Pani Natalio, a co pani tu robi? Co za niespodzianka. Proszę usiąść z nami – weszłam do jadalni i pierwszą osobą, którą zobaczyłam był mój własny szef i to na dodatek w sporym towarzystwie. Jasne więc, że nie mogłam odmówić. Za wiele miałam do stracenia. Za ciężko pracowałam, z reguły na cudze sukcesy, żebym teraz miała zaprzepaścić swoją szansę. Bo dosłownie tuż przed tym długim czerwcowym weekendem, szef poprosił mnie do gabinetu.
– Zwalnia się stanowisko kierownika działu i poważnie zastanawiam się nad pani kandydaturą. Ale słyszałem plotki, że zamierza pani zmienić pracę – zaczął ojcowskim tonem. – To prawda?
– Nnnie – wybąkałam, oszołomiona ewentualnością awansu. Bo co mogłam powiedzieć? Przyznać się, że owszem, myślałam o zmianie, bo do szewskiej pasji doprowadza mnie Krzysztof, jego zastępca? Arogancki, zarozumiały bufon.
– Bo widzi pani – ciągnął szef – z jednej strony sądzę, że poradzi pani sobie z obowiązkami, z drugiej... Tylko proszę mnie źle nie zrozumieć. Jest pani osobą bardzo zamkniętą w sobie, niełatwo nawiązuje pani kontakty. A na tym stanowisku to może okazać się poważną przeszkodą – tłumaczył.
No i teraz trafiła mi się szansa stulecia. Mogłam mu udowodnić, że moje zdolności nawiązywania kontaktów nie pozostawiają wiele do życzenia. Tylko, że to wcale nie takie łatwe, bo trochę racji to on miał – całe życie byłam odludkiem. Musiałam udowodnić, że jest wprost przeciwnie. Musiałam, jeśli chciałam awansować. Szef miał fijoła na punkcie dobrych stosunków w firmie. Faktem jest, że ludzie pchali się do niego drzwiami i oknami. Pewnie właśnie dlatego, bo płaci jak inni.
W czasie tego tygodnia ma więc zadanie: udowodnić, że jestem zrównoważona, pogodna, że umiem się bawić. "Pokaż mi, jaki jesteś w wolnym czasie, a powiem ci, jakim będziesz szefem" – to była jego ulubiona maksyma.
Nie miałabym z tym specjalnego kłopotu, gdyby nie ten "zastępca". Irytował mnie od pierwszego spotkania, choć to on przyjmował mnie do pracy. Szarmancki goguś, najpiękniejszy z całej wsi. Całował po rączkach, prawił komplementy, sypał dowcipami. A te gęsi z firmy wzdychały na sam jego widok. Od pierwszej chwili ten pacan uwziął się na mnie. Widocznie nie mógł znieść, że nie zwracam na niego uwagi... Tutaj też. Gdy tylko szef zaprosił mnie do stolika, pan wiceprezes od razu poderwał się, żeby mi przynieść krzesełko. A gwóźdź do trumny wbiła żona prezesa.
Chciałam "zasłużyć" na awans
– Krzysiu – zaszczebiotała – teraz możemy nawet iść na dancing. Nie będziesz bez pary. Pani Natalia na pewno zechce dotrzymać ci towarzystwa. Prawda? – zwróciła się do mnie.
– Oczywiście – przytaknęłam, chociaż w środku gotowałam się ze złości.
Reszta śniadania upłynęła nad podziw przyjemnie. Wszyscy byli swobodni i nie zwracali na mnie specjalnej uwagi. Złość mi minęła, bo i Krzysztof się mnie nie czepiał. Potem poszliśmy na spacer, a po obiedzie graliśmy w brydża. Czułam, że moje akcje rosną. Prezes komplementował moje zagrania, a i Krzysztof jako partner okazał się całkiem do przyjęcia.
– Gdzie się pani nauczyła tak grać – spytał prezes.
– Mój ojciec jest brydżowym maniakiem – zaśmiałam się. – Uczył mnie i brata zanim poszliśmy do szkoły.
– Ojciec musi być dobrym nauczycielem, a pani ma talent – skomentował.
