Tego dnia nasz czteroletni synek Kacperek był wyjątkowo nieznośny. Wciąż marudził. Podczas obiadu, na spacerze, na placu zabaw. Gdy oprotestował kolejną z rzędu bajkę, którą włączyłem mu na komputerze, nie wytrzymałem. W tyłku się smarkaczowi poprzewracało! Człowiek nieba by mu przychylił, własną nerkę oddał, a ten wybrzydza, nie docenia, nie szanuje… Wściekłem się. Bezradność sycona gniewem rozpaliła się silnym płomieniem i na moment przejęła nade mną władzę.
– Jak ci zaraz przyrżnę w dupsko, to zobaczysz! – złapałem synka, przełożyłem przez kolano i uniosłem rękę...
Marcelek wykręcił się i spojrzał na mnie zaskoczony. Właśnie tak, był bardziej zdumiony niż przestraszony, bo dotąd nigdy go nie uderzyłem.
Moja żona, która właśnie weszła do pokoju, krzyknęła zszokowana:
– Michał, zwariowałeś? Puść go!
Dotarło do mnie, co chciałem zrobić. Złość niemal wygrała z miłością, cierpliwością, złożoną samemu sobie obietnicą, że nigdy nie będę taki jak mój ojciec.
– Idź do mamy – wymamrotałem.
Puściłem synka, który natychmiast pobiegł do Olgi i się do niej przytulił. Szczęściarz. Ja tak dobrze nie miałem. W dzieciństwie nie mogłem schronić się w objęciach matki. Gdy ojciec brał się do bicia, musiałem zagryźć wargi i wytrzymać…
Byłem przerażony…
Wychowałem się w tradycyjnej rodzinie z zasadami. Ojciec hutnik ciężko pracował i zarabiał, a mama zajmowała się domem i nami. W naszym czystym, porządnym domu obowiązywały pewne nienaruszalne rytuały. W środę pranie. Piątek był bezmięsny. W sobotę wielkie sprzątanie. Co niedziela chodziliśmy całą rodziną na mszę do kościoła. Na niedzielny obiad zawsze był rosół, a potem kawa u dziadków i spacer ulicami miasta, oczywiście też całą rodziną.
Pierwsze lanie pamiętam doskonale, choć miałem wtedy tylko cztery lata. Mama była w ciąży i chodziła dość wolno. Na spacerze puściłem jej rękę, bo chciałem pooglądać gołębie przy fontannie. Wyrwałem się i pobiegłem w ich stronę. Ptaki odleciały. Poczułem bolesny uścisk na karku.
– Ty cholerny smarkaczu... – ojciec trzymał mnie mocno i prowadził w stronę reszty rodziny.
– Daj spokój, to jeszcze dziecko – powiedziała mama, rozglądając się na boki. – Nie wiedział, że źle robi...
Zacząłem płakać. Czemu? Może dlatego, że gołębie odleciały? Bo jeszcze wtedy nie kojarzyłem, z czym się wiąże ojcowski gniew.
– No i masz – wtrącił się dziadek.
– Teraz sam widzisz, co się dzieje, gdy dzieciak nie zna dyscypliny. A tyle razy ci mówiłem. Lać i patrzeć, czy równo puchnie.
– Cicho – syknęła babcia. – Ludzie patrzą.
Gdy tylko wróciliśmy do domu, ojciec odesłał mamę do kuchni, a mnie zabrał do mojego pokoju. W ręce trzymał skórzany pas. Taki dziwny, z rączką. Nie wiedziałem wtedy, że to pas mojego dziadka do ostrzenia brzytwy, pas, za pomocą którego swego czasu karał mojego tatę.
Tamtego dnia pierwszy raz dostałem nim lanie. Z wrażenia nawet nie płakałem. Byłem zbyt przerażony, zbyt zszokowany, cały dygotałem. Mój ojciec, duży i silny, nigdy wcześniej mnie nie uderzył. Nigdy nie zrobił mi krzywdy. Tamtego dnia przestałem go podziwiać, a zacząłem się go bać.
