Na szkockim mopie do kariery

Na szkockim mopie do kariery fot. Dominika Jaśkowiak
Czy przypadkowa rozmowa może odmienić życie? Czy zaczynając od ścierki i wiadra, w jeden dzień można zostać znanym wirtuozem fortepianu? Aleksander Kudajczyk udowadnia, że wystarczy łut szczęścia i wszystko się może zdarzyć.
/ 08.06.2019 21:59
Na szkockim mopie do kariery fot. Dominika Jaśkowiak

Pół roku temu 28-letni Aleksander Kudajczyk z Będzina podjął męską decyzję – jadę. Wybrał Wlk. Brytanię – bo... tylu tam „naszych”, a konkretnie Szkocję – bo nie wszyscy tam trafiają i o pracę pewnie łatwiej. Miał nadzieję, że z czasem znajdzie zajęcie jako nauczyciel muzyki, ale na początek był zdecydowany wziąć, co się trafi. Zaskakujące plany, jak na absolwenta klasy fortepianu łódzkiej akademii muzycznej, ale...
– W Polsce o pracę dla muzyka nie jest łatwo – wzdycha Olek. – Wydawało mi się, że wyjazd, przynajmniej na jakiś czas, to jedyne wyjście. Zresztą w czasie studiów pracowałem na amerykańskich statkach wycieczkowych, byłem więc pewien, że sobie poradzę. Nie przewidziałem tylko jednego – że tak bardzo będę tęsknił za graniem.
Wyjechał więc do Szkocji i, jak każdy, na początku szukał czegokolwiek. Zaczął w restauracji, na zmywaku...
– Praca była ciężka, ale najgorsze, że bardzo niszczyła dłonie – mówi Olek. – A dla pianisty to przecież narzędzie pracy.
Dlatego, kiedy usłyszał, że zwolniło się miejsce sprzątacza na uniwersytecie, nie zastanawiał się ani chwili.
– Robota też nielekka, ale... w detergentach moczy się mopa, a nie ręce – śmieje się. – Poza tym urzekła mnie atmosfera uniwersytetu w Glasgow. Zawsze chciałem uczyć muzyki, mam nawet przygotowanie pedagogiczne, ucieszyłem się więc, że mogę chociaż sprzątać w takim miejscu.

Jeśli się bardzo chce, to i sposób się znajdzie
– Dla niego muzyka jest całym życiem, uwielbia ją – mówi Agnieszka, dziewczyna Olka, która niedawno przyjechała za nim do Szkocji. – Zastanawiałam się, jak on tu wytrzymuje bez grania. On musi pracować w swoim zawodzie, musi grać, bo ma prawdziwy talent...
Ale choć Olkowi bardzo brakowało muzyki, nic nie mógł na to poradzić. Kiedy wracał do domu po dziesięciu godzinach ciężkiej fizycznej pracy, nie miał siły nawet pomyśleć o graniu. Co gorsza, nie miał też fortepianu... Aż wreszcie któregoś dnia dobry los podstanowił zadbać o dzielnego Polaka.
– Miałem wolną chwilę i wdałem się w pogawędkę z ochroniarzem – wspomina Olek. – Powiedziałem mu, że w Polsce skończyłem akademię muzyczną, że gram na fortepianie, a tutaj, w Szkocji, tęsknię za muzyką. A on powiedział mi, że w uniwersyteckiej kaplicy stoi fortepian i że pewnie mógłbym sobie na nim pograć.
Od tej chwili Olek nie mógł myśleć o niczym innym. Zdobył się na odwagę i poprosił o pozwolenie sekretarz kaplicy Joan Keenan. Ona sama też nie mogła podjąć takiej decyzji, bo instrument jest zabytkowy i wyjątkowo cenny. Zadzwoniła więc do swojego szefa, o zgodę poprosiła również uniwersyteckiego kapelana.
– Jeszcze nigdy zmywanie podłóg nie dłużyło mi się tak bardzo, jak tego dnia, gdy Joan zadzwoniła z informacją, że mogę korzystać z tego fortepianu – śmieje się Olek. – Ledwie dotrwałem do końca mojej zmiany. A potem pognałem do kaplicy. Usiadłem przy fortepianie i grałem muzykę swoich ulubionych mistrzów rosyjskich: Prokofiewa i Rachmaninowa. Nie miałem pojęcia, że trwało to kilka godzin.
Aleksander nie miał pojęcia o czymś jeszcze. Mianowicie o tym, że w kaplicy, podobnie jak w innych pomieszczeniach uniwersytetu, jest zainstalowana kamera wideo, która działa przez 24 godziny na dobę i że to, co filmuje, można oglądać w internecie.
– Siedziałam akurat przy komputerze, gdy przypomniałam sobie o tym chłopaku, który chciał grać – uśmiecha się Joan Keenan. – Byłam ciekawa, jak mu idzie. Podłączyłam się więc do kamery w kaplicy i... zdrętwiałam. Spodziewałam się, że on umie grać, ale że aż tak... „Wow!” – pomyślałam. To dobre. Ta muzyka naprawdę była świetna, a Olek bardzo dobry. Od razu wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić...