Następny dzień minął równie przyjemnie. Moje obawy co do Krzysztofa jakoś znikły. Traktował mnie zwyczajnie, przeszliśmy nawet na ty. Gdybym nie znała go wcześniej, pewnie mogłabym nawet polubić.
Ostatniego dnia pobytu, prezes zarządził "prawdziwą", jak to nazwał, wycieczkę w góry.
– My tu wszyscy jesteśmy starzy alpiniści, a pani? – zwrócił się do mnie. – Ma pani odpowiednie buty?
– Ja jestem początkująca, ale buty mam – uśmiechnęłam się.
Bo co miałam powiedzieć? Że buty pożyczyłam, tak na wszelki wypadek, a w górach byłam raz w życiu, jak miałam jedenaście lat? O, nie! Wiedziałam, że zbliża się mój czas i nie miałam zamiaru zmarnować okazji. No i poszliśmy na tę górę. O matko jedyna. W tamtą stronę jakoś to było, choć myślałam, że ducha wyzionę. Ale powrót... Pożyczone buty okazały się za małe i ledwie szłam. Dowcipkowałam, że widać przeceniłam swoją kondycję, ale tego, że nie nadążam, nie dało się ukryć.
– Ja też jestem ciut zmęczony – stwierdził Krzysztof. – Już niedaleko. Idźcie. A my tu sobie z Natalią odpoczniemy.
– Na pewno? – prezes spojrzał na nas z niepokojem.
– Tak – Krzysiek puścił do niego oko.
Kiedy zniknęli za krzakami, podparł się łokciem. – No dobra. Spuchłaś, czy masz cudze buty? – spytał.
– Skąd wiesz? – tak się zdziwiłam, że zapomniałam o swoim postanowieniu, by za nic się do tego nie przyznawać.
– Bo nie są nowe, a idziesz tak, jakby cię obcierały – wyjaśnił.
– Obcierają jak cholera.
Nie spodziewałam się takiej troski
– Kobiety – mruknął i bez słowa zaczął mi rozwiązywać sznurowadła.
– Daj spokój – próbowałam go odsunąć, ale trzepnął mnie po palcach.
– Zamknij się, bo powiem Nowickiemu i nici z awansu – powiedział to poważnie, ale wiedziałam, że żartuje. Zdjął mi buty, skarpety, obejrzał popękane już bąble, z kieszeni kurtki wyjął talk i zapasową parę skarpet.
– Włóż to – mruknął i zaczął rozwiązywać swoje sznurówki.
– Co robisz? – zdziwiłam się.
– Dam ci moje buty. Mam małą stopę, jakoś się wcisnę w te twoje. Pewnie mnie obetrą, ale zostało nam ze dwa kilometry, wytrzymam – uśmiechnął się.
Jakoś dokuśtykaliśmy do pensjonatu. Poszliśmy nawet wieczorem na dancing, ale o tańcach nie było mowy. Cały wieczór przegadaliśmy. Chyba za dużo wypiłam, bo powiedziałam Krzyśkowi, co o nim myślałam przed tym weekendem.
– Ja jestem cholernie nieśmiały, a sama wiesz, jaki jest Stefan – tłumaczył. – Jak mnie zatrudniał, od razu powiedział, że mam się zaprzyjaźnić z personelem. No to się zaprzyjaźniłem. – Jesteś mi winna co najmniej jeden dancing – powiedział, gdy dobrze po północy staliśmy pod drzwiami mego pokoju. – W życiu nie byłem na takim, jak ten, na którym nie przetańczyłem ani jednego kawałka...
– Na razie przez wieczność będziemy leczyć bąble – zaśmiałam się.
– Wieloletnie doświadczenie mówi mi, że wystarczy tydzień – odparł. – To co? Może w następny weekend?
Chciałam odmówić, ale nagle zmieniłam zdanie. Uśmiechnęłam się i pochyliłam, żeby pocałować go w policzek.
– To tak księżniczka całuje swojego Kopciuszka? – mruknął i pokazał, jak jego zdaniem powinno to wyglądać.
– Dlaczego Kopciuszka – spytałam, gdy już mogłam złapać oddech.
– No pomyśl – uśmiechnął się szelmowsko. – Przecież przymierzałem twoje pantofelki...
– Fakt – roześmiałam się, ale potem myślałam już zupełnie o czymś innym.
Natalia R., 28 lat, logistyk