„Nadziany lowelas przed laty odebrał mi narzeczoną i radość życia. Na szczęście w końcu dostał to, na co zasłużył”

mężczyzna, który stracił narzeczoną fot. iStock by Getty Images, Thanasis Zovoilis
„Często zastanawiałem się, co bym zrobił, gdybym nagle spotkał Mariusza. Początkowo miałem bardzo brzydkie myśli, potem jednak stwierdziłem, że nie warto zajmować myśli tym draniem. A teraz nagle miałem go na wyciągnięcie ręki! Ja, szanowany ordynator szpitala i on, pacjent na onkologii”.
/ 23.07.2023 11:15
mężczyzna, który stracił narzeczoną fot. iStock by Getty Images, Thanasis Zovoilis

Rozpoznałem go od razu, bo nawet teraz, po tylu latach, często wspominam tę zarozumiałą, arogancką gębę. Twarz faceta, który dawno temu dla zabawy zniszczył moje szczęście. Sam nie wiem, kiedy minęło to czterdzieści lat. Niby pamięć ludzka bywa zawodna, a jednak nagle wydarzenia sprzed prawie pół wieku stanęły mi przed oczami, jakby to było wczoraj.

Ciepły letni dzień i moja ukochana Ewunia w lekkiej sukience. Przysiągłbym, że była niebieska, chociaż ona twierdziła, że fiołkowa. Pamiętam, że chciałem ją objąć, przytulić jak zawsze, a ona jakoś tak wysunęła się z moich ramion i powiedziała:

– Witku, nie mogę zostać twoją żoną.

W pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiałem tych słów. Docierały do mnie powoli jak woda skapująca z zepsutego kranu. Zapytałem:

– Ewuniu, dlaczego? Co się stało?

Zakochałam się w innym mężczyźnie.

Z miejsca wiedziałem, o kim mówi! O tym perfidnym lowelasie, tym łobuzie Mariuszu, który zawrócił jej w głowie!

– Kochanie, on ciebie oszuka… – powiedziałem, bo właśnie tak czułem. Ale ona odparła, że mimo to musi spróbować. Musi gonić za szczęściem.

– Ja go naprawdę kocham, rozumiesz? – powtórzyła bezradnie.

Rozumiałem. Przecież doskonale wiedziałem, co to miłość. Dlatego powiedziałem, że będę na nią czekał.

– Zawsze możesz wrócić – zapewniłem Ewę, kiedy oddawała mi pierścionek z topazem – kamieniem, który miał przynieść nam szczęście; nie podarowałem go potem żadnej innej kobiecie…

Musiałem jakoś uśmierzyć swój ból

Później wiele razy analizowałem tę ostatnią rozmowę i wyrzucałem sobie, że byłem za mało stanowczy i pozwoliłem jej odejść. Przecież byliśmy zaręczeni,  więc powinna zostać i dotrzymać danego mi słowa! Może wtedy bym ją uchronił przed tym człowiekiem?

Od początku mi się nie podobał. Nie dlatego, że kobiety z naszego otoczenia lgnęły do niego. Bo je komplementował i pachniał zachodnią wodą kolońską. No i palił Marlboro. Po prostu napawała mnie obrzydzeniem jego lisia twarz, która wyglądała tak, jakby cały czas się zastanawiał, jaki by tu zrobić kolejny przekręt.

Podobno miał głowę do interesów. Tak mówiono, choć ja bym mu nie powierzył swoich pieniędzy. Ewa jednak nie widziała powodów do niepokoju, skoro ten oszust robił biznes z jej ojcem. Mój niedoszły teść to była szycha w powiecie. Miał przyjaciół na stanowiskach w partii, i dzięki nim został kierownikiem PGR-u. Oprócz hodowania zwyczajnych gospodarskich zwierząt dostał pozwolenie na to, aby prywatnie założyć fermę nutrii. To właśnie ten drań, Mariusz, go na to namówił.

Nutrie to był wtedy złoty interes! Każda kobieta marzyła o takim futrze. Albo chociaż o kołnierzu do płaszcza. Zresztą, co ja mówię: kobieta. Mężczyźni także nosili futrzane czapy i kołnierze, dzięki którym  zadawali szyku. Nawet najsroższa zima była im wtedy niestraszna. 

W Polsce lat 70. takie fermy nutrii wyrastały jak grzyby po deszczu. O tym, ile tego musiało być wtedy hodowane, świadczy najlepiej fakt, że mięso z nutrii w niektórych rejonach kraju było bardziej dostępne niż wieprzowina. Kabanosy z tych zwierząt królowały w sklepach. Nutrie były kontrolowane przez państwo, ale kto tam wie, ile z nich szło na lewo! Łatwo było przecież wpisać do protokołu, że zdechły z powodu jakiejś choroby i tyle. Ten, kto to zatwierdzał, wiedział, co jest grane.