Olek dostał swoją wielką szansę
Tak się złożyło, że w tym czasie w Glasgow odbywała się coroczna, największa w Szkocji impreza artystyczna West End Festiwal. Jednym
z organizatorów był również uniwersytet. Joan zaproponowała, aby Olek zagrał kilka koncertów, a dyrektor festiwalu, do którego pocztą pantoflową dotarła już wieść o talencie Polaka, zgodził się od razu.
 – Na początku byłem trochę stremowany – wspomina Olek. –  Tyle czasu nie ćwiczyłem. Nie wiedziałem, czy sobie poradzę. Poza tym... byłem tu tylko sprzątaczem. A teraz ci wszyscy ludzie – wykładowcy, studenci i zaproszeni goście, mieli słuchać jak gram – dodaje skromnie.
Na pierwszy koncert przyszło blisko sto osób. Uniwersytecka kaplica pękała w szwach. Szkoci byli zachwyceni młodym pianistą z Polski.
– Długo zastanawałem się, jaki repertuar ułożyć, co zagrać. Ja najbardziej lubię klasyków rosyjskch, ale ze względu na Polonię wybrałem Chopina – mówi Olek. – Poza tym chciałem, żeby Szkoci poznali tego wspaniałego polskiego kompozytora.
Na kolejny występ przyszło jeszcze więcej ludzi, polskim pianistą zainteresowali się dziennikarze.
A kiedy Joan opowiedziała im historię Olka, lawina ruszyła. Reportaże o Aleksandrze pokazały m.in. najsłynniejsze stacje telewizyjne świata – BBC i CNN, rozpisywała się o nim także brytyjska prasa.
– Zupełnie nie byłem na to przygotowany – tłumaczy wciąż nieco oszołomiony Olek. – Ja przecież chciałem tylko pograć sobie na fortepianie... Nie wiem, czy z tej mojej nagłej popularności tutaj coś wyniknie, na razie się nad tym nie zastanawiam. Jestem trochę zmęczony. Dopiero schodzi ze mnie całe to napięcie. Kilka nocy pracowałem nad repertuarem.
– Aleksander jest rzeczywiście skromnym młodym muzykiem, który ma marzenia – mówi Joan Keenan.


– Bardzo chciałabym, żeby mu się udało, zasługuje na to.
Ale Olek o swoich planach nie chce mówić, żeby nie zapeszać. Zdradza tylko, że... wiele się dzieje i że ma już pewne ciekawe propozycje. Ale póki nie będą to twarde konkrety, nie ma zamiaru porzucać pracy sprzątacza. Zwłaszcza że teraz przestał już być anonimowym człowiekiem z mopem – zna go i lubi cały uniwersytet.



Z Glasgow dla „przyjaciółki” Dominika Jaśkowiak

Redakcja poleca

REKLAMA