. W pracach, których się imał albo zwalniano go za niesubordynację, albo za ciągłe spóźnianie się, albo też do szewskiej pasji doprowadzała jego szefów czcza gadanina Jacka, którą on sam nazywał „kreatywnością”.
– Nie nadaję się do pracy na etacie – oznajmił w końcu i założył firmę.
Zakochana, nie chciałam wierzyć, że wyszłam za zwyczajnego nieroba, który od pracy woli zbijać bąki. Ufałam, że firma sprowadzająca używane meble z Niemiec i Holandii wyciągnie nas z długów. Jacek znikał na całe tygodnie za granicą, wracał z meblami, które tam wynajdywał za darmo, remontował je i wystawiał na polskich targach. Pewnie szłyby jak woda, gdyby poszukał odpowiednich odbiorców i nieco obniżył cenę, ale on się cenił.
– Nie po to haruję jak wół, żeby oddać wszystko za bezcen – mawiał.
Biznes padł, meble trafiły do niezabezpieczonego dobrze magazynu i zgniły po pierwszej zimie, a nas młodych z drugim dzieckiem w drodze przygarnęła do siebie babcia Halina. Gdyby nie ona, nie mielibyśmy się gdzie podziać, bo Jacek skłócił się z obiema rodzinami. Moi rodzice uważali go za lenia, siostra niemal dostawała wysypki, słysząc jego absurdalne pomysły, nawet jego ojciec miał dość żebrania syna o pieniądze, których nigdy nie zwróci.
Czułam wstyd, a im bardziej się wstydziłam, tym mocniej zaciskałam zęby, tym więcej brałam prac po godzinach i udawałam szczęśliwą. Po studiach zatrudniałam się w urzędzie miasta. Praca przyjemna i niezbyt stresująca, ale niewystarczająca na utrzymanie rodziny, dlatego dorabiałam szyciem i sprzątaniem. Harując jak wół, zajmując się dziećmi i domem byłam coraz bardziej zmęczona, przygnębiona i rozdrażniona całą sytuacją, czego jakoś mój mąż nie mógł pojąć.
Nie mogłam już na niego patrzeć, ale jednocześnie czułam się winna, że tak źle myślę o moim mężu. Przecież przysięgałam być z nim na dobre i złe? I może właśnie wyrzuty sumienia spowodowały, że kiedy rzucił pomysł stworzenia kolejnej firmy, przystałam na niego od razu. Tym razem mieliśmy otworzyć masarnię i wyrabiać wędliny według dawnych receptur. Właściwie firmę prowadzić miał Jacek, ale ja, wiedząc, jaki z niego szef, rzuciłam pracę w urzędzie oraz wszystkie dorywcze zajęcia, i bez reszty zaangażowałam się w jego pomysł. I to tak bardzo, że zostałam naszą księgową a zarazem nieoficjalnym szefem.
Teraz umiem już powiedzieć, że dzięki mnie masarnia nie tylko przetrwała, ale i stała się jedną z najlepszych w województwie, lecz wtedy wmawiałam sobie, że to nie moja pracowitość, tylko pomysłowość Jacka wyniosła nas na szczyt. Nie zauważałam, że mąż w firmie bywa tylko gościem popijającym kawę i rzucającym pomysły, w co jeszcze ulokować nasze pieniądze, bo masarnia już go znudziła. Pracownicy, jedynie przez wzgląd na mnie, nie śmiali się z wypowiadanych przez niego bredni. A ja zakochana słuchałam go z zapartym tchem, szczęśliwie dla masarni, z rzadka tylko wypisując czeki, by zniknął na jakiś czas pochłonięty nowym przedsięwzięciem. Jednak każdy z jego planów spełzał na niczym i kończył się pełnymi wyrzutów scenami, że nie wspieram go, i nie pomagam mu rozwinąć skrzydeł.
W domu nie było lepiej. Jacek miał pretensje, że go zaniedbuję. Był zazdrosny o czas poświęcany synom, pracy i nielicznym przyjaźniom, które mi pozostały.
– Nie kochasz mnie już?! Nie rozumiesz, że potrzebuję twojego ciepła i czułości?! Jestem w końcu mężczyzną! – krążył, utyskując po sypialni, podczas gdy ja zmęczona starałam się nie zasnąć.
Ja harowałam jak wól, a on wbił mi nóż w plecy
Trudno było nie przyznać mu racji. Nie miałam sił być jednocześnie dobrym szefem, mamą, żoną i kochanką, więc znalazł sobie zastępstwo. Pewnie nigdy nie przyznałby się do romansu, gdyby nie wpadli, bo Jacek – wolny duch – nie uznawał zabezpieczeń. Ilona poroniła, ale nim to się stało, przyjechała do mojej firmy i poprosiła o spotkanie. Była blada, przerażona, jak ja, gdy okazało się, że zostanę mamą, drżała i płakała prosząc, bym oddała jej mojego męża, bo bardzo go kocha.
