„Nie wiedziałam, że sypiam ze złodziejem, a w pokoju obok mam torbę pełną łupów z kradzieży. Ta gnida zamydliła mi oczy”

smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, flowertiare
„Nagle wszystkie części układanki wskakiwały na swoje miejsce… Te dziwne godziny pracy Adama, te torby, które przynosił i chował się z nimi w łazience. Nie lubił, kiedy przeglądałam jego rzeczy, strasznie się o to wściekał. Kiedy raz mu wyciągnęłam wszystko z kieszeni kurtki, bo chciałam ją uprać, to był taki zły, że się go przestraszyłam”.
/ 03.09.2023 20:52
smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, flowertiare

Kiedy straciłam mój telefon komórkowy, popłakałam się jak dziecko. Miałam go zaledwie od dwóch miesięcy, wcześniej na niego strasznie długo oszczędzałam, bo był naprawdę drogi. Smartfon z wyższej półki z doskonałym aparatem fotograficznym, na którym mi bardzo zależało, bo uwielbiam robić zdjęcia. I pewnego dnia przepadł jak kamień w wodę, po prostu wyparował mi z torebki. Mogłam się tylko domyślać, kiedy mi go skradziono.

Ktoś mi ukradł telefon

Prawdopodobnie stało się to w autobusie, którym wracałam z pracy – panował w nim niemożliwy ścisk, jak to w godzinach szczytu. Mogłam mieć pretensję tylko do siebie, że nie pilnowałam swoich rzeczy. A może i nie była to moja wina, w końcu złodziej był tak sprytny, że nie pozostawił żadnych śladów – torebkę miałam zamkniętą, jak zwykle, tak że brak telefonu odkryłam dopiero w domu i nawet przez moment miałam nadzieję, że zostawiłam go w pracy. Ale nie, przypomniałam sobie szybko, że kiedy wybiegałam z biura, miałam go w ręku, bo akurat rozmawiałam z przyjaciółką. A potem wsiadając do autobusu, wrzuciłam go do torebki i ją zapięłam. Złodziej musiał to widzieć, pewnie w mig złapał, że mam nowy model telefonu i zręcznie mnie z niego obrobił.

Nie pozostało mi nic innego, jak iść do salonu mojego operatora, zgłosić kradzież, poprosić o zablokowanie starej karty SIM, żeby złodziej nie mógł dzwonić na mój koszt i poprosić o duplikat. A po powrocie do domu przeprosić się ze starą komórką.

– Proszę pamiętać, że może pani zgłosić kradzież na policję. Kiedy pani to zrobi i przyniesie do nas zaświadczenie, to będziemy mogli zablokować numer IMEI, a wtedy złodziej nie skorzysta z pani aparatu w żadnej polskiej sieci komórkowej. Smartfon przestanie działać i będzie się na nim wyświetlał tylko napis: „Ten telefon został skradziony” – usłyszałam.

Owszem, zamierzałam to zrobić, ale nie byłam na tyle naiwna, aby sądzić, że to wiele zmieni. Wiedziałam bowiem doskonale, że złodzieje mają swoje sposoby na zlikwidowanie takiej blokady. Byłam pewna, że mój smartfon w ciągu kilku dni znajdzie innego właściciela – nabywcę kompletnie nieświadomego, że oto nabył skradziony telefon.

Cudem odnaleziony

Już się pogodziłam ze stratą, kiedy pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że… skontaktował się z nią jakiś chłopak i powiedział, że znalazł telefon.

– Jest pani w nim zapisana pod hasłem „mama” – stwierdził. – Chciałbym oddać zgubę właścicielowi… albo właścicielce.

– I co? Dałaś mu mój numer? – zapytałam podniecona.

Bałam się uwierzyć w swoje niezwykłe wręcz szczęście!

– Nie czułam się upoważniona. Wzięłam jego numer, jak zechcesz, to zadzwonisz – powiedziała mama.

Zrobiłam to jeszcze tego samego dnia.

Odezwał się miły męski głos.

– Znalazłem ten smartfon na przystanku… – tu chłopak wymienił ulicę, na której wsiadałam kilka dni temu do autobusu.

A więc jednak mi go nie ukradziono! Po prostu w pośpiechu musiałam upuścić telefon, zamiast włożyć go do torebki, i nawet tego nie zauważyłam. Na szczęście był w etui i miał naklejone szkło hartowane, więc, jak zapewnił mnie jego znalazca, nic mu się nie stało.

Nie posiadałam się ze szczęścia.  A więc są jeszcze uczciwi ludzie na tym świecie, którzy nie połaszczą się na cudzy telefon, nawet jeśli – prawie dosłownie – spadnie im on z nieba.

