Nie dla mnie wielki świat

para, mediacje, kłótnia, porady rawne
Każdy ma swoje miejsce na ziemi. Takie, które jest nam przeznaczone. Nie powinno się z niego rezygnować dla pieniędzy i sławy.
/ 28.08.2012 14:15
para, mediacje, kłótnia, porady rawne

W małym miasteczku, w którym mieszkałem, zawsze miałem opinię człowieka nie do końca zrównoważonego. Już w czasach licealnych dość wyraźnie odstawałem od rówieśników, byłem, najogólniej rzecz ujmując, raczej krnąbrny i nie dawałem się wtłoczyć w sztywne ramy. Mój nauczyciel plastyki stwierdził nawet kiedyś:
– Oj, Radek, ty to jesteś kolorowym ptakiem, który odleci stąd zaraz, jak tylko nauczy się samodzielnie fruwać.
Myślałem podobnie i nie mogłem się doczekać, kiedy po maturze „odlecę” na studia. Nie bardzo wiedziałem, na jaki kierunek mam się zdecydować, byłem pewien tylko tego, że musi być „artystyczny”. Ostatecznie wybrałem wiedzę o teatrze na PWST. Dostałem się, i z radością jechałem do wielkiego miasta, by jak najszybciej poczuć tam klimat artystycznego życia. Ale już na pierwszym roku ze zdziwieniem stwierdziłem, że cały czas nie mogę się doczekać powrotu do mojego miasteczka. Że w tym wielkim mieście trochę się duszę (i nie chodzi tu o wszechobecne spaliny). I że nie mam tam ochoty zostać po studiach.

Dlatego zaraz po magisterce, ku zdziwieniu wszystkich, wróciłem do rodzinnego miasteczka z mocnym postanowieniem rozruszania tutejszego życia kulturalnego. Akurat upadało kino i za grosze można było przejąć jego majątek. Wystarałem się o dotację i dofinansowanie dla rozpoczynającego działalność gospodarczą. Moją ambicją było, żeby zmienić to miejsce w prężnie działający dom kultury.
Ciągle miałem pod górkę, bo ludzie traktowali mnie jak niegroźnego wariata, za to władza bardziej jak szkodnika, który cały czas upomina się o jakieś pieniądze. Ja jednak byłem uparty i jakoś wychodziłem na swoje. W końcu nawet burmistrz zaczął patrzeć na mnie przychylnym okiem. Szczególnie wtedy, gdy udało mi się namówić teatry do wystawiania w naszym miasteczku małoobsadowych sztuk, w których grali aktorzy znani z seriali. Te przedstawienia cieszyły się sporą popularnością i władza do nich dość chętnie dokładała trochę grosza, żeby pokazać, jak dba o kulturę w mieście.

W ten sposób poznałem Karolinę, aktorkę, która szybko zdobywała popularność. Zarabiała głównie na graniu w znanej telenoweli, za to artystycznie spełniała się, jeżdżąc po kraju z własnym monodramem. Skontaktowałem się z nią przez wspólnych znajomych i zaproponowałem występ w naszym mieście. Zgodziła się chętnie, wzięła niewielką gażę. Ja przygotowałem plakaty i rozlepiłem w mieście. Wkrótce miałem już sprzedane wszystkie bilety.
Karolina przyjechała na dwa tygodnie przed swoim występem, żeby zapoznać się ze sceną. Wszyscy aktorzy to robili, bo jednak każde nowe miejsce, nowe warunki oświetlenia, wymagają pewnego dostosowania spektaklu. Zwykle to nic wielkiego, jedna szybka próba z tekstem i sprawdzenie reflektorów. Tym razem jednak wszystko trwało bardzo długo, a ja z coraz większym niepokojem patrzyłem na jej niezadowolenie. Trochę słyszałem na jej temat, że potrafi gwiazdorzyć i stroić fochy, a nawet zdarzyło się jej odwołać jakiś występ, bo była „źle oświetlona”. Dlatego na wszelki wypadek włączyłem się w jej próbę, zaproponowałem kilka rozwiązań reżyserskich, dopasowujących przedstawienie do możliwości mojej sali. Ku mojemu zaskoczeniu aprobowała je bez najmniejszych zastrzeżeń, czasem tylko o coś dopytując.
– Nie myślałam, że spotkam tu kogoś takiego jak ty – stwierdziła, gdy skończyliśmy.
– To znaczy?
– No wiesz, dyrektorzy domów kultury w takich miasteczkach, jak wasze, to zwykle starsi faceci, których dawno temu jakiś partyjny urzędas rzucił „na odcinek kulturalno-oświatowy”.
– Mnie nikt nie rzucił. To miejsce jest moje, zainwestowałem w nie całe życie i pasję.
– Naprawdę? – spojrzała na mnie z jeszcze większym zainteresowaniem niż przed chwilą. – To może opowiesz mi o tym… przy kawie? Znasz tu jakieś przytulne miejsce, gdzie moglibyśmy spokojnie porozmawiać.
– Obawiam się, że wszędzie by cię rozpoznano i o spokoju nie byłoby mowy. Ale na kawę mogę cię zaprosić do swojego biura.
Karolina przyjęła moje zaproszenie. Poszliśmy do mnie, napiliśmy się kawy i przegadaliśmy kilka następnych godzin. Z każdą chwilą rozmowy dziewczyna wydawała mi się coraz bardziej sympatyczna i coraz mniej pretensjonalna. I chyba oboje na końcu trochę żałowaliśmy, że już musi wracać do Warszawy i zobaczymy się dopiero za dwa tygodnie…