Po jej słowach poczułam, jakby ktoś wbił w moje serce zimny nóż.
– Ja też go kocham – odpowiedziałam, chociaż wcale nie byłam już pewna swoich uczuć. – Jak mogłeś mnie tak potraktować?! – wrzeszczałam w domu na skruszonego Jacka. – Oddałam ci całe moje życie, stanęłam na rzęsach, byśmy mieli na utrzymanie, codziennie staram się być godną ciebie, a ty… Ty draniu! – rzuciłam się na niego z pięściami.
Biłam i drapałam, póki nie uciekł. Do niej. Nie wrócił już do naszego domu, lecz to ja musiałam złożyć pozew o rozwód. Tuż po mojej pierwszej wizycie w biurze podawczym sądu Ilona straciła dziecko, a Jacek zapukał do moich drzwi.
– Przepraszam, popełniłem błąd – kajał się z bukietem czerwonych róż.
Wybaczyłam, przyjęłam sądząc, że najgorsze mamy już za sobą. Starałam się, mimo że to on mnie zdradził. Z błogiego letargu wyrwał mnie pół roku później telefon Ilony.
– Jacek wrócił do mnie – powiedziała.
– Co ty mówisz, dziewczyno, przecież wciąż jest ze mną – roześmiałam się, uważając ją za wariatkę.
– Jest z tobą i ze mną, dlatego dzwonię. Wiesz, jaki jest Jacek, nie lubi podejmować trudnych decyzji, więc musimy zrobić to za niego.
Rozłączyłam się, pojechałam do domu, zmieniłam zamki i wyrzuciłam jego rzeczy za płot. Miałam w nosie, co pomyślą sąsiedzi. Chciałam raz na zawsze zakończyć tę historię. Ale mimo szybkiego rozwodu i mojej nieugiętej postawy, wciąż nie mogłam wybaczyć Jackowi tego, jak mnie potraktował. Zwłaszcza przy podziale majątku.
Z dużym trudem udało mi się go spłacić i zatrzymać firmę, ale straciłam dom po Halinie, działkę na Mazurach i wszystkie oszczędności. Zaczynałam od zera, pomieszkując kątem u rodziców, bo firma musiała na nowo wypracować zyski. W końcu odbiłam się od dna. Kupiłam mieszkanie dla siebie i synów, ale rana wciąż krwawiła. By złagodzić ból, samotność i poczucie porażki zaczęłam pić. Najpierw niewiele, kieliszek do kolacji, dla lepszego snu, później coraz więcej, aż pijana omal nie utopiłam się w wannie. Wyłowił mnie Janek. Wyciągnął nagą na podłogę, zrobił sztuczne oddychanie, narzucił szlafrok i zawiózł do szpitala.
Było mi tak wstyd, że następnego dnia wyrzuciłam z domu cały alkohol i raz na zawsze rzuciłam picie. Ale dopiero niezobowiązujący romans podczas urlopu nad Bałtykiem przywrócił mi wiarę w moją kobiecość. Marek liczył chyba na coś więcej, ale mnie nie podobała się jego zaborczość, chociaż w łóżku nauczył mnie niejednego. Zerwałam bez wahania, lecz do domu wróciłam odmieniona.
Zmieniłam fryzurę, stroje, zaczęłam biegać, zrobiłam prawo jazdy. W firmie scedowałam część obowiązków na wicedyrektorkę, a wolne wieczory poświęcałam na książki psychologiczne, kino
i teatr w sąsiednim mieście. Odżyłam. Ale najważniejsze – przestałam wmawiać sobie, jaka byłam szczęśliwa w małżeństwie. Musiało minąć siedem lat, nim zrozumiałam, że powinnam podziękować Ilonie za mój rozwód, bo biorąc Jacka zdjęła z moich ramion ogromny ciężar.
Dlatego przyjechałam pod dom babci Haliny i zapukałam do ich drzwi. Otworzyła mi Ilona z zaokrąglonym brzuchem.
– To na zgodę – wręczyłam zaskoczonej Ilonie tort i bukiecik bratków. – W końcu nasze dzieci mają tego samego ojca, więc trochę nawet jesteśmy rodziną…
– Tak, niedługo urodzę – powiedziała z bojaźnią i przytuliła się do mnie.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – uśmiechnęłam się i po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się wolna.
Czytaj także:
„Powinienem podziękować żonie za zdrady. Dzięki niej wróciłem w rodzinne strony i do swojej dawnej miłości”
„Nie chciałam urodzić tego dziecka... nie mężowi, który mnie zdradzał. Powinnam pozbyć się tej ciąży”
„Zostałam matką jako 18-latka. Mam 7-letniego syna. I to było najgorszych 7 lat w moim życiu”