No to może kawa?

Umówiłam się natychmiast z tym chłopakiem na spotkanie i ruszyłam na nie czym prędzej. Adam nie był może szczególnie przystojny, ale okazał się miły i jakby trochę nieśmiały. Ujęło mnie w nim to, że kiedy spytałam, czy życzy sobie dostać znaleźne, stanowczo odmówił, a zaraz potem zapytał, czy może mnie zaprosić na kawę i ciastko.

– Ależ, to chyba ja powinnam zaprosić ciebie – roześmiałam się serdecznie.

Zauważyłam, że policja już zdążyła zablokować mój smartfon, ale wszystkie kontakty i zdjęcia, które nim zrobiłam, były na miejscu.

– Nie, nie… to ja ciebie zapraszam – usłyszałam.

Nie pozostało mi nic innego, jak tylko się zgodzić.

To było naprawdę miłe spotkanie. A gdy się żegnaliśmy, Adam zapytał, czy może jeszcze kiedyś do mnie zadzwonić. Nie miałam nic przeciwko temu. Ale naprawdę nie spodziewałam się, że… już następnego dnia przyśle mi kwiaty do pracy! Z bilecikiem, że dziękuje za miłe spotkanie.

Zaskakiwał mnie

– Skąd wiedziałeś, gdzie pracuję? – natychmiast do niego zadzwoniłam.

Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie dostałam tak ładnego bukietu a i moje koleżanki na jego widok zwyczajnie oniemiały z zazdrości.

– Sama mi powiedziałaś, nie pamiętasz? – roześmiał się Adam.

No cóż, pewnie i tak. Rozmawialiśmy przecież o tak wielu sprawach.

– Mam także bilety do kina. Na dzisiaj… Pójdziemy? – po raz pierwszy użył zaimka „my”, a mnie po raz pierwszy mocniej zabiło serce.

Zakochałam się w Adamie, chociaż na pierwszy rzut oka wcale nie był w moim typie. Niewysoki, ciemny blondyn, ale z fascynująco niebieskimi oczami. Te jego oczy śniły mi się po nocach i sprawiły, że wpadłam po uszy w tę miłość.

Adam także wydawał się zakochany i okazywał mi to na każdym kroku. Śmiało mogę powiedzieć, że nigdy do tej pory nie byłam przez żadnego faceta tak adorowana, jak przez niego.

Ciągle kupował mi kwiaty – moje koleżanki stwierdzały z zazdrością, że jeśli nie ma znajomości w kwiaciarni, to musi na nie wydawać fortunę. Przez pierwsze miesiące idylla trwała w najlepsze. Nasze spotkania przeciągały się, coraz częściej zostawałam u Adama na noc, albo on u mnie. Aż w końcu doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu utrzymywać dwóch mieszkań. Pora zamieszkać razem.

Wspólne gniazdko

Poszukiwanie wspólnego lokum sprawiło nam wiele radości. Znaleźliśmy śliczne dwupokojowe mieszkanko z widokiem na park. Było jasne i świeżo wymalowane. Adam, kiedy stanął w dużym pokoju i spojrzał przez okno, powiedział:

– Będziemy mieli gdzie spacerować. Sami i z dzieckiem.

Rozczulił mnie słowami o dziecku, więc natychmiast się do niego przytuliłam. Było mi z nim tak dobrze. Kochałam i czułam się kochana. A także – bezpieczna. Adam był bowiem bardzo opiekuńczy, poza tym dobrze zarabiał, zawsze miał pieniądze. Miał gest, ale nie szastał nimi na prawo i lewo. Uważałam, że to świadczy tylko o tym, że jest rozsądny. Gdy trzeba było kupić nową pralkę czy telewizor do naszego mieszkanka, on natychmiast finansował zakupy. Miał zawsze pieniądze na kino czy wycieczkę za miasto.

Nie interesowałam się za bardzo tym, gdzie Adam pracuje. Powiedział mi, że jeździ jako kierowca luksusowej taksówki, którą wynajmują na przykład hotele dla swoich lepszych klientów. Miał dobry samochód ze skórzanymi fotelami i przyciemnianymi szybami.

– Czasami jeżdżę z takim gościem przez całą noc, wożę go od klubu do klubu. To bywa męczące, ale na szczęście jest dobrze płatne. Zresztą im są bardziej pijani, tym zostawiają większe napiwki – powiedział mi.