– Powąchaj – po wszystkim podsunął mi pas pod nos. – Będziesz niegrzeczny, dostaniesz pasem. Przecież mogło ci się coś stać. Zmartwiłeś mamę. Zapamiętaj sobie, że nie wolno ci się oddalać bez pozwolenia.
Drugi raz oberwałem porządnie, gdy rozbiłem szklankę. Pani w przedszkolu mówiła, że dzieci powinny pomagać rodzicom, więc chciałem pomóc mamie. Ojciec wrócił z pracy, mama podawała obiad, a ja niosłem szklanki na kompot. Jedna z nich wyślizgnęła mi się z ręki...
– Ty niezdaro! Matka się stara, a ty co? Zbieraj to! – krzyknął ojciec, a potem wymierzył mi solidnego klapsa w tyłek.
Rozpłakałem się.
– Nie wyj. Bo sąsiedzi pomyślą, że ktoś ci tu krzywdę robi – ojciec uderzył mnie drugi raz. – Zbieraj!
– Jeszcze się pokaleczy... – zaoponowała mama.
– To dostanie pasem i się nauczy, że dupa nie szklanka, nie stłucze się.
Oczywiście się skaleczyłem, gdy drżącymi dłońmi zbierałem szkło. Zaraz po tym, jak mama opatrzyła mi palec, ojciec wziął pas. Gdy poczułem pierwsze uderzenie, ryknąłem z bólu.
– Bo cię zaknebluję – zagroził ojciec. – Cisza ma być.
Nie wiedziałem, co to znaczy „zaknebluję”, ale bałem się, że może boleć bardziej niż bicie. Zaciskałem więc zęby, żeby tylko nie krzyknąć.
Kasia nigdy lania nie dostała
Z biegiem lat okazji do lania było coraz więcej. Mama już się za mną nie wstawiała, jakby też uznała, że bicie to najlepsza metoda wychowawcza, że sine pręgi na moim ciele dowodzą rodzicielskiej troski i miłości.
Zły stopień w szkole, szarpanina z chłopakami na podwórku, zagięty róg w zeszycie, źle złożone ubranie...
– Wiesz, co by było, gdybym ja nie złożył porządnie ubrania wieczorem? – po każdym laniu ojciec brał mnie na kolana i przeprowadzał rozmowę pouczającą. – Dziadek tak by mnie zlał, że przez tydzień na tyłku bym nie usiadł. A ja ciebie tak mocno nie biję.
Kiwałem głową, choć czułem się skołowany. Nie rozumiałem. Tego, że tata mnie bije, tak że aż mu ręka mdleje, a chwilę później tą samą ręką głaszcze mnie po głowie. I mówi, że ten ból i strach, te upokarzające razy pachem, to dla mojego dobra.
Gdy urodziła się moja siostra, nie byłem o nią zazdrosny, choć Kasia na długi czas skradła uwagę matki. Byłem za to ciekawy, czy gdy trochę podrośnie, ona też będzie dostawać lanie i czy dzięki temu ja będę bity mniej. Lata mijały, Kasia z niemowlaka stała się przedszkolakiem i choć święta nie była, solidnego lania jakoś nie dostała. Bo klapsów wymierzanych tylko dłonią w pupę nie zaliczałem do bicia.
Po któreś sesji z paskiem zapytałem o to ojca.
– Kasia jest dziewczynką – odparł. – Dziadek zawsze mówił, że dziewczynek nie wolno bić, bo są delikatniejsze, trzeba je karać w inny sposób.
Jaki to sposób, dowiedziałem się, gdy Kasia poszła do pierwszej klasy i podarła fartuszek.
– Nie po to matka szyje, pierze, prasuje, żebyś ty nie szanowała jej pracy! – ojciec porządnie się zdenerwował, jakby Kaśka celowo zniszczyła mundurek. – Poklęczysz na grochu, to się nauczysz dbać o swoje rzeczy.
