Śniło mi się, że stoję na pokładzie jachtu pod pełnymi żaglami i płynę przez rozświetlone słońcem morze. Wieje delikatny wiatr. Obok mnie ktoś stoi… Obudziłam się pełna tęsknoty. Jestem już mocno starszą panią, potrafię więc z dystansu spojrzeć na swoje życie i wreszcie powiedzieć sobie prawdę… Mimo że minęło już wiele lat...
Miałam dwadzieścia osiem lat, gdy wyszłam za mąż za Roberta
Połączyły nas praca i wspólna pasja. Urodziło nam się dwoje dzieci i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że byliśmy szczęśliwym małżeństwem. Tak, nie wspomniałam o miłości. Ona z pewnością była, na pewnym poziomie, ale nie można jej określić mianem romantycznej czy gorącej. Ale nie narzekaliśmy. Cieszyliśmy się z wzajemnej przyjaźni, szacunku, zaufania i pewności, że możemy polegać na sobie.
Przez dwa lata po ślubie mieszkaliśmy z teściami, zanim poszliśmy na swoje. Lubiłam ich oboje. Spokojni, mili, interesujący. Teściowa była bardzo pomocna, a teść… sympatyczny, ale trochę wycofany, zwłaszcza w stosunku do mnie. Bardzo szybko zaczęłam odnosić wrażenie, że mnie niezbyt lubi, choć nigdy mi tego wprost nie okazał. Po prostu jakby nie lubił być ze mną w jednym pokoju, patrzeć na mnie. Był starszy ode mnie o ponad dwadzieścia lat. Trzymał się prosto, niemal jak żołnierz, choć z zawodu był historykiem. Ubierał się elegancko. Wystrzyżony i wygolony, zawsze pachniał wodą kolońską z nutą opium. W butonierce marynarki nosił małą różę. Czasami wyobrażałam go sobie z laseczką, w meloniku i eleganckim płaszczu. Prawdziwy dżentelmen. Fascynował mnie. Tak bardzo różnił się od mężczyzn, których znałam. Nawet od własnego syna.
Czasami żałowałam, że się nie zaprzyjaźniliśmy. Teraz wiem, że on był mądrzejszy ode mnie. Osiem lat po moim ślubie z Robertem teść został wdowcem. I chociaż był już sam, nadal trzymał się z daleka od naszego małżeństwa. Czasem rodzinny obiad, wspólne święta. Niekiedy podrzucaliśmy mu wnuki. Uwielbiały dziadka i przy nim stawały się grzeczne jak aniołki, jakby ta jego aura dżentelmena tonowała ich dziecięcą spontaniczność.
Z koperty wysypały się płatki róży. Jak się tam znalazły?
Dwa lata po śmierci żony teść doznał wylewu. Po dwóch tygodniach wrócił do domu ze szpitala. Miał sparaliżowaną połowę ciała i z trudem sam dawał sobie radę. Ponieważ mieszkał niedaleko, co drugi dzień przynosiłam mu obiady, które były naszykowane na talerzykach i przykryte folią. Wystarczyło wyjąć je z lodówki i włożyć do mikrofali. Co trzeci dzień robiłam zakupy według sporządzonej przez niego listy. Kiedy krzątałam się po kuchni, zawsze stał w drzwiach i patrzył na mnie. Opowiadałam o różnych sprawach, on słuchał, czasem coś skomentował. Dziękował.
Potem wychodziłam, na pożegnanie muskając jego gładko ogolony policzek ustami. Pachniał jak zawsze, tak że miałam ochotę przytulić się na dłużej, zanurzyć się w tym zapachu. Ale nie miałam śmiałości. Serce mi wtedy tak biło i czułam się dziwnie, jak zawsze w jego obecności… Kiedy wychodziłam od teścia, zaczynałam myśleć o czymś innym – o dzieciach, pracy, o wszystkim, byle nie o tym, co we mnie drgało. I zapominałam. Bywały dni, że kiedy przychodziłam, teść leżał w łóżku lekko otumaniony lekami. Siadałam wówczas obok i wspierałam dłoń na kołdrze.
Trwaliśmy tak obok siebie, a ja opowiadałam o jego synu, o wnuczkach, o moich problemach w pracy. Pewnego dnia teść powiedział mi, że kiedy leży sam w sypialni, często patrzy na obraz wiszący na ścianie na wprost łóżka. Widniał na nim jacht, który płynął przez spokojne morze pod pełnymi żaglami.
– Nie uwierzysz – usłyszałam jego cichy, naznaczony emocjami głos – ale czasem słyszę szum fal bijących o burty i czuję na włosach delikatny powiew wiatru. Stoję przy burcie i spoglądam na horyzont. Nie jestem sam. I wiem, że niedługo dotrzemy do celu.
Kiedy to mówił, patrzył na mnie i jak nigdy wcześniej nie uciekał wzrokiem. Czekałam, aż jego palce dotkną moich, ale nic takiego się nie stało. Bardzo mi było później wstyd, choć nie dopowiedziałam nawet sama przed sobą, z jakiego powodu. Pół roku później teść miał kolejny wylew i tym razem paraliż objął całe ciało. Wynajęliśmy z mężem pielęgniarkę.
Przychodziłam prawie codziennie. Gdy siadałam przy jego łóżku, dotykałam palcami jego bezwładnej prawej dłoni. Nie czuł tego. Pewnego dnia, gdy weszłam przez furtkę do ogrodu, owionął mnie zapach wody kolońskiej z nutą opium. Na moment przymknęłam oczy, niemal czułam, jak zapach mnie obejmuje. Sekundę później w mojej kieszeni zadzwonił telefon. Czar prysł, a za plecami skrzypnęła odchylana i zamykana furtka. Czy to był tylko wiatr? Na wyświetlaczu zobaczyłam, że dzwoni pielęgniarka. Powiedziała, że chwilę wcześniej teść umarł. Weszłam do domu. Pielęgniarka podała mi list. Podobno napisał go do mnie dziś rano.
– Przecież był sparaliżowany!
– W prawej dłoni miesiąc temu wróciło mu czucie, ale prosił, żebym nikomu o tym nie mówiła – przyznała kobieta.
Otworzyłam kopertę. Wyjęłam kartkę na której było kilka nieporadnie skreślonych słów: „Dziękuję, że byłaś”. Z koperty wysypały się płatki róży. Pielęgniarka popatrzyła na nie zaskoczona. Przysięgała, że gdy zaklejała kopertę, był w niej tylko list. Już wiedziałam, o kim teść myślał, gdy stał przy burcie wyimaginowanego jachtu, który płynął przez spokojne morze.
Pewnie niedługo dopłyniemy do celu. Wreszcie razem, po tylu latach...
Czytaj także:
Wiem, że mój mąż pije przeze mnie. Nie odejdę, bo powstrzymują mnie wyrzuty sumienia i miłość
Nasza 8-letnia córka zmarła, a moja żona nie umie przejść żałoby. Ciągle szykuje jej ubrania
Gdy wygrałem w totka, nagle przypomnieli sobie o mnie wszyscy krewni