Mariusz zjawił się w naszej okolicy jako „powiew zachodu”. Plotkowano, że ma rodzinę za granicą i wiele może. Bo w PRL-u mieć pieniądze to było jedno, a móc wydać je na zachodnie towary to drugie.

– Forsę to trzeba umieć wydawać! – powtarzał często Mariusz.

Omotał ojca Ewy do reszty, kiedy sprowadził mu swoimi kanałami z zagranicy wypasionego Mercedesa. Słono sobie za niego policzył, ale mojego niedoszłego teścia było stać. W momencie gdy usłyszałem, że Mariusz często gości w domu Ewy i ją samą zabiera na dancingi, kiedy ja w pocie czoła pracuję na zmiany w szpitalu, powinienem był wiedzieć, co się święci.

Ale gdzie tam! W swej naiwności sądziłem, że miłość jest mi dana na zawsze. Jeśli nawet trochę zaniedbywałem wtedy moją narzeczoną, to tylko dlatego, że chciałem nam zapewnić jak najlepszą przyszłość. Zarobić na dom, samochód, przyjemności... Niestety, nagle dla rodziców Ewy jako młody lekarz przestałem być dobrą partią. Mariusz okazał się lepszą.

Podejrzewam, że moja narzeczona ciągle wysłuchiwała, jaki to on jest wspaniały i jaka świetlana czeka ją z nim przyszłość, bo facet forsy ma jak lodu i niczym zachodnia gwiazda jeździ fordem Capri. A poza tym Ewa wciąż była przez Mariusza obsypywana podarunkami. Zachodnie rajstopy, perfumy, gadżety. To musiało robić na niej wrażenie. No i ten jego gest, kiedy dawał hojny napiwek kelnerowi, a ten kłaniał mu się w pas, jak jakiemuś jaśniepanu.

Tak to sobie właśnie wyobrażam. Być może moja narzeczona, odchodząc ode mnie do Mariusza, pomyliła fascynację z miłością, ale faktem jest, że zwróciła mi dane słowo.

Kiedy do mnie dotarło, że zostałem porzucony, szalałem! Ile to razy stałem pod pracą Ewy i czekałem na nią tylko po to, aby zobaczyć, jak wsiada do samochodu tego bubka! Nie chciała ze mną rozmawiać. Mówiła, że tak będzie lepiej. O jej planowanym ślubie z tamtym człowiekiem dowiedziałem się od znajomych.

Sporo wtedy piłem… Zalewałem smutki. Jako lekarz nie powinienem tego robić, ale koledzy z czystej zawodowej solidarności tuszowali moje wyskoki. Kiedy się nawaliłem, ktoś zawsze brał za mnie dyżur. Byłem im za to bardzo wdzięczny…

W dniu ślubu Ewy nie mogłem na niczym się skupić i w końcu musiałem się napić. Wpadłem nawet na pomysł, aby kupić parze młodej kwiaty i pójść pod kościół, ale dałem sobie spokój, wódka była ważniejsza. Może gdybym poszedł, coś by to zmieniło?

Uciekł z tonącego okrętu niczym szczur

Zapijałem swoje smutki przez dwa dni. Ale potem musiałem wytrzeźwieć i pojechać na dyżur. Kiedy dotarłem do szpitala, wydawało mi się, że wszyscy jakoś dziwnie na mnie patrzą i nie wiedziałem, dlaczego. W końcu nie miałem bardziej podkrążonych oczu niż zwykle!

Dopiero dobry kumpel wziął mnie do dyżurki i powiedział, że Ewa jest teraz na intensywnej terapii.

– Co się stało? – jeśli odczuwałem jeszcze jakieś resztki kaca, to natychmiast kompletnie wytrzeźwiałem.

Potrącił ją samochód. Przynajmniej taka jest oficjalna wersja.

– Jak to? Przecież.... Nie rozumiem... – byłem w szoku.

– Człowieku, gdzie ty się przez weekend chowałeś? – zdziwił się kumpel. – Przecież ten jej facet porzucił ją zaraz po tym, jak po jej ojca w noc przed ślubem przyszła policja! Wyszła na ulicę, zapłakana, nie uważała... i stało się. Tak mówią. Jak było naprawdę, sam sobie odpowiedz.

Nie mogłem w to uwierzyć! Potem powoli poznawałem fakty. Istotnie, ojca Ewy aresztowano w noc przed jej ślubem. Miał potem proces, który odbywał się za zamkniętymi drzwiami. Sąd orzekł przepadek majątku niedoszłego teścia, a jego samego zapudłowano.