Publiczność przyjęła monodram z aplauzem. Na zakończenie przedstawienia były owacje na stojąco. Wtedy Karolina niespodziewanie wywołała mnie na scenę i pochwaliła przy wszystkich obecnych, że to w dużej mierze moja zasługa i teraz, grając ten spektakl, będzie już zawsze korzystała z moich uwag. A ponieważ tak bardzo zachwalałem jej uroki tego miasteczka i okolic, postanowiła spędzić tu kilka dni urlopu. Byłem zaskoczony jej deklaracją, ale ucieszyła mnie ona, nie powiem, zwłaszcza że Karolina nie wyobrażała sobie zwiedzania okolicy beze mnie. Umówiliśmy się, że zaczniemy wędrówkę nazajutrz.

Przez kilka kolejnych dni pełniłem rolę przewodnika dla mojej gwiazdy. Ona sama bardzo starała się zmienić, żeby nikt jej nie poznawał. Upięła wysoko włosy, założyła duże przeciwsłoneczne okulary, ubrała się w obszerne ciuchy, maskujące jej szczupłą sylwetkę. Nic to nie dało, bo już całe miasteczko zrobiło z nas parę. Dlatego każdy wiedział, że ktoś, kto idzie ze mną, to musi być ta znana aktorka. Mimo że nasza mistyfikacja nie powiodła się, nikt nas nie niepokoił i miło spędziliśmy czas.
Kiedy w dniu wyjazdu zaniosłem jej walizki do bagażnika, chwyciła mnie za rękę i powiedziała.
– Wiesz, Radek, cały czas mam w głowie to, co powiedział ci ten twój nauczyciel plastyki…
– I pewnie chcesz zapytać, czemu wciąż tkwię w tej dziurze?
– Tak.
– Widzisz, Karolinko… Kolorowe ptaki muszą być wszędzie. Nie mogą zlatywać się tylko w dużych miastach, bo wtedy życie poza nimi byłoby strasznie szare i ponure…
– Ale może… „przelecisz się” kiedyś w moją stronę? – zaproponowała.
– Jeśli mi będzie po drodze…
Odjechała, a ja sądziłem, że długo jej nie zobaczę. Jej zaproszenie potraktowałem jako czysto grzecznościowe, bo nie liczyłem na dalszy ciąg tej znajomości. Byłem pewien, że dla Karoliny będzie to tylko taki przelotny flirt, bez żadnych perspektyw.

Za to dla mnie konsekwencje znajomości z nią nadeszły szybko i były dość zaskakujące. Ci, którzy do tej pory brali mnie za niegroźnego wariata, zaczęli mi się kłaniać z szacunkiem na ulicy. Ci, którzy jeszcze niedawno uważali mnie za szkodnika, czyhającego na publiczne pieniądze, zaczęli dopytywać się, czy nie mam jakichś nowych, ciekawych projektów, do których mogą się dołożyć. Jednym słowem stałem się znany, zyskałem status takiego naszego małomiasteczkowego celebryty.

Bawiło mnie to, ale wiedziałem, że to przejściowe i kiedy ludzie zorientują się, że nie „chodzę” już z Karoliną, wszystko wróci do normy. Po kilku tygodniach tak rzeczywiście zaczęło się dziać. Ale wtedy Karolina znów pojawiła się w moim kinoteatrze.
– Zdziwiony? – zapytała, widząc moją minę. – No cóż, nie przyszła góra do Mahometa…

