Pomogłam im odnaleźć siebie

Pomogłam im odnaleźć siebie
To jednak była prawdziwa miłość, taka na całe życie. Myślę, że Dorota zawsze tak uważała, tylko nie chciała się do tego przyznać.
/ 02.11.2010 09:43
Pomogłam im odnaleźć siebie
Moja przyjaciółka od czasu niedoszłego ślubu nie spotykała się z mężczyznami. Kiedy zachorowała na raka, wpadłam na ryzykowny pomysł…
Z Dorotą przyjaźniłam się od ośmiu lat. Poznałyśmy się całkowicie przez przypadek, w księgarni. Obie sięgnęłyśmy jednocześnie po tę samą książkę. Najpierw ja się roześmiałam, a potem ona.
– Proszę – powiedziałam, wskazując na książkę. – Pani była pierwsza.
– Nie, to pani była pierwsza – odparła. Przez chwilę stałyśmy niezdecydowane. W końcu znalazłam wyjście.
– Przecież to nie może być jedyna pozycja w całej księgarni – zauważyłam. – Pójdę do sprzedawcy i zapytam – dodałam, ruszając spod półki w kierunku kasy. Niestety, to był jedyny egzemplarz!
– Proszę ją wziąć – powiedziałam z lekkim westchnieniem, podając nieznajomej książkę.
– Nie mogę. Proponuję, aby to pani ją kupiła – odpowiedziała.
– Nie trzeba, poszukam jej gdzie indziej – odparłam.
– To może razem poszukajmy? – zaproponowała.
I tak zaczęła się nasza przyjaźń. Kupiłyśmy książki, a że dobrze nam się rozmawiało o literaturze, wstąpiłyśmy jeszcze na kawę do pobliskiej kafejki.
Jak się teraz zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że właściwie gdyby nie ten przypadek, pewnie nigdy byśmy się nie spotkały. Bo różniło nas prawie wszystko. Począwszy od wieku – Dorota dobiegała pięćdziesiątki, podczas gdy ja ledwo przekroczyłam trzydziestkę. Ona była samotna, ja miałam męża i dwoje dzieci. Dorota miała wolny zawód, ja pracowałam na etacie w urzędzie. W poglądach na życie też bardzo się różniłyśmy. Uważałam, że najważniejsza jest miłość, rodzina. Dorota twierdziła, że od miłości woli przyjaźń, bo to trwalsze uczucie i tylko człowiek żyjący w pojedynkę jest tak naprawdę wolny. Tylko gust literacki miałyśmy podobny.
Wraz z upływem czasu zaczęłam poznawać przyjaciółkę od innej strony. Zobaczyłam, że pod otoczką głoszenia niezależności, kryje się tęsknota za bliską osobą. Przed laty zostawił ją narzeczony, zaledwie na dwa dni przed ślubem.
– Wszystko było zapięte na ostatni guzik. I nagle Michał znika! Zostawił tylko list, w którym napisał, że mnie przeprasza, ale musi nagle wyjechać – opowiadała.
– Wiedziałaś, dokąd wyjechał?
– Domyślałam się – odparła. – On kochał góry. Praktycznie każdy weekend w nich spędzał. Sam, bo ja po kilku takich wyprawach miałam dosyć.
– Może to nie była prawdziwa miłość? – zaryzykowałam stwierdzenie.
– Była, Aniu, była. Po Michale już z nikim się nie związałam. Do dziś, gdy na ulicy mignie mi mężczyzna przypominający go wyglądem – czuję ból w piersi.
– Nie mieliście od tamtego zdarzenia kontaktu?
Pokręciła głową.
– Nie chciałam go już więcej widzieć. Po dwóch tygodniach od niedoszłego ślubu pojawił się pod moimi drzwiami. Ale ja mu nie otworzyłam. Prosił mnie, błagał, a ja nic.
– Nie chciałaś go zobaczyć, wysłuchać co ma do powiedzenia?
– Nie chciałam? Chciałam, i to jak bardzo! Ale wiedziałam, że nie mogę. To, co mi zrobił, było najgorszą krzywdą
w moim życiu.
– I jak to się skończyło?
– Codziennie, przez bity miesiąc zostawiał pod moimi drzwiami kwiaty. Bez jednej karteczki, same kwiaty. I to moje ulubione, herbaciane róże. Wszystkie wyrzucałam do kosza.
– Nie żałujesz? – spytałam wtedy cicho, poruszona jej historią.
– Nie. Widocznie tak miało być – uśmiechnęła się smutno.