W miasteczku miesiącami krążyły plotki, za co i dlaczego poszedł do więzienia. Komu się naraził? Bo że się naraził, to było jasne jak dwa razy dwa. Do tej pory przecież był chroniony, miał kolegów w partii... Jedna z plotek mówiła o tym, że to nie on, tylko Mariusz podpadł, i to wcale nie komuś z partii ani policji, lecz ubecji. I żeby się jakoś z tego wszystkiego wykaraskać, rzucił im na pożarcie swojego przyszłego teścia, o którego lewych interesach przecież dużo wiedział, bo sam był inicjatorem wielu z nich.

Ofiarą tych rozgrywek stała się Ewa. Porzucona tuż przed ślubem przez ukochanego, a w dodatku napiętnowana jako córka „wroga ludu”, musiała nie wytrzymać upokorzenia i napięcia. A może to rzeczywiście był wypadek? Na to pytanie już nikt mi nie odpowie...

Ewy nie udało się odratować, mimo starań moich kolegów z intensywnej terapii. Zmarła, tylko na chwilę przed śmiercią odzyskując świadomość. Byłem wtedy przy jej łóżku, trzymałem ją za rękę… Spojrzała na mnie smutno i powiedziała.

Skrzywdziłam cię. Wybacz mi...

Wybaczyłem jej, ale nie Mariuszowi! Przez lata zastanawiałem się, co się z nim stało, po tym, jak uciekł z tonącego okrętu niczym szczur! Podobno po wielu staraniach dostał paszport i wyjechał za granicę. „Więc jeszcze bardziej mu się w życiu poszczęściło!” – myślałem, zastanawiając się, czy kiedykolwiek Bóg każe mu odpokutować za grzechy.

Minęło sporo czasu i powoli doszedłem do siebie. W końcu się ustatkowałem, ożeniłem, urodziło mi się dwoje dzieci. W gruncie rzeczy byłem szczęśliwy. O rodzicach Ewy jednak nie zapomniałem z czystej przyzwoitości i przez wzgląd na pamięć o mojej byłej narzeczonej. Często odwiedzałem moją niedoszłą teściową, która po przeżyciu podwójnej tragedii nie była już osobą o zdrowych zmysłach. Żyła skromnie i czasami, kiedy do niej przychodziłem, nawet mnie nie poznawała.

Najchętniej skręciłbym draniowi kark

Kiedy jej mąż wyszedł z więzienia, przestałem u niej bywać, ale kiedyś widziałem ich oboje na cmentarzu, przy grobie Ewy. Dwoje starych ludzi, którym zły los pokrzyżował plany. Wspomnienia o mojej dawnej ukochanej wracały do mnie przez całe życie, szczególnie wtedy, gdy widziałem na ulicy jakąś młodą kobietę w niebieskiej sukience. Fiołkowej, jak by powiedziała Ewunia...

Często także zastanawiałem się, co bym zrobił, gdybym nagle spotkał Mariusza. Początkowo wymyślałem dla niego niesamowite tortury, potem jednak stwierdziłem, że nie warto zajmować myśli tym draniem. A teraz nagle miałem go na wyciągnięcie ręki! Ja, szanowany ordynator szpitala i on, pacjent na onkologii. Wyobraziłem sobie, jak podaję mu lek, który powoduje natychmiastową śmierć w mękach. Ale zaraz przyszło opamiętanie. Zabiję psa, a pójdę siedzieć za człowieka. Nie warto...

Ktoś go odwiedza? – zapytałem potem lekarza prowadzącego.

– Z tego, co wiem, ten człowiek jest samotny. Przywieziono go do nas, kiedy upadł na ulicy, był w strasznym stanie. Zaawansowany rak płuc, jest już za późno na leczenie. Daję mu miesiąc, może dwa, jak dobrze pójdzie. Zresztą… dla niego lepiej, aby to wszystko jak najszybciej się skończyło, bo musi bardzo cierpieć.

Nie wiem, jak wyglądały losy Mariusza po tym, jak zadenuncjował mojego niedoszłego teścia, ale chyba niezbyt różowo. Przestał być królem życia i teraz umierał samotnie, w bólach. Od lat mam do czynienia z cierpieniem i zawsze przejmuję się, kiedy moi pacjenci odchodzą, lecz teraz... „Masz to, na co zasłużyłeś, draniu!” – pomyślałem.

Czytaj także:
„Długo rozpaczałem po tym, jak rzuciła mnie narzeczona. Gdy odkryłem, dlaczego to zrobiła, otarłem łzy i rozpętałem burzę”
„Narzeczona puściła mnie kantem i straciłem fortunę. Myślałem, że jestem pechowcem, lecz to było szczęście w nieszczęściu”
„Potwornie cierpiałam, gdy inna kobieta zaszła w ciążę z moim narzeczonym. Po latach okazało się, że ten koszmar zgotowała mi własna matka”

Redakcja poleca

REKLAMA