Od dziadków przywiózł specjalny pojemnik i wypełnił go ziarnami. Podobno babcia też była tak karana i pojemnik należał właśnie do niej. Przechowywała go tyle lat…?
– Ale to boli – protestowała Kaśka.
– Ma boleć – ucinał ojciec.
Bywało, że oboje mieliśmy kary w tym samym czasie. Ja dostawałem pasem, Kasia klęczała na grochu. Potem ojciec sadzał nas obok siebie i spokojnie tłumaczył, co zrobiliśmy źle. Mniejsza o coraz bardziej błahe preteksty do kary, wyjaśnienie zawsze kończyło się podobnie.
– Wychowuję was, jak umiem najlepiej, żebyście wyrośli na porządnych ludzi, żebyśmy z mamą nie musieli się za was wstydzić. Dziadek mnie bił i dobrze wychował. Pracuję, dbam o rodzinę, chodzę do kościoła.
Babcia klęczała na grochu, i choć wtedy płakała, teraz jest wdzięczna swoim rodzicom. Czasem trzeba pocierpieć. Nie karzę was dla przyjemności.
Im byłem starszy, tym częściej zastanawiałem się nad tym ostatnim argumentem....
Nie mogłem liczyć na niczyją pomoc
Pewnego dnia zagapiłem się w szatni i gdy przebieraliśmy się na wuefie, nauczyciel zobaczył siniaki na moich udach.
– Oho, pewnie ojciec spuścił ci lanie za ten wczorajszy wybryk na boisku, co? Tak to jest, gdy rozrabiasz. To porządny człowiek, więc nie dziwota, że nie chce mieć w domu chuligana.
Nadzieja umarła…
Moja rodzina miała dobrą opinię w mieście, a mój ojciec był szanowany. Nieraz słyszałem, jak inni mówili, że to dobry, pobożny człowiek, pracowity, niepijący, dbający o rodzinę. Mama była z niego dumna. Ja czułem respekt.
O bójce na boisku ojciec jeszcze nie wiedział. Lanie dostałem za krzywe litery w zeszytach.
– Bazgrzesz jak kura pazurem! – krzyczał. – Przepisuj od nowa!
Jak już przepisałem, dostałem pasem. Zaciskałem zęby, by nie krzyczeć i nie płakać, bo sąsiedzi mogliby to źle zrozumieć. Bo to przecież nie było znęcanie się, tylko wychowywanie, surowe, ale skuteczne. Ojciec jak zwykle po laniu spokojnie tłumaczył:
– Nie możesz tak bazgrać, bo nikt nie odczyta twojego pisma. Pani w szkole nie zrozumie, co napisałeś na sprawdzianie, i dostaniesz dwóję. A tego byśmy nie chcieli, prawda?
Dlatego zamiast dwói dostałem baty. Aha.
O bójce na boisku ojciec dowiedział się od sąsiadów, po niedzielnej mszy. Mama zaczerwieniła się ze wstydu, a ojciec... Po jego minie widziałem, że jest wściekły i będzie boleć bardziej niż zwykle.
– Dziękuję – powiedział sąsiadce.
– Porozmawiam z nim w domu.
Tym razem musiałem zagryzać wargi do krwi, by nie krzyczeć. Później była nieco dłuższa pogadanka. O tym, że porządny, dobrze wychowany człowiek nikogo nie bije, że prawdziwy mężczyzna nie musi używać argumentów siłowych. Słuchałem i miałem wrażenie, że żyję w jakimś porąbanym świecie, którego zasad nigdy nie pojmę. Agresja, którą ojciec pasem ze mnie wybijał, zamiast słabnąć, narastała. Czułem, że kiedyś wybuchnę, że przyjdzie taki dzień, w którym nie pozwolę mu się więcej uderzyć. Prędzej go zabiję.
– Długo jeszcze? – zapytała mama przez drzwi. – Obiad już gotowy.
– Już skończyliśmy – odparł ojciec.