Faktycznie, wychodził często na całe noce, a wracał z portfelem wypchanym gotówką. Nie pytałam, czy płaci od tego podatki, czy też dostaje tę kasę na boku. Uznałam, że to nie jest moja sprawa, a Adam jest przecież dorosły i chyba wie, co robi. I pewnie nie chce mieć kłopotów z urzędem skarbowym.

Niestety, bardzo się w tej kwestii pomyliłam. Adam wprawdzie nie podpadł urzędowi, ale…

To nie może być prawda

Pewnego wieczoru, gdy pechowo byłam sama w domu, do naszego mieszkania zapukała policja z nakazem przeszukania!
Do tej pory spotkałam się z taką sytuacją tylko w filmach. Byłam pewna, że to musi być jakiś żart albo zwyczajna pomyłka. No bo przecież żadne z nas, ani Adam, ani ja, nie miało nic do ukrycia. Kiedy jednak pomachano mi przed nosem urzędowym papierem, spojrzałam na dokument nieuważnie i w pierwszej chwili uznałam, że nabroił coś właściciel mieszkania, które wynajmowaliśmy z Adamem i zaprotestowałam przeciwko przewalaniu naszych rzeczy.

Ale policjant, który najwyraźniej był szefem całej grupy, pokazał mi czarno na białym, że nakaz dotyczy… mojego chłopaka! Jest wystawiony na jego nazwisko!

„Czego oni szukają?” – byłam tym zdumiona i przerażona. Jedyne, co przez moment przyszło mi do głowy, to… narkotyki! Adam przecież nieraz mi opowiadał, że ci jego goście biorą różne rzeczy i przez to on zna rozmaitych dilerów. Prosiłam, błagałam, żeby się nie mieszał w takie interesy, a on powiedział mi z ręką na sercu, że nie jest taki głupi, aby to zrobić. Czyżby jednak był?

Tymczasem okazało się, że wcale nie o narkotyki chodziło policji, tylko o tak zwane fanty, czyli skradzione rzeczy, które przechowuje dla złodziei jakiś zaufany człowiek. Funkcjonariusze przeczesali nasze mieszkanie metr po metrze i znaleźli torbę pełną… telefonów komórkowych!

– To nie nasze! – oświadczyłam nerwowo, gdy wytargali ją z pawlacza, do którego nie zaglądałam, bo był umieszczony wysoko pod sufitem.

– Może i nie pani, ale pani chłopaka na pewno. Jest przecież znanym policji kieszonkowcem, niejedną osobę skroił w swoim życiu – powiedzieli mi ironicznie policjanci. – Niby pani o tym nie wie, co? A skąd pani chłopak ma pieniądze?

– Adam jest taksówkarzem… – wydukałam.

Roześmiali się.

– Oczywiście, tyle że wozi złodziei na rozmaite skoki. Po nocy robi za ich kierowcę i jeszcze pilnuje, żeby im nikt nie przeszkodził w kradzieży – uświadomili mnie.

Chciałam protestować, ale nagle poczułam, że nie mam siły. Powoli zaczęło do mnie bowiem docierać, że oni mówią prawdę! Jak mogłam być tak naiwna i ślepa? Nagle wszystkie części układanki wskakiwały na swoje miejsce… Te dziwne godziny pracy Adama, te torby, które przynosił i chował się z nimi w łazience. Nie lubił, kiedy przeglądałam jego rzeczy, strasznie się o to wściekał. Kiedy raz mu wyciągnęłam wszystko z kieszeni kurtki, bo chciałam ją uprać, to był taki zły, że się go przestraszyłam.

Mało tego, zdałam sobie sprawę, że mojego smartfona Adam wcale nie znalazł, on mi go ukradł! Dlaczego więc go oddał?

– Zobaczyłem w nim twoje selfie i zakochałem się w tobie – wyznał, kiedy się z nim spotkałam, na widzeniu w więzieniu. – Kocham cię! 

Błagam, uwierz mi i zaczekaj na mnie. Wyjdę za dwa lata, pobierzemy się wtedy.

Słuchałam tego i myślałam: „Czy on żartuje? Mam wyjść za człowieka, który mnie tak oszukał? Najpierw mnie okradł, a potem nie był wobec mnie uczciwy, przez tyle miesięcy ukrywając przede mną swoje prawdziwe oblicze? Jaką mam gwarancję, że nie będzie mnie dalej okłamywał? I co powiem kiedyś dzieciom? Wasz tatuś nie jest zły, po prostu kradnie, żeby zarobić na chlebek?”

– Zmienię się – obiecał mi Adam.

– Jakoś ci nie wierzę… – byłam z nim szczera.

Tamtego dnia widziałam go po raz ostatni.

Redakcja poleca

REKLAMA