Odtąd Karolina odwiedzała mnie regularnie. Nasza znajomość ze zwykłego flirtu przerodziła się w poważny romans. Trochę byłem tym oszołomiony i nie wiedziałem, jak to mówią, „jak mam jeść z tego talerza”. Do tej pory byłem tak skupiony na swojej pracy, że od czasu przejęcia kina nie byłem z nikim na serio związany. A tymczasem o moje względy zaczęła zabiegać taka kobieta jak Karolina, która w Warszawie prawdopodobnie mogła przebierać w przystojnych aktorach i zamożnych biznesmenach.
– Wiesz, Radziu, chciałabym cię komuś przedstawić – powiedziała mi któregoś dnia.
– Oczywiście – odparłem. – Chętnie poznam twoich rodziców. Zwłaszcza, że ty moich już znasz…
– Nie o nich chodzi… Zresztą moi rodzice rzadko bywają w Polsce.
– To kogo mam poznać?
– Ludzi z branży.
– Po co?
– Radek, jesteś bardzo zdolnym facetem, a tymczasem marnujesz się tutaj…
– Nie uważam, żebym się marnował
– obraziłem się.
– Przestań. Ja po prostu uważam, że masz ogromny talent, z którym trzeba coś zrobić. Na początku oczywiście zaczynałbyś od bycia asystentem reżysera, ale potem...
Okazało się, że Karolina ma już w głowie cały plan mojej kariery. Wymyśliła sobie bowiem, że zrobi ze mnie reżysera filmowego. Bardzo mnie to rozbawiło i choć nie miałem aż tak ambitnych planów, zgodziłem się pojechać do Warszawy i poznać tych „ciekawych ludzi”. Myślałem, że i tak nie mam na nic szans, bo przecież w końcu byłem bez doświadczenia i wykształcenia.

Wkrótce jednak zaproponowano mi, abym został drugim reżyserem przy telenoweli. Niestety, wiązałoby się to z wyprowadzką z mojego miasteczka, na co nie miałem ochoty. Dlatego grzecznie podziękowałem za ofertę, co nie pozostało bez wpływu na mój związek. Karolina obraziła się na mnie i nie odzywała przez kilka tygodni, a nawet przestała odbierać ode mnie telefony.
W końcu jednak przyjechała i przywiozła mi w prezencie maskotkę kolorowego ptaka zamkniętego w klatce. Aluzję, oczywiście, zrozumiałem, choć uznałem ją za bezpodstawną.
– Karolina, zrozum, mnie tu nikt nie trzyma na siłę. Ja tu po prostu chcę być.
– No dobrze, już dobrze. Nie gniewaj się. Mogę zabrać tego ptaka…
– Zostaw. To ładny ptaszek, a i klatka gustowna.

Przyjąłem przeprosiny Karoliny i wszystko w naszym związku było jak dawniej. Aż do czasu, kiedy odwiedziłem szefa wydziału kultury w ratuszu, który od razu na „dzień dobry” powiedział mi, że jest mu bardzo przykro z powodu tego co się stało. W pierwszej chwili zupełnie nie zrozumiałem, o co mu chodzi. A wtedy on podał mi kolorową, plotkarską gazetę, którą, jak od razu zaznaczył, dostał od siostry swojej żony, bo on sam naturalnie czegoś takiego nie czyta.
Ja jednak nie słuchałem już jego głupich tłumaczeń, tylko jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w artykuł i zdjęcia w gazecie. Dziennikarz opisywał w nim najnowszą miłość Karoliny, którą miał być jej kolega z filmowego planu. Widziano ich razem w kilku miejscach i choć dobrze się maskowali, to „dawało się zauważyć oznaki rodzącego się między nimi wielkiego, gorącego uczucia”.

Przy urzędniku udałem oczywiście, że artykuł niewiele mnie obszedł. To nie było jednak prawdą, bo poczułem się oszukany przez Karolinę. Przez kilka dni nie bardzo wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Pomyślałem, że może popełniłem błąd, nie korzystając z propozycji pracy w Warszawie. Że gdyby to nie był taki związek na odległość, to wciąż bym był z Karoliną. I po raz pierwszy w życiu żałowałem, że nie zdobyłem się na wyjazd z mojego ukochanego grajdołka.