Po obiedzie, jak co niedziela, poszliśmy do dziadków, a potem na spacer. Jak wzorowa rodzina.
Choć się w duchu odgrażałem, to Kaśka zbuntowała się pierwsza. Już jako dwunastolatka nie chciała pokornie przyjmować razów. Bo i ona teraz czasem dostawała lanie. Według dorosłych klęczenie na grochu już nie wystarczało, bo była wyjątkowo niesforną i oporną dziewuchą. Pewnego razu, gdy ojciec kazał jej iść do pokoju, zagroziła wprost:
– Powiem wszystkim, że nas bijesz! Będę się drzeć wniebogłosy i wszyscy się dowiedzą, co się u nas wyprawia!
Wtedy matka pierwszy raz się wtrąciła i… uderzyła Kaśkę w twarz.
– Ty bezczelna smarkulo! Tylko spróbuj, a zamknę cię w piwnicy. Ze szczurami. Nie będziesz psuła ojcu opinii. Nie będziesz szargała dobrego imienia naszej rodziny!
Jeśli czegoś się bała moja porywcza siostra, to ciemności i szczurów. I nasza matka doskonale o tym wiedziała.
Bił nas na wszelki wypadek
Ojciec uznał, że skoro pyskujemy (zastosował zasadę odpowiedzialności zbiorowej), będziemy dostawać karę co sobotę. Profilaktycznie. Miałem wtedy siedemnaście lat, byłem już wyższy od ojca, a jednak posłusznie wystawiałem tyłek do bicia. Dziesięć pociągnięć dla mnie, pięć dla Kaśki. Nawet jeśli nic nie narozrabialiśmy, sobotnia kara musiała być. Matka i dziadkowie popierali nowy system.
Znienawidziłem ich wszystkich. Psychopaci. Mogłem zrozumieć lanie podyktowane nerwami, ale... bicie na zimno, z premedytacją? To było chore. Mojej siostry też nienawidziłem. Bo miała odwagę, której mnie brakowało, bo przez jej pyskowanie ojciec lał nas teraz na zapas. Zarazem bałem się o nią.
Gniew rozsadzał ją od środka i wybuchała agresją z byle powodu. Rwała się do bicia nawet z chłopakami. Czułem, że to się źle skończy i wyląduje w poprawczaku. Ojciec chybaby ją wtedy zabił. W najgorszych snach nie przyszłoby mi do głowy, że sama mogłaby to zrobić…
Szykowałem się do wyjazdu na studia. Wizja opuszczenia domu, uskrzydlała mnie, więc nie chciałem myśleć o siostrze. O tym, że zostanie sama. Matka pakowała moje rzeczy, ojciec udzielał ostatnich światłych rad. Pamiętam, że nawet byłem gotowy znieść pokornie ostatnie pożegnalne lanie, byle szybciej od nich uciec. Nie zwracaliśmy uwagi na Kaśkę, która nagle wyszła na balkon i usiadła na barierce. Siedem pięter nad ziemią.
Rodziców zamurowało. Ojciec wstrzymał oddech, matka zasłoniła dłonią usta, jakby się bali, że krzykiem lub choćby głośniejszym westchnięciem spłoszą ją i strącą w dół. A ja poczułem się winny. Powinienem wiedzieć, że zdołowana moim wyjazdem Kaśka odstawi jakiś numer.
Wyszedłem za nią na balkon i delikatnie objąłem ją od tyłu.
– Nie świruj, zejdź. Proszę, nie rób mi tego.
– To mnie nie zostawiaj, bez ciebie nie wytrzymam tu dłużej, nie dam rady. Nim ten drań mnie zatłucze, za cichym przyzwoleniem kochanej mamusi, wolę sama ze sobą skończyć. Przecież wiesz, że nie będę grzeczna, nie umiem, a wtedy on...
Role się odwróciły
Coś we mnie dojrzało. Nadszedł ten dzień.
– Kaśka, obiecuję, że nigdy cię już nie uderzy. Przysięgam.