Nie do końca rozumiałam jej postępowanie. Skoro to była wielka miłość, dlaczego nie dała jej ostatniej szansy? No, ale z Dorotą trudno było dyskutować. Rzadko się zwierzała, a historię ze ślubem poznałam dopiero po trzech latach naszej przyjaźni!
Zawsze jednak mogłam liczyć na jej pomoc, wsparcie. Bo z kolei ja byłam osobą, która potrzebowała zwierzeń. Bez skrępowania powierzałam jej moje sekrety, płakałam jej w rękaw, kiedy mąż mnie zdradził, a ona przekonywała mnie, żebym spróbowała mu ponownie zaufać.
– I mówisz to ty, która zostawiłaś faceta swoich marzeń? – zapytałam ze zdumieniem.
– Nasza relacja była inna. Nie mieliśmy dzieci… A popatrz na Rafałka i Gosię. Chciałabyś zabrać im na zawsze takiego dobrego ojca, jakim jest Paweł?
Rzeczywiście, mój mąż miał zawsze świetny kontakt z dzieciakami, czasem myślałam, że lepiej się z nimi dogaduje niż ja. I chociaż dwa lata zajęło mi pogodzenie się ze zdradą i wybaczenie Pawłowi, to jednak nasze małżeństwo przetrwało.
Czasem pytałam Dorotę, czy naprawdę jest sama. Może ma jakiś przelotny romans, o którym nie chce powiedzieć? Ale ona temu zaprzeczała.
– Jesteś jedyną osobą, której powierzam swoje sprawy – odpowiadała.
Wierzyłam jej, chociaż niedorzecznością wydawało mi się pozostawanie samotną przez te wszystkie lata. Raz tylko zdarzyło się, że Dorota powróciła do tematu byłego narzeczonego.
– Spotkałam go – oświadczyła pewnego dnia.
– Kogo? – spytałam.
– Michała.
– Jak, kiedy, gdzie? – zasypałam ją pytaniami.
– Wczoraj, na wernisażu. Rozmawiałam z właścicielem galerii, gdy nagle podszedł do nas mężczyzna. To był Michał! Przez chwilę we trójkę porozmawialiśmy o wystawie…
– A potem? – nie mogłam wytrzymać z ciekawości.
– Nie było żadnego potem. Pożegnałam się z panami i wyszłam.
– A on? Nie pytał o nic, nie zatrzymywał cię?
– Daj spokój, Aniu. Owszem, podbiegł do mnie i chciał coś powiedzieć, ale ja mu przerwałam, mówiąc „do widzenia”.
– Nie byłaś ciekawa, co chce ci powiedzieć? No i w ogóle, jak się z tym wszystkim czułaś? Nie widziałaś go od ilu lat?
– Czternaście lat minie w czerwcu… Nie, nie byłam ciekawa. Byłam. Nieważne, Aniu, byłam czy nie. To już historia
i nie ma co do tego wracać.
– A jak on się nazywa?
– Michał? Kwieciński. A dlaczego pytasz?
– Nie, nic, tak tylko…
Popatrzyłam na jej stanowczą minę i wiedziałam, że nie ma sensu dociekać dalej. Moja przyjaciółka była nie tylko stanowcza, ale i bardzo uparta.
Dwa miesiące później zadzwoniła do mnie do pracy. Zdziwiłam się, bo nigdy tego nie robiła.
– Mam guza – rzuciła prosto z mostu. – Lekarze mówią, że to rak.
Tego dnia pojechałam do niej. Wyglądała kiepsko. Wiedziałam, że jest obciążona dziedzicznie. Jej matka i siostra zmarły na nowotwór. Chciałam jej pomóc, znaleźć dobrego lekarza, ale powiedziała, że już wszystko załatwiła. Operację ma za dwa tygodnie, a potem czeka ją chemia i naświetlania.
Przez te dwa tygodnie spotykałam się z nią codziennie. Nie chciałam, żeby była teraz sama. Rozmawiałyśmy o sile pozytywnego myślenia. Zgadzała się ze mną, ale powtarzała też, że losu nie oszuka. To samo miała jej matka i siostra.
Po operacji nie odstępowałam jej łóżka na krok. Wzięłam urlop z pracy, dziećmi po szkole zajmował się Paweł. Wracałam do domu wieczorem, przytulałam się do pleców śpiącego męża i dziękowałam Bogu, że go mam. I nasze dzieci.
Dorota źle znosiła chemię. Postanowiłam więc porozmawiać ze szpitalnym psychologiem i dowiedziałam się od niego, że jego zdaniem moja przyjaciółka poddaje się i dlatego nie widać u niej poprawy. Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
„Brakuje jej bodźca, motywacji. Może dlatego, że jest sama i wydaje się jej, że nie ma po co żyć? Ja wiem, że pani jest oddaną przyjaciółką, ale to chyba za mało dla pani Doroty” – kołatały mi się po głowie słowa psychologa, gdy pisałam e-maila. Tak, znalazłam Michała Kwiecińskiego. W Internecie. Napisałam krótko, kim jestem i poprosiłam o spotkanie. Liczyłam się z tym, że mi odmówi, że może tak jak Dorota, uważa całą sprawę za zamkniętą i zbyt odległą.
W czasie, gdy ja czekałam na odpowiedź, moja przyjaciółka zakończyła chemioterapię. Lekarze nie mieli dobrych wieści.
– Jest za słaba na naświetlania. Musimy poczekać z radioterapią – usłyszałam.
Dorota okropnie zmizerniała i choć włosy zaczęły już jej odrastać, czuła się i wyglądała bardzo źle. Pocieszałam ją jak umiałam, ale ona jakby mnie nie słyszała. Któregoś razu powiedziała tylko:
– Ty masz wszystko, kochana, a ja nic.
I nic ani nikt już na mnie nie czeka…