Mieszkańcy miasteczka nie dali mi zapomnieć o tym, że straciłem dziewczynę. Wszyscy, którzy mnie spotykali, składali mi niemal kondolencje, tak jakby umarła moja żona. Dostałem nawet pocztą numer tego kolorowego brukowca, z zakreślonym czerwonym flamastrem artykułem o romansie Karoliny.
Zastanawiałem się, jak mam zareagować na taką sytuację. Dzwonić do niej, żądać wyjaśnień? Tylko po co, kiedy wszystko było oczywiste, napisane czarno na białym? Zresztą, jeśli Karolina ma mi coś do powiedzenia, sama powinna do mnie zadzwonić. Przygotowywałem się mentalnie do tej rozmowy, nie chcąc pokazać, jak bardzo czuję się zraniony. Ale kiedy jej numer wyświetlił się na mojej komórce, poczułem, że serce podchodzi mi do gardła i ledwo zmusiłem się, żeby odebrać.
– No cześć – przywitała się wesoło.
– Co słychać? Czemu nie dzwonisz?
– Ty też nie dzwonisz…
– Strasznie dużo roboty mam ostatnio, nie wyrabiam już… Ale czemu masz taki grobowy głos?
– Karolina, przestań udawać. Czytałem ten artykuł o twojej nowej miłości…
– A który? – zapytała zupełnie niespeszona. – Było ich sporo. Tylko wszystkie nieprawdziwe.
– Nieprawdziwe? To te wasze zdjęcia w restauracji, jak trzymacie się za rękę, to fotomontaż.
– Nie. Musieliśmy się trochę „powyświetlać” na mieście, żeby producent mógł puścić plotę w mediach, że mamy romans…
– Czyli to wszystko udawane? A ty mówisz o tym tak spokojnie?
– Radek, proszę cię, nie rób mi scen zazdrości. Po pierwsze, jestem aktorką, która żyje z grania różnych rzeczy. Po drugie, ten facet to gej. Ale spada nam oglądalność i jeśli chcemy, żeby nasz serial został w ramówce, to musieliśmy trochę zrobić wokół niego szumu…
– A pomyślałaś o mnie? Mnie tu wszyscy niemal składają kondolencje… I jak ty to sobie dalej wyobrażasz? Że przyjedziesz tu do mnie i będziemy razem paradować po ulicach? Przecież od razu ktoś nam zrobi zdjęcie i wyśle do tej gazety. I będziesz miała problem…
– Jaki problem? Zrobi się więcej zamieszania i tyle. Dla filmu to dobre…
– Ale nie dla mnie. Nie mam zamiaru robić ze swojego życia pożywki dla jakichś szmatławców…
Pokłóciliśmy się bardzo i byłem pewien, że ta rozmowa zakończy nasz związek. Zresztą, czego się mogłem spodziewać? Żyliśmy przecież w dwóch różnych światach, które tylko na moment przypadkiem się spotkały. Ale to spotkanie nie mogło być trwałe, bo te światy za bardzo się od siebie różniły i nie pasowały do siebie. Tak przynajmniej sądziłem i  nawet już pogodziłem się z myślą, że mój związek z Karoliną należy do przeszłości.

Pół roku później, gdy wchodziłem do biura, zauważyłem, że na progu stoi pluszowy kolorowy ptak. Bardzo podobny do tego, jakiego dostałem rok wcześniej od Karoliny. Tym razem była to jednak samiczka. Obejrzałem się za siebie i... Nie mogłem uwierzyć oczom. Ujrzałem przede mną Karolinę. Patrzyła na mnie zakłopotana, z niepewnym uśmiechem na twarzy.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałem.
– Zdjęli nasz serial…
– Przykro mi…
– A mnie nie.
– No tak. Na pewno dostaniesz rolę w następnym serialu…
– Pewnie nie byłabym bez szans. Gdybym się o nią starała…
– Co stoi na przeszkodzie?
– Ty. I jeszcze parę innych rzeczy.
– Jakich?
– Widzisz, gdy szłam do szkoły aktorskiej, chciałam zajmować się ambitną sztuką, która będzie potrzebna ludziom. A tymczasem utknęłam w telenoweli, gdzie klepię tekst bez zastanowienia. I oszukuje się, że mój monodram to spełnienie moich marzeń. Choć wiem, że to w gruncie rzeczy też chałtura…
– Nie mów tak, to świetna rzecz.
– Stała się dobra dopiero po twoich uwagach. Zresztą, nieważne. Jak zdjęli nasz serial, to musiałam się zastanowić, co chcę dalej robić. Czy zależy mi na „ustawkach z paparazzi”, dla zyskania popularności, czy jednak mogę zrobić w życiu coś ważnego… – urwała.
– I co ci wyszło?
– Że ciężko ci pewnie ciągnąć tutaj to wszystko samemu. A ja zarobiłam sporo pieniędzy, mam trochę pomysłów…
– Jesteś pewna? Tu jest inny świat.
– Tak. No, chyba że uważasz, że dwa kolorowe ptaki w tym mieście to za dużo?
– Nie. Wprost przeciwnie. Sądzę, że jak będą tu dwa kolorowe ptaki, to od razu życie nabierze piękniejszych barw
– przytuliłem ją i wskazałem na maskotkę. – Chodź, wsadzimy ją do wspólnej klatki z tamtym.

Redakcja poleca

REKLAMA