– Jak ich zmusisz?
– W jedyny sposób, jaki rozumieją.
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do pokoju. Z szafy wyjąłem pas.
Gdy wróciłem do pokoju rodziców, nadal stali, dziwnie bezradni, skonfrontowani z nieprzewidzianym skutkiem swojej metody wychowawczej. Nie miałem dla nich współczucia.
– Czym się bardziej martwicie? Skandalem czy utratą córki?
– Jak śmiesz… – szepnęła matka.
– Gówniara, zaraz jej z głowy wybiję… – zaczął ojciec, ale nie skończył.
– Tylko spróbuj – wycedziłem, z tłumioną od lat wściekłością. – No, tylko spróbuj, tknij ją choćby palcem…
Podsunąłem mu pas pod nos. W jego oczach dostrzegłem lęk.
– Michał, co w ciebie wstąpiło? – jęknęła matka.
Coś się zmieniło i oboje to dostrzegli. Widzieli w moich oczach, że już się nie boję, a tym samym stracili nade mną władzę. Byłem młody, silny, niegłupi, miałem przyszłość przed sobą, ale też otchłań gniewu w sobie. Jeśli mnie sprowokują, ten gniew eksploduje i może być różnie. Woleli nie ryzykować, teraz oni bali się mnie.
Od tamtego dnia nigdy więcej już nas nie uderzyli. Nigdy też nie rozmawialiśmy o tamtym incydencie. Dziadkowie usłyszeli tylko tyle, że pas i groch wyszły z użycia, bo jesteśmy już za duzi na takie kary.
Czyli możesz lać dzieciaka, póki nie dorośnie na tyle, żeby ci oddać? Cyniczna argumentacja. I zatrważająca.
Równie zastanawiające jest to, że oboje z Kaśką nadal należeliśmy do rodziny. Nie zostaliśmy wyklęci. Rodzice nadal na nas łożyli, nie szczędzili na edukację, kieszonkowe, ciuchy, gadżety. A myśmy brali. Jakby się nam należało, jakbyśmy nie mieli dumy, odwagi ani chęci, żeby odmówić.
Mimo doznanych krzywd – to jednak byli nasi rodzice, i dobrze nas wytresowali. Nadal chodzimy do nich na niedzielne obiady, a potem na wspólne rodzinne spacery. Tworzymy razem wspomnienia, robimy zdjęcia, na których się uśmiechamy… Czy to znaczy, że im wybaczyłem? Czy po latach odkryłem, że jednak mieli swoje racje, skoro wyszliśmy na ludzi?
Mój syn ma tyle lat, ile ja, gdy dostałem pierwsze lanie
Gdy podniosłem rękę na synka, choć obiecałam sobie, że nigdy tego nie zrobię, wszystko do mnie wróciło. Ból, strach, gniew, poczucie braku bezpieczeństwa. I doszedł jeszcze lęk, że mogę być taki sam jak ojciec, że zacznę od klapsa, a potem nie wiedzieć kiedy stanę się katem dla własnego dziecka, obłudnie zasłaniając się jego dobrem. Więc nie, czegoś takiego nie da się wybaczyć, nie da się zapomnieć o takim brzemieniu.
Gdy myślę o dzieciństwie, zaciskam zęby, żeby nie płakać, żeby nie krzyczeć…
Nie mówiłem o tym żonie, ta rozmowa jeszcze przed nami. Wie, że rodzice surowo mnie wychowywali, ale nie ma pojęcia, co to znaczy. Gdyby wiedziała, pewnie w życiu nie zostawiłaby z nimi Kacperka samego.
Mój syn ma cztery lata, tyle samo, ile ja miałem, gdy pierwszy raz dostałem pasem. Przysiągłem sobie dziś, że jeżeli mój ojciec w ramach kontynuowania rodzinnej tradycji postanowi przekazać mi dziadkowy pas – zerwę z nim wszelkie kontakty. Na mnie skończy się ta piekielna tradycja.