Wtedy pomyślałam, że nie ma co czekać na pisemną odpowiedź Michała. Znalazłam firmę, w której pracował i po prostu tam pojechałam. Udało mi się wyciągnąć go na kawę. Patrzyłam na twarz tego przystojnego mężczyzny, kiedy opowiadałam mu o Dorocie.
– Jest pan moją ostatnią szansą – powiedziałam.
Nic nie odparł. Wstając, podał mi rękę na pożegnanie.
Powoli zaczęłam zbierać się do wyjścia, myśląc, że wszystko na nic.
– Jaki to szpital? – usłyszałam nagle.
Z wdzięczności o mało nie rzuciłam mu się na szyję.
– Bardzo, bardzo panu dziękuję. Ja czuję, że to będzie dla niej przełom…
– Nie wiem – mruknął w odpowiedzi. – Ostatnio nawet nie chciała ze mną zamienić dwóch zdań. A ja…
– Tak? – spytałam.
– Nieważne. Pojadę tam.
Prosto z kawiarni pojechałam do szpitala. Po drodze kupiłam kosmetyki i nową, śliczną koszulę nocną.
– Zostaw mnie, nie mam siły – powiedziała Dorota, gdy zaczęłam ją malować.
– No, proszę cię, zrób to dla mnie – poprosiłam. – Choć ten jeden, jedyny raz.
– Jeśli mam ci tym sprawić przyjemność – westchnęła z rezygnacją.
Ucałowałam ją w policzki i zaczęłam robić na piękność. Gdy skończyłam, z zadowoleniem przyjrzałam się efektom swoich zabiegów. Wyglądała o niebo lepiej, tylko spojrzenie nadal miała smutne.
Z niecierpliwością oczekiwałam wizyty Michała. I jednocześnie strasznie się tego bałam. A co, jeśli Dorota z miejsca go wyrzuci?
Kiedy zasnęła, wyszłam do szpitalnego baru po kawę. Wracając, zobaczyłam Michała. A więc jednak przyszedł! Na paluszkach zakradłam się pod drzwi jej sali i lekko, po cichu je uchyliłam. Widok, jaki ujrzałam, przyprawił mnie o łzy.
Michał klęczał przy łóżku Doroty, a ona gładziła go po głowie.
Pojechałam do domu.

Następnego dnia z drżeniem serca zjawiłam się u mojej przyjaciółki. Kiedy mnie ujrzała, nie powiedziała ani słowa.
Wyłożyłam owoce i soki na szpitalną szafkę. Dorota nadal milczała. Kiedy poprawiłam jej pościel, w dalszym ciągu nie obdarzyła mnie nawet spojrzeniem. Otworzyłam usta, żeby jej powiedzieć, że nie miałam złych intencji, że ją przepraszam, kiedy nagle powiedziała jedno zdanie:
– Nie spodziewałam się tego po tobie.
Popatrzyłam zdumiona. Czy była tak bardzo na mnie zła? Ale chyba nie… bo nagle zaczęła się śmiać. Śmiała się długo, pierwszy raz od czterech miesięcy!
W końcu przestała, spoważniała.
– Dorotko – zaczęłam, ale przerwała mi mówiąc: – Wiedziałam, że jesteś szalona, ale nie wiedziałam, że aż tak. Boże, z kim ja się przyjaźnię!
Pomyślałam, że chce mnie obrazić. Powoli wstałam.
– Siadaj, bo jeszcze nie skończyłam – powiedziała groźnie.
Usiadłam.
– W pierwszym momencie pomyślałam, że cię zabiję albo nie odezwę się więcej do ciebie ani słowem. Nie widziałam go tyle lat, a ty sprowadzasz go do mnie, kiedy wyglądam najgorzej w życiu! A potem…
– Co potem? – spytałam.
– Potem, kiedy powiedział mi, że tyle lat czekał na mnie, że nie mógł z nikim innym się związać, bo wciąż mnie kocha… potem, kiedy…
– Kiedy co?
– Kiedy powiedział, że mam najlepszą przyjaciółkę na świecie…
– To co?
– Czy ty nauczysz się wreszcie nie przerywać? To mu przyznałam oczywiście rację, ty wariatko!
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. A ja poczułam, jak spada ze mnie wreszcie to straszne napięcie, w którym żyłam od kilku miesięcy.

Wierzę, że Dorota wyzdrowieje. Wczoraj psycholog powiedział mi, że widzi znaczną poprawę. A lekarze zapowiadają, że za tydzień moja przyjaciółka będzie mogła rozpocząć radioterapię.
Teraz odwiedzam ją trochę rzadziej. Zresztą, kto by na dłuższą metę wytrzymał widok objętych, szepczących sobie wciąż na ucho jak dzieci i całujących się bez przerwy zakochanych?

Redakcja poleca

